Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnice zabytkowych klasztorów i ich niezwykli mieszkańcy

Grażyna Starzak
Klasztor w Staniątkach
Klasztor w Staniątkach Fot. Anna Kaczmarz
Historia. Wśród zabytków sztuki sakralnej w Polsce wszystko, co jest najstarsze, najcenniejsze, najbardziej tajemnicze, znajduje się w Krakowie i okolicach. W każdym z tych klasztorów mieszka przynajmniej jeden mnich, który jest chodzącą historią miejsca, w którym żyje.

Ci, którzy choć raz odwiedzili klasztor Kamedułów na Bielanach, twierdzą, że to miejsce ma magiczny klimat. Już samo przejście przez łukowatą bramę powoduje, że człowiek staje się spokojniejszy, bardziej refleksyjnie nastawiony do życia.

Bywali tu tacy goście, jak Jan III Sobieski z Marysieńką, Władysław IV, Stanisław August Poniatowski oraz Jan Kazimierz, który w eremie ukrył się podczas ucieczki przed Szwedami.

Piorunochron z Bielan

W 2002 r. klasztor odwiedził Jan Paweł II. Wypowiedział wtedy słynne, wiele razy cytowane słowa: „Krakowianie, czy wiecie, dzięki komu wasze miasto stoi bezpieczne i nienaruszone przez tyle stuleci? To kameduli są waszym piorunochronem”.

Początki Pustelni Srebrnej Góry na Bielanach sięgają 1605 r. Zakonników sprowadził tu z Włoch marszałek wielki koronny Mikołaj Wolski. Bielański erem jest dzisiaj jedynym klasztorem kamedulskim w Polsce i jednym z nielicznych w Europie, istniejącym nieprzerwanie od prawie 410 lat.

Kameduli są też jedynym polskim zakonem pustelniczym, a także zakonem kontemplacyjnym. Co to oznacza? – Mówiąc jak najprościej, dążymy do pełnego zjednoczenia z Bogiem – wyjaśnia ojciec Marek Szeliga, przeor klasztoru.

Mają temu służyć: praca, modlitwa, lektura, pokuta, post, samotność, zachowywanie milczenia. Większość spośród kilkunastu tutejszych mnichów mieszka w małych, białych domkach, w których jest kaplica, cela, kuchenka, łazienka i pomieszczenie gospodarcze. Wszystkich domków jest trzynaście.

– Udało się je wyremontować m.in. z pieniędzy pochodzących ze zbiórki zorganizowanej przez „Dziennik Polski”. Dzięki środkom unijnym oraz Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa wyremontowano infirmerię, czyli szpitalik i dawny dom Wolskiego – mówi o. Szeliga.

Kameduli muszą przestrzegać bardzo surowych reguł. Wstają przed czwartą rano. Cały dzień wypełnia im modlitwa i praca. W niemal całkowitym milczeniu. Kilka razy w roku jedzą wspólnie posiłki, a przed czterdziestodniowym postem mają tzw. kamedulski karnawał. Polega on na tym, że po modlitwie popołudniowej aż do kolacji mogą się spotykać w większym pomieszczeniu i porozmawiać przy herbacie.

Dopiero od kilku lat, wzorem innych klasztorów, przyjmują gości na rekolekcje. Przyjeżdżają tutaj nie tylko duchowni, ale także biznesmeni i urzędnicy.

– To miejsce pozwoliło mi kiedyś stanąć na nogi po tragedii rodzinnej. Tutaj odzyskałem spokój ducha – mówi jeden z nich. Goście mieszkają w wyremontowanym za unijne i rządowe pieniądze Domu Kontemplacji. W pokojach stoi jedynie łóżko i szafka na osobiste rzeczy. Wstęp za mury mają wyłącznie mężczyźni. Kobiety mogą wejść na teren pustelni tylko dwanaście razy w roku, w czasie tzw. dni otwartych.

W dni otwarte gromadzą się tu tłumy. Trudno się dziwić. Kamedulski klasztor na Bielanach jest jednym z najbardziej tajemniczych miejsc w Polsce.

Zwiedzający mogą podziwiać kościół Wniebowzięcia NMP, który zachwyca swoim wystrojem oraz dziełami malarskimi. W podziemiach klasztoru znajdują się katakumby. Tam składa się szczątki mnichów. W bielańskich katakumbach są podobno krypty pamiętające pierwsze lata istnienia klasztoru.

W każdym krakowskim klasztorze mieszka przynajmniej jeden mnich, który jest chodzącą historią miejsca, w którym żyje. Na Bielanach był nim zmarły w 2011 r. w wieku 93 lat o. Leonard Hodlik. Pełnił funkcję furtiana, czyli osoby, która witała – robił to z radością – wszystkich gości.

Chętnie opowiadał ciekawostki związane z tym niezwykłym miejscem. Był bodaj ostatnim kamedułą pamiętającym dawne obyczaje panujące w tym zakonie. Na przykład ten, że jeszcze w I połowie ubiegłego wieku zapuszczali oni długie, sięgające do piersi brody i golili głowy. Tylko kapłanom zostawiano wąską obwódkę z włosów, tzw. koronę. Gdy w II połowie ub. wieku zniesiono te zwyczaje, brat Leonard żartował, że wówczas kamedułom korony z głów pospadały.

Kawa z cytryną

Położony na malowniczym, wapiennym, nadwiślańskim wzgórzu klasztor Benedyktynów w Tyńcu wraz z kościołem św. Piotra i św. Pawła to jeden z ważniejszych punktów na historycznej, turystycznej i religijnej mapie Krakowa. Tynieckie opactwo to najstarszy z istniejących dziś klasztorów w Polsce. I choćby z tego względu warto go odwiedzić.
Za datę powstania Tyńca uważa się rok 1044. W późniejszych latach burze dziejowe i rozmaite kataklizmy – m.in. pożar w 1831 r. – spowodowały, że benedyktyni musieli się stąd wyprowadzić. Odbudowano tylko kościół. Pozostała część opactwa była przez 61 lat wielką ruiną. Dopiero niedawno udało się zakończyć odbudowę klasztoru.

– W Tyńcu krążyła taka anegdota, że jak się klasztor odbuduje, to będzie koniec świata. Tempo tych prac utwierdzało nas w przekonaniu, że koniec świata nie nastąpi tak szybko. Sytuacja się zmieniła w momencie, gdy otrzymaliśmy dotację ze środków unijnych – mówi o. Konrad Małys, przeor administrator Opactwa Benedyktynów w Tyńcu.

Tynieccy mnisi żyją jak przed wiekami. Modlą się pięć razy dziennie, a z drugiej strony przyjmują turystów, prowadzą działalność kulturalną, handlują produktami benedyktyńskimi. Jak udaje się im to wszystko pogodzić?

– To bardzo trudne zadanie – przyznaje o. Małys. – Tym bardziej, że gości, turystów jest coraz więcej. Kiedy przyszedłem do klasztoru, przed prawie 30 laty, bywało tu od kilku do kilkunastu gości na tydzień. W tej chwili jest po kilkudziesięciu dziennie.

Do Tyńca warto się wybrać z wielu powodów. Po to, aby zobaczyć piękny kościół św. Piotra i Pawła. Barokowe wnętrza, ozdobione sitodrukami sklepienia i późnobarokowe konfesjonały robią wrażenie. Najbardziej jednak przyciąga uwagę ołtarz główny, wykonany z czarnego marmuru. Trudno przejść obojętnie obok czarno-złotej ambony w kształcie łodzi ze zdobieniami przypominającymi sieci, wzburzone fale i ryby.

Do Tyńca warto także pojechać po to, by odwiedzić Benedyktyńskie Centrum Kultury. Odbywają się tutaj wystawy sztuki współczesnej i dawnej, koncerty, spektakle, widowiska poetycko-muzyczne, a także spotkania z ludźmi kultury, nauki i sztuki. Warto też zwiedzić znajdujące się w podziemiach muzeum i obejrzeć pamiątki z dawnych dziejów klasztoru. Wreszcie na tynieckie wzgórze warto się udać, by zobaczyć jednego z najbardziej znanych polskich mnichów – przyjaciela i felietonistę naszej gazety – ojca Leona Knabita.

Szanse na pamiątkowe zdjęcie z o. Leonem są duże, bo mając sporo zajęć, często przemierza klasztorne korytarze i dziedziniec. Gdy szczęście nam dopisze, a o. Leon będzie miał trochę więcej czasu, może zgodzi się opowiedzieć jakiś dowcip lub przypomni zabawne zdarzenie związane z opactwem i jego gośćmi. A trzeba wiedzieć, że bywało tam wiele znakomitości.

Częstym gościem był Karol Wojtyła. W 1975 r. wybrał Tyniec na miejsce spotkania z przedstawicielem Watykanu, księdzem arcybiskupem Luigim Poggim, z którym miał omawiać poufnie polskie sprawy.

– Poprosił nas wtedy o odosobnione, spokojne miejsce i dwie godziny wolnego czasu – wspomina ojciec Leon. – Zrozumieliśmy od razu, że chodziło o to, by z watykańskim gościem porozmawiać o ważnych sprawach bez niebezpieczeństwa podsłuchu. W Krakowie nie było to takie proste. Po zakończeniu rozmowy w cztery oczy poproszono i nas, mnichów. Ksiądz kardynał źle wyglądał. Był zmęczony, chyba miał migrenę.

Do filiżanki kawy wcisnął sobie pół cytryny ku zdumieniu papieskiego wysłannika. „Caffe con limone?” – zapytał z niedowierzaniem arcybiskup. Widać to pomagało. Doszły nas potem głosy, że klimat rzymski wpłynął na poprawę zdrowia Wujka Karola. Migreny już nie miewał, a kawę pił bez cytryny – kończy tę opowiastkę z uśmiechem o. Leon.

Karpie ze Staniątek

Gdzie można kupić najsmaczniejsze karpie na wigilijny stół? Oczywiście w Opactwie Benedyktynek w Staniątkach. Hodowcy równie smacznych z Zatora nie obrażą się. Mniszki ze swoją niewielką hodowlą nie są dla nich żadną konkurencją.

Poza tym mieszkańcy Zatora mają gdzie mieszkać i co jeść. Benedyktynkom nie starcza pieniędzy, żeby załatać dach i opłacić media. A przecież ich siedziba – jeden z najstarszych klasztorów w Polsce – to narodowe dobro. Na dodatek pełne zabytkowych ksiąg, malowideł, rzeźb sakralnych. Dlatego trzeba kupować tam karpie i wspaniałe domowe przetwory. Zysk z tej sprzedaży to i tak kropelka w morzu potrzeb mniszek.

Klasztor w Staniątkach ufundował przed rokiem 1228 (albo około 1216) Klemens Jaksa Gryfita dla swojej córki Wizenny. Fundator wyposażył klasztor w obszerne włości, z których obecnie nic już nie pozostało prócz ogrodu. Zachował się za to bogaty zbiór zabytków: dokumentów, rękopisów, starodruków oraz przedmiotów i szat liturgicznych.

Benedyktynki ze Staniątek modlą się i ciężko pracują. A to odnawiają swoją szklarnię, aby móc hodować pomidory czy chryzantemy. A to robią przetwory. A to doglądają karpi, które sprzedają przed świętami Bożego Narodzenia. Te karpie, chryzantemy i przetwory pomagają im przeżyć. Pieniędzy nie starcza jednak na utrzymanie i rewitalizację opactwa. Najstarszy w Polsce klasztor Benedyktynek niszczeje. Ściany pękają, stropy grożą zawaleniem.

Wilgoć i pleśń jest groźna dla murów i fresków. Przełożona benedyktynek siostra Stefania Polkowska odkąd tu jest, ciągle zastanawia się, gdzie szukać pieniędzy na utrzymanie budynku. Klasztor znalazł się w finansowej zapaści. Warto jednak pojechać do Staniątek i wspomóc klasztor. Nie tylko kupując wigilijne karpie.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski