Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnica miejsca kaźni na Glinniku. Ile osób straciło życie z rąk Niemców?

Piotr Subik
- Tym ludziom należy się pamięć - mówi o straconych na Glinniku przez Niemców były radny Dzielnicy VII Zwierzyniec Krzysztof Łuszczek
- Tym ludziom należy się pamięć - mówi o straconych na Glinniku przez Niemców były radny Dzielnicy VII Zwierzyniec Krzysztof Łuszczek Piotr Subik
Przegorzały. Archeolodzy spodziewali się znaleźć przy ul. Bruzdowej szczątki nawet kilkuset więźniów rozstrzelanych przez Niemców. Natrafili tylko na nieliczne pochówki. - Skazańców przywożono i nikt ich stąd nie wywoził. Więc gdzie są ich groby? - zastanawia się Krzysztof Łuszczek.

Koniec ulicy Bruzdowej w Przegorzałach wygląda jak… las albo park. Mała kotlinka, niewysokie pagórki. Odludzie. Wokół bujna zieleń, na biało i różowo kwitną drzewa. No i cisza.

Podczas wojny takiej ciszy na Glinniku nie było. Zwłaszcza w chwilach, gdy Niemcy na pakach ciężarówek zwozili więźniów z Krakowa, a później jednego po drugim rozstrzeliwali. Ilu ich było? Tego nie wie nikt. Może 300, może 400, a może ponad 1,3 tys.?

Od jesieni zeszłego roku liczbę osób straconych na Glinniku próbują ustalić archeolodzy. Robią to na polecenie wojewody, który przy ul. Bruzdowej ma zamiar urządzić cmentarz wojenny z prawdziwego zdarzenia.

Na razie są tu trzy różnej wielkości pomniki, które ustawiono w latach 50. i 60. ubiegłego wieku, a więc jeszcze w czasach PRL-u. Jednak mało kto o nich wie, a jeśli już - nie zwraca na nie uwagi. Na jednym z największych miejsc kaźni w Krakowie ludzie potrafią rozpalić grilla…

***
Krzysztof Łuszczek, były radny Dzielnicy VII Zwierzyniec, to rocznik powojenny (1948), ale od urodzenia mieszka w Przegorzałach, a dziadek, Stanisław Sas, miał pole na Glinniku. Przylegało do wyrobiska, z którego korzystała cegielnia parowa J. Finkelsteina.

Z opowieści zasłyszanych w dzieciństwie Krzysztof Łuszczek zapamiętał, że często Niemcy nakazywali sołtysowi Przegorzał wskazać chłopów do kopania rowów. A ci, którzy przychodzili na Glinnik - z ciekawości - jakiś czas po egzekucjach, twierdzili, że ziemia się jeszcze ruszała pod nogami.

- Mówili, że Niemcy wrzucali zastrzelonych do rowu, a ponieważ znajdował się on pod glinianą ścianą, rzucali granat i rów sam się zasypywał - mówi Krzysztof Łuszczek. Ale przyznaje, że nie było bezpośrednich świadków egzekucji, bo hitlerowcy uprzednio zabezpieczali teren. A na wypadek ucieczki skazanych w odwodzie była obsada Schloss Wartenberg, czyli zamku w Przegorzałach.

- Ludzie widzieli co najwyżej "dopływ" skazańców albo w większych grupach, albo nawet pojedynczo. Dlatego nikt nie wie, gdzie dokładnie odbywały się egzekucje i gdzie grzebano zabitych - zauważa Ryszard Kotarba, badacz historii Glinnika, były przewodniczący Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, a obecnie pracownik archiwum IPN w Krakowie.

Na miejsce egzekucji Niemcy wybrali Glinnik nieprzypadkowo. Obecna ul. Bruzdowa była do 1941 r. granicą między Krakowem a wsią Przegorzały. W sąsiedztwie nie było tylu domów co teraz. A głębokie wyrobiska pozwalały na szybkie pozbycie się zwłok.

Pierwszą egzekucję wykonano w listopadzie 1939 r., ostatnią - prawdopodobnie w październiku 1944 r. Zabijano tu skazańców z więzienia przy ul. Montelupich i więzienia św. Michała przy ul. Senackiej. Historycy nie mają dostępu do niemieckich dokumentów, więc nie wiadomo kogo, kiedy i za co zastrzelono na Glinniku. Nie wiadomo też, dlaczego po wojnie zaniechano ekshumacji ofiar hitlerowskiego terroru - choć np. dokonano tego w forcie w Krzesławicach, i z jakiego powodu pod koniec lat
40. zaniechano urządzenia cmentarza w Przegorzałach.

Można tylko przypuszczać, że nie bez wpływu na te decyzje było mniemanie, że na Glinniku wyroki wykonywano na zwykłych kryminalistach. Jednak z tablic wiszących dzisiaj na ścianie najokazalszego pomnika - długiej ściany z napisem: "W hołdzie ofiarom hitlerowskiego terroru - społeczeństwo miasta Krakowa" jasno wynika, że byli wśród nich porządni ludzie - m.in. żołnierz AK Stanisław Witkowski czy też litograf sporządzający konspiracyjne pisma Czesław Pyrdek.

O Glinnik otarł się też mjr Antoni Żubryd, sądzony za współpracę z NKWD oficer WP, po zakończeniu wojny - legendarny dowódca oddziału Narodowych Sił Zbrojnych w Bieszczadach, jeden z Żołnierzy Wyklętych. To człowiek, który jako jedyny - jesienią 1940 r. - zdołał uciec z transportu na Glinnik.

***
Po wojnie miejscem kaźni Polaków przy ul. Bruzdowej opiekowały się m.in. miejskie wodociągi, szkoły z Przegorzał oraz Bielan, i harcerze z Hufca ZHP Kraków-Krowodrza, którzy organizowali tam capstrzyki przed Dniem Zwycięstwa.

- Robiły na nas duże wrażenie, bo odbywały się po ciemku, przy pochodniach. Podchodziliśmy do nich bardzo poważnie - wspomina hm Jerzy Bukowski, niegdyś członek komendy hufca ZHP Kraków-Krowodrza. Ale miejsce to z roku na rok odchodziło w coraz większe zapomnienie.

Archeolodzy z PAN pojawili się na Glinniku jesienią zeszłego roku. Zadaniem postawionym przed nimi przez urzędników było określenie faktycznego zasięgu miejsca straceń więźniów.
Na Glinnik ściągnięto m.in. georadar, jednak skutek odniosło dopiero wykonanie 32 wykopów, z których część sięgała ponad 2 metry w głąb ziemi.

Na tej głębokości odkryto szkielet ludzki z resztkami ubioru. Nie ma żadnych wątpliwości, że po śmierci ofiara została wrzucona do głębokiej glinianki i zasypana. Kolejne znalezisko - trzy luźne kości kończyn- odnotowano przy stoku przylegającym do największego pomnika. W pobliżu znajdowało się też największe skupisko odkrytych szczątków - grób pięciu, a obok dwóch osób, według archeologów pochowanych w różnym czasie. Nijak się to jednak ma do dotychczasowej wiedzy o liczbie straconych na Glinniku.

- To dla nas naprawdę wielka zagadka - nie ukrywa Marcin Tatara, sekretarz Wojewódzkiego Komitetu Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Krakowie.

Dlatego zgodnie z sugestiami naukowców przebadana zostanie - przed końcem tego roku - również ziemia na wschód od ul. Bruzdowej. Trzeba szukać dokładnie, bo wiadomo, że po wojnie wyrobiska były równane przez spychacze.

- Co się stało ze szczątkami? - zastanawia się Krzysztof Łuszczek. - Mamy przecież pewność, że tych ludzi tu przywożono i nikt ich stąd nie wywoził…

Ryszard Kotarba przyznaje, że z badań archiwalnych wynika, iż liczbę ofiar trzeba oszacować na najwyżej 300-400. Skąd się wzięło "ponad 1000 patriotów polskich", o których wspomina marmurowy pomnik z 1967 r.?

Liczbę 1340 ofiar podał wiele lat po wojnie inż. Józef Ścisło w broszurze "Przegorzały - miejsce masowych egzekucji Polaków w latach 1939-1945". Ścisło, który wojnę spędził w Tarnowie i w obozach koncentracyjnych, podpierał się notatkami sporządzonymi rzekomo przez prof. Józefa Gajdę, mieszkańca ul. Kamedulskiej.

Tyle że Gajda, przesłuchiwany w 1949 r. przez prokuratorów Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, nie wspomniał o swoich zapiskach. Inni świadkowie zgodnie mówili o 300-400 egzekucjach. - Nie uważam, żeby były to dane znacznie przesadzone.

Choć nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że ofiar było tylko dwieście. A liczbę ponad 1,3 tys. straconych od początku uważałem za niebotyczną. Gdzie się podziały groby? Nie zapominajmy, że badania się jeszcze nie skończyły - mówi Ryszard Kotarba.

Wojewoda chciałby, żeby cmentarz na Glinniku został urządzony do 2018 r. Na razie na najbliższe miesiące zaplanowano ekshumacje odnalezionych dotychczas szczątków.

Krzysztof Łuszczek doskonale pamięta, jak kilka lat temu mogiłom rozstrzelanych przez Niemców zagrażały dziki. Ryły po pobliskich polach i istniało ryzyko, że wcześniej czy później zaczną wykopywać kości. Teraz, dzięki zainteresowaniu wojewody i Urzędu Miasta Krakowa, Glinnik znajdzie się wreszcie pod opieką państwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski