Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tacy trochę nierzeczywiści

Redakcja
Specjalnością Krakowa są ludzie osobliwi. Tacy, którzy istnieją w jednym, unikalnym egzemplarzu, w ogóle są wspaniali , a tu występują w liczebności znaczniejszej niż gdziekolwiek.

Jolanta Antecka: O PANIACH, PANACH I MIEJSCACH

Wyliczać można długo: od Piotra Skrzyneckiego po Tadeusza Kantora, gdyby zacząć od tych, którzy już odeszli; od Leopolda Kozłowskiego, ostatniego klezmera Rzeczypospolitej po... tu już zaczyna się tłok.

Marek Bałata, człowiek o niezwykłym głosie i wielkiej kulturze muzycznej (a poza tym grafik) opowiadał z niezwykłą uciechą o najkrótszej recenzji, jaką po jego występie w „Sztukmistrzu z Lublina” wyartykułował Leopold Kozłowski: – Mareczku, ta postać to sama delikatność, niespotykana subtelność, a ty Mareczku, ty jesteś Arafat na słoniu. No i kto jeszcze tak potrafi? Po entuzjastycznych recenzjach, strzelających do Marka salwami zachwytu, stary mistrz trochę złagodniał, pozbawiając nas (niestety) kolejnych cudnych skojarzeń.

Jedną z najbardziej nierzeczywistych par, jakie chadzały w krakowskim pejzażu, byli Maria i Stanisław Wójtowiczowie. On, malarz grafik dużego formatu, ona malarka naiwna odkryta przez Danutę Józefikową, żyli w wymiarze innym niż reszta miasta i świata, raz i po raz potykając się o realia. Zdarzyło się, że Wójtowiczowie otrzymali zaproszenie do Włoch. Przyjaciele zadbali o bilety lotnicze i wbili im w pamięć, że na lotnisku trzeba być odpowiednio wcześniej. Wójtowiczowie wyszli z domu – na wszelki wypadek – już rano, usiedli na walizkach przy krawężniku ul. Floriańskiej i zaczęli czatować na taksówkę. Wczesnym popołudniem zauważył ich kolega – artysta zmotoryzowany, wsadził w samochód i z nieprzepisową prędkością ruszył na Balice. Zdążyli, ale nigdy nie zrozumieli, że czatować należało (wtedy w długiej kolejce) na postoju. Na Floriańskiej można złapać to i owo, ale taksówkę to raczej nie. – Dlaczego? – pytali zgodnie.

Stanisław Wójtowicz był pierwszym grafikiem, który na wystawie – obok odbitek swoich drzeworytów – pokazał deski, czyli matryce. Jerzy Panek był oburzony tym publicznym odsłanianiem kuchni graficznej. Dwaj zirytowani panowie; jeden łysy i okrągły, drugi cienki jak wykrzyknik, stali naprzeciwko siebie i dyskretnie – acz nerwowo – półgłosem (aby nic nie wpadło w niepowołane ucho) wymieniali uwagi, które komplementami nie były. Niezachwiany spokój w obliczu kiełkującego skandalu zachowała tylko Marysia Wójtowiczowa. – Oni tylko rozmawiają – oznajmiła donośnym szeptem. – Zaraz wszyscy usiądziemy, będzie wygodniej... I rzeczywiście, adwersarze usiedli przy jednym stole i jednej butelce, aby przez najbliższe kwadranse zająć się czymś niekontrowersyjnym. I jak nie kochać nierzeczywistych, którzy tu, w Krakowie, zawsze byli, są i będą?

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski