MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnicze zaginięcie Grzesia

Redakcja
Przyjechał do domu na weekendową przepustkę i przepadł bez śladu. Od 3,5 roku figuruje w policyjnych kartotekach jako zaginiony, choć policja dziś szuka przede wszystkim jego zwłok.

Ewa Kopcik: HISTORIE Z PARAGRAFEM

16-letni Grzegorz Mańkiewicz zniknął 19 maja 2007 r. Z samego rana wyszedł z domu w Woli Radziszowskiej, a przed dziewiątą był już w sąsiednim Radziszowie, u swojej prababci. Szukał możliwości zarobku. Znalazł pracę u sąsiadki prababci. Zgodził się na 10 zł za godzinę. Mniej więcej trzy godziny później spojrzał na zegarek i powiedział, że musi już kończyć. Pożegnał się i ruszył na skróty w kierunku domu. Później nikt go już nie widział. Przepadł jak kamień w wodę.

Pierwszy sygnał o zaginięciu Grześka skawińska policja dostała jeszcze tego samego dnia. Przed godziną 20. dzwoniła matka chłopaka, twierdząc, że syn zniknął z domu. Ucieczka, uprowadzenie, wypadek? Przez pierwsze tygodnie policja badała głównie te tropy. Bez skutku.

Dwa miesiące wcześniej Grześ trafił do krakowskiego domu dziecka. Powodem miała być rzekoma próba samobójcza w listopadzie 2006 r. Z akt sądu rodzinnego wynika, że trafił do szpitala tuż po tym, jak oznajmił matce, że wypił rozpuszczoną w wodzie trutkę na myszy. Badania w szpitalu nie stwierdziły jednak zatrucia. Ze szpitalnego łóżka trafił na oddział psychiatryczny dla dzieci i młodzieży, a stamtąd wprost do domu dziecka. Tym bardziej że matka skarżyła się na kłopoty wychowawcze z synem.

"Trafił w złe towarzystwo, wagarował, miał problemy w nauce. Chciałam go uchronić" - tłumaczyła później dziennikarzom.

Jednak w "bidulu" Grzesiek nie sprawiał kłopotów. Lubił przebywać z młodszymi kolegami - grał z nimi w piłkę, czytał im książki. Ze starszymi wychowankami nie znalazł wspólnego języka. Z nikim się nie przyjaźnił, był raczej samotnikiem. Był bardzo spokojny - określali go wychowawcy.

Psycholog z poradni psychiatrycznej dla dzieci i młodzieży:

- Zawsze brał winę na siebie. Obwiniał się nawet o to, że jego młodszy brat nie mieszka w domu, tylko u dziadków, że jego ojciec pił alkohol i kilka lat temu "zadławił się nim na śmierć". Dwa dni przed zaginięciem przeszedł na spotkanie wyjątkowo zdołowany. Mówił, że za kilka dni matka wyjeżdża na rok do pracy w Anglii. Przyznał, że nawiązał kontakt z babcią, choć matka i dziadek mu tego zabraniają. Stwierdził nawet: "Boję się, że dziadek mnie powiesi, jak się dowie o tym". Chłopak miał stan depresyjnego załamania.

Konflikt w rodzinie Grzegorza nie jest tajemnicą dla większości mieszkańców Woli Radziszowskiej. Sąsiedzi opowiadają o awanturach i rękoczynach, do jakich nieraz dochodziło między babcią Grześka i jej mężem. Potwierdzają to akta spraw o znęcanie się nad rodziną przez Macieja M., który dwukrotnie otrzymał za to wyrok. W ostatnim został dodatkowo skazany za podpalenia domu i grożenie śmiercią swej żonie i synowi.

- Uciekli wtedy z pożaru, wyskakując przez balkon. Po tym wszystkim babcia Grześka wyprowadziła się z domu i wyjechała ze wsi, ale do dzisiaj jest postrzegana przez byłego męża i córkę jako wróg publiczny - opowiadają sąsiedzi.
Ten konflikt to również powód do wzajemnych oskarżeń w sprawie zaginięcia Grzesia. Jego dziadek w swoich zeznaniach na policji sugerował, że stoi za tym jego była żona, która przetrzymuje wnuka w nieznanym miejscu. Ona z kolei w pismach do prokuratury i policji wprost oskarża córkę i byłego męża o zabójstwo. Twierdzi, że znęcali się nad chłopcem. Ci kategorycznie temu zaprzeczają.

Matka Grzegorza: - Było zatrzymanie, były przesłuchania. Dom był sprawdzany przez policyjnych techników, którzy szukali śladów i dowodów na to, że Grzesiek został w domu zabity. Cały czas jestem podejrzewana o to, że miałam coś z tym wspólnego. Ale to jest nieprawda, nie zabiłam swojego dziecka!

Rzeczywiście, pół roku po zaginięciu syna została zatrzymana przez policję. Po przesłuchaniach została jednak zwolniona. Wielicka prokuratura wszczęło wówczas śledztwo w sprawie zabójstwa Grzegorza. Po kilku miesiącach jednak je umorzyła z powodu niewykrycia sprawcy. Zabrakło dowodów.

Policjant z krakowskiego Archiwum X: - Szukamy zwłok, bo dla wymiaru sprawiedliwości, jak nie ma zwłok, nie ma przestępstwa. Proces poszlakowy kuleje. Naszym zdaniem nie ma zbrodni doskonałej. Nawet jeśli ślady zewnętrzne nie są widoczne, pozostają w głowie i psychice sprawcy. W pracy policyjnej najważniejsze są pierwsze godziny od ujawnienia zdarzenia, jednak gdy to zawiedzie, pozostaje liczyć na czas. On działa również na świadków, bo po jakimś czasie ludzie inaczej postrzegają sytuację - przestają się bać i zaczynają mówić. Liczymy, że ktoś, kto ma wiedzę w tej sprawie, w końcu zgłosi się do nas i nam pomoże.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski