Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnice i granice

Redakcja
Trzej sędziowie Sądu Najwyższego uznali, że każdy, kto ujawnia tajną informację, powinien za to odpowiadać. Również dziennikarz. A według kodeksu za ujawnienie tajemnicy państwowej grozi nawet pięć lat więzienia.

Nie dla polskich kolegów Boba Woodwarda i Carla Bernsteina, którzy ujawnili aferę Watergate, tropienie skandali, gdy w grę wchodzi tajemnica państwowa.

Za jej opublikowanie można trafić za kraty na pięć lat. Albo prokurator złoży dziennikarzowi ofertę "nie do odrzucenia" - unikniesz kary, jeśli ujawnisz informatora. Takich skutków uchwały Sądu Najwyższego, z której wynika, że nie tylko urzędnicy są zobowiązani do ochrony tej tajemnicy obawiają się dziennikarze. Gdzie się podział interes publiczny? - pytają i media, i obrońcy praw człowieka.
Gorąca debata w środowisku mediów trwa, choć Sąd Najwyższy wydał taką uchwałę w marcu, pytany o sprawę tajnego procesu znanych dziennikarzy śledczych Jarosława Jakimczyka i Bertolda Kittela, którzy w 1999 roku w dzienniku "Życie" (gazeta już nie istnieje) opisali schwytanie przez UOP rosyjskich szpiegów i sprawę oficera WSI, współpracującego z wywiadem USA, któremu pozwolono wyjechać z Polski.
Postępowanie przeciwko reporterom wprawdzie najpierw umorzono, bo warszawski sąd rejonowy uznał, że za to przestępstwo może odpowiadać tylko osoba mająca legalny dostęp do tajemnic, a Ustawa o ochronie informacji niejawnych za takie osoby nie uznaje dziennikarzy. Ale prokuratura odwołała się do sądu okręgowego, a ten zadał pytanie Sądowi Najwyższemu. Trzej jego sędziowie uznali zaś, że odpowiadać powinien w takim wypadku każdy, kto ujawnia tajną informację. Również dziennikarz. A według kodeksu za ujawnienie tajemnicy państwowej grozi nawet pięć lat więzienia.
Choć - jak podkreślają prawnicy - uchwała Sądu Najwyższego nie zmusza prowadzących proces dziennikarzy do skazania ich, to Bertold Kittel, dziś współpracujący z TVN i "Newsweekiem", nie kryje, iż obawia się niekorzystnego wyroku, a także kolejnych podobnych procesów. - Taką amunicją można celować do dowolnego dziennikarza - twierdzi. - Uchwała oznacza, że rozwiązanie wprowadzono niejako tylnymi drzwiami. Niemal w każdym wydaniu wielu gazet są teksty, których autorzy "dotykają" tajemnicy państwowej. Wystarczy przeczytać relacje z posiedzeń komisji śledczych. Według wielokrotnie nagradzanego za swą pracę reportera uchwała stanowi zagrożenie nie tylko dla dziennikarstwa śledczego.
Ktoś karany nie znajdzie pracy w wielu zawodach, nie będzie mógł także kandydować w wyborach - podkreśla reporter. To może działać zastraszająco na dziennikarzy, by nie podejmowali pewnych tematów.
- To skandal - mówi nawet o uchwale Witold Gadowski, także znany reporter śledczy, były szef ośrodka TVP w Krakowie. - Skąd dziennikarz ma wiedzieć, że ujawnia tajemnicę państwową? Co innego ludzie zaprzysiężeni, składający przyrzeczenie zachowania tajemnicy, mający to w swych obowiązkach służbowych. Dziennikarz jest od tego, by wiele spraw, o których społeczeństwo powinno wiedzieć, ujawniać. Nawet jeśli władze uważają je za tajne - twierdzi.
Zdaniem Gadowskiego uchwała prowadzić może do "wprowadzania cenzury tylnymi drzwiami". - Sędziowie przypominają mi w tym wypadku polityków, bo to oni, gdy nie mogą sobie z czymś poradzić, zakładają mediom kaganiec - mówi.
Pora na okrągły stół?
Krystyna Mokrosińska, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, także obawia się, że takie interpretowanie przepisów o tajemnicy państwowej uderzy w dziennikarstwo śledcze. Podkreśla, że nie zamierza dyskutować z samą uchwałą Sądu Najwyższego, ale "istnieje pytanie, gdzie jest granica tajemnicy państwowej".
- Liczy się interes publiczny - wskazuje. I dodaje, że w przypadku artykułu Kittela i Jakimczyka nie ma mowy o zagrożeniu ważnych interesów państwa, skoro napisali po prostu o schwytaniu i skazaniu szpiegów, a także o umożliwieniu wyjazdu z kraju jednemu z nich. - Dziennikarz ma prawo do korzystania z różnych źródeł informacji, musi je tylko zweryfikować - przypomina. - Jeśli to zrobił, to wara od dziennikarza!
Szefowa stowarzyszenia napisała w tej sprawie do ministra sprawiedliwości oraz do rzecznika praw obywatelskich. Stwierdziła, że jej oburzenie budzi fakt powoływania się w owej uchwale m.in. na opracowanie z 1976 r., autorstwa sędziego Igora Andrejewa, tego samego, który podpisał wyrok śmierci na gen. Fieldorfa. "To podważa wiarygodność uchwały" - czytamy w jej piśmie.
Prezes SDP niepokoi też rosnąca liczba procesów przedstawicieli mediów, toteż twierdzi, że "zrewidowania wymaga stosunek wymiaru sprawiedliwości do dziennikarstwa śledczego i do tajemnicy zawodowej". Proponuje także - po raz kolejny - zorganizowanie okrągłego stołu dziennikarsko-sędziowskiego.
Według Krystyny Mokrosińskiej taka interpretacja przepisów umożliwić może także łatwiejsze "obejście przywileju dziennikarskiego" i zwalnianie przedstawicieli prasy z zachowania tajemnicy co do źródeł przecieków do mediów. - W jednym z procesów, jaki obserwowaliśmy, tak było - mówi. - Prokuratura i sąd nie mogły same dojść, skąd pochodziła informacja przekazana mediom.
Nie może być tak, że dziennikarze są karani za przekazywanie informacji istotnych dla społeczeństwa - uważa Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Pracujący w niej dr Adam Bodnar podkreśla, że szczególnie istotne jest, czy media działają w interesie publicznym. - Jeśli dziennikarz dowiedziałby się np., że w Polsce są więzienia CIA, gdzie torturuje się ludzi, a postępowanie prokuratorskie w tej sprawie umorzono, czy nie powinien o tym pisać? Prawnik nie ma wątpliwości, że dziennikarz działa w takim wypadku w poczuciu misji obywatelskiej i w interesie obrony praw człowieka. Zatem jeśli doszedłby do wniosku, że władza kantuje, bo nie chce ujawnić niekorzystnych dla siebie informacji, nie powinien ponosić odpowiedzialności za ujawnienie tajemnicy. W języku prawniczym to tzw. kontratyp, podobnie jak uznanie za niewinną osobę, która zabije napastnika w sytuacji tzw. obrony koniecznej.
Adam Bodnar mówi także, że specjaliści z dziedziny prawa karnego, z którymi rozmawiał, nieco inaczej ocenili taki przypadek. - Stwierdzili, że nie ma problemu: dziennikarz nie zostanie ukarany z racji "znikomej szkodliwości społecznej czynu". Tylko że nie o to chodzi. Dziennikarz jest niewinny - uważa prawnik z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Bodnar żałuje też, że w uchwale Sąd Najwyższy problemem interesu publicznego się nie zajmuje. - Trochę tak, jakby dziennikarz nie różnił się np. od hydraulika. Sędziowie skupili się na analizie dogmatyczno-językowej. Nie ma niczego o charakterze pracy dziennikarza, wolności słowa czy wolności społeczeństwa do otrzymywania pewnych informacji - mówi.
Nie wystarczy utajnić
Bodnar zgadza się też, że informacja nie staje się tajna tylko dlatego, że jest zawarta w dokumencie, na którym urzędnik przybił pieczęć "tajne", ani dlatego, że jej posiadacz nie chce, by była ujawniona. Dla utajnienia muszą istnieć istotne racje - wskazują też w książce "Prawo mediów" brytyjscy prawnicy Geoffrey Robertson i Andrew Nicol. Według nich nawet fakt, że taka informacja została zdobyta w sposób karygodny (np. kupiona od informatora) niekoniecznie oznacza, iż trzeba się powstrzymać od jej rozpowszechnienia. Zwłaszcza jeśli w grę wchodzi interes publiczny, a więc istotna sprawa, o której społeczeństwo ma prawo się dowiedzieć.
W demokratycznym kraju w takim wypadku mediom wiele powinno ujść na sucho - wynika z praktyki dziennikarzy zachodnioeuropejskich i amerykańskich. Tak było np. w 1987 roku, gdy "The Observer" zapłacił 10 tys. funtów urzędnikowi z brytyjskiego resortu obrony za dokumenty dowodzące, że miliony z publicznych pieniędzy zostały zmarnowane, gdyż nie nadzorowano kontrahentów resortu. Czyż opinia publiczna nie powinna o tym wiedzieć, nawet jeśli materiały były tajne?
Tajnych informacji nie wahał się też użyć w 1983 roku "Guardian", gdy pracownica jednego z resortów anonimowo przesłała na adres redakcji kopie dokumentów dotyczących przybycia amerykańskich pocisków nuklearnych cruise na brytyjskie lotnisko. Niestety, gazetę zmuszono wtedy do oddania władzom kopii materiałów, co umożliwiło identyfikację nadawcy, a urzędniczka trafiła na cztery miesiące za kraty.
I z innych głośnych procesów media wychodziły obronną ręką, nawet jeśli czasem konieczne było wsparcie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Tak było przy okazji publikacji fragmentów głośnej książki "Łowca szpiegów" Petera Wrighta, byłego oficera brytyjskiego MI5, choć m.in. "The Sunday Times" stoczył w tym wypadku długą batalię sądową. Oficer opisywał supertajne sekrety kontrwywiadu i wywiadu - m.in. próbę zamachu na egipskiego prezydenta Nasera. Ostatecznie rząd brytyjski, który próbował publikację pamiętników powstrzymać, przegrał w Strasburgu. Trybunał uznał, iż te próby były pogwałceniem wolności prasy, choć książka tajemnice zawierała. W dodatku sądowe boje kosztowały brytyjski rząd, jak się szacuje, ok. 250 tys. funtów.
Podaj źródło przecieku
Dodajmy, że z europejskiego orzecznictwa, z którym polskie sądy muszą się liczyć, wynika, iż czasem nawet zobowiązany do zachowania tajemnicy urzędnik w interesie publicznym może ją ujawnić. Jednogłośnie uznał tak w ubiegłym roku trybunał w Strasburgu w sprawie Guja przeciwko Mołdowie, dotyczącej pracownika tamtejszej prokuratury. Ten przekazał mediom informacje o naciskach politycznych na organa ścigana, za co stracił pracę. Mołdawia naruszyła Konwencję Praw Człowieka - uznali sędziowie.
Trybunał twierdził też wiele razy, iż ochrona źródeł informacji dziennikarskich jest jednym z podstawowych warunków funkcjonowania wolnej prasy. A polskie media obawiają się, iż po marcowej uchwale Sądu Najwyższego dziennikarze mogą być częściej "zachęcani" do ujawniania informatorów.
Nadinterpretacja? Niekoniecznie. Prokurator krajowy, Edward Zalewski, powiedział niedawno jednej z gazet, że jest przekonany, iż po uchwale "sprawy o ustalenie źródła przecieku pójdą lepiej".
Pytany, czy dziennikarzom składane będą oferty, iż zamiast postawienia im zarzutu ujawnienia tajemnicy, mogą zostać tzw. małym świadkiem koronnym i uniknąć kary, ujawniając, skąd mają informacje, wskazał, iż "jest cała gama instrumentów, którymi prokurator może się posługiwać".
Ewa Łosińska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski