Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Talking Heads: 77"

Redakcja
Niezapomniane płyty historii rocka (104)

Talking Heads

Talking Heads

   Bardzo często hollywoodzcy reżyserzy filmowi angażują do realizacji swoich obrazów operatorów spoza Stanów Zjednoczonych. Robią to, bo uważają, że tylko oni potrafią pokazać ich kraj takim, jakim jest naprawdę. Twierdzą bowiem, że obcokrajowcy mają dystans pozwalający zobaczyć to, czego nie mogą dostrzec rodowici Amerykanie.
   Tak, coś w tym jest! Myślę nawet, że ten mechanizm nie dotyczy tylko twórców kina. Dowodem na to niech będzie ta opowieść. Opowieść o artyście, który chyba właśnie dlatego, że nie urodził się w USA, stał się kimś na kształt Woody Allena rocka za Atlantykiem. A to dlatego, że w jego twórczości można podobnie jak u Allena dopatrzyć się całej prawdy o życiu amerykańskiej inteligencji. O kogo chodzi? O założyciela i lidera, niestety, już nieistniejącej grupy Talking Heads - Davida Byrne’a.
   Ten cieszący się wielkim uznaniem kompozytor, autor tekstów, wokalista, instrumentalista, aktor, filmowiec i pisarz urodził się w 1952 roku w Szkocji. Jako małe dziecko trafił z rodziną do Kanady, a po siedmiu latach wylądował w USA. Ucząc się zaczął zabawiać się muzyką. Już na początku lat 70. występował jako skrzypek i wokalista w folkowym duecie o nazwie Bizadi. Gdy po pewnym czasie znudziło go to, w 1973 roku związał się z kwintetem o nazwie Artisties, w którym na perkusji grał niejaki Chris Frantz. Grupa rozpadła się już w następnym roku i Byrne z Frantzem postanowili stworzyć nową. Pozyskali do niej koleżankę ze szkoły plastycznej - do której wówczas uczęszczali - grającą (co rzadkie wśród dziewczyn) na gitarze basowej - Tinę Weymouth. Swój zespół nazwali Talking Heads.
   Początkowo nie szło im najlepiej, ale gdy w 1976 roku dołączył do nich pianista i gitarzysta z grupy Modern Lovers Jonathana Richmana - Jerry Harrison, wszystko nabrało rozpędu. Najpierw udało im się wydać debiutancki singel ("Love Goes To A Building On Fire"), a potem, za sprawą renomy, jaką osiągnęli dzięki świetnym koncertom, nagrany w 1977 roku longplay. Nadali mu niezbyt wyszukany tytuł: "Talking Heads: 77". A gdy na promującej go małej płytce ukazał się utwór "Psycho Killer", zawrzało. Ameryka ich nagle odkryła.
   "Nie mogę spać, bo moje łóżko płonie /Nie dotykaj mnie, mam pod napięciem skronie" - tego typu słowa i połączona z nimi dziwna, bardzo motoryczna, będąca fuzją folku, country, funku, rytmów latynoamerykańskich i rocka muzyka zaszokowała. Oto w Stanach pojawiło się coś, co dziś uważa się za typową New Wave, czyli artystyczne rozwinięcie punk rocka. Tyle tylko, że typowego punka, w stylu Sex Pistols, właściwie w USA się nie grało. Działała tam natomiast od lat mocna, niezależna, ignorująca komercje i wszelkie pop-słodycze awangarda. Velvet Underground, Lou Reed, Igy Pop, New York Dolls i wielu innych tworzyli swoją muzykę, nie zdając sobie sprawy, że są protoplastami rodzącego się w Anglii punkowego szaleństwa. Dopiero gdy w Londynie wybuchła rewolucja wywołana debiutem Pistolsów, nagle odkryto, jak ważni byli ci artyści.
   Cały ten proces przypomina to, co zdarzyło się w latach 60., gdy dopiero Anglicy uświadomili Amerykanom, jaki mają u siebie skarb - bluesa. Trzeba było Kornera, Mayalla czy Claptona, aby biali w Stanach zaczęli go doceniać i grać.
   Ale wróćmy do Talking Heads. Byrne w jednym z wywiadów powiedział: …świat traktuje nas zbyt poważnie, może powinniśmy stać się głupsi.
   Co miał na myśli? Ano to, że dzięki swojemu zmysłowi obserwacji (ten wspomniany wcześniej "dystans") oraz ogromnej inteligencji potrafił w swoich tekstach niezwykle wnikliwie i zjadliwie pokazać mieszkańcom Ameryki, jaki jest ich kraj oraz jacy są oni sami. A, co ważne, lider zespołu te swoje opowieści snuł z tak wielką klasą, wdziękiem i poczuciem humoru, że nikt za to się na niego nie obrażał. Mało tego - wręcz go pokochano.
   Do zachwytów nad warstwą literacką twórczości Gadających Głów (Talking Heads) doszły też pochwały świeżości granej przez nich muzyki. Bo bardzo różniła się od tego, co dotąd było lansowane w Stanach.
   Przede wszystkim była ona zupełnie pozbawiona jakichkolwiek kojarzących się z rockiem progresywnym wzniosłości oraz wszelkich dźwięków mających coś wspólnego z metalem. Była prosta, przejrzysta, logiczna i bardzo, bardzo precyzyjnie grana. Miała przy tym w sobie coś pogodnego, radosnego czy nawet "festynowego". A do tego dochodził jeszcze specyficzny sposób śpiewania. Otóż Byrne świadomie używał głosu bardzo nonszalancko, interpretując swoje piosenki jakoby od niechcenia, unikając nadmiernej ekspresji i jakichkolwiek cukierkowych ozdobników. Po prostu totalny luz.
JERZY SKARŻYŃSKI
Radio Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski