Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tańcujące makatki łowickie

Redakcja
Paweł Głowacki: Dostawka

   Szukam liter. W kraju nad Wisłą szukam liter samodzielnych. W nieuleczalnie chybotliwym kwadracie Bugu, Odry, Bałtyku i Tatr szukam słów nieprzezroczystych, słów i zdań, co nie potrzebują świata, by być światem. Klasyk mawia, że krzesło napisane to nic innego, tylko napisana część rzeczywistości - jest prawdziwe w swym istnieniu. Jeśli niedorzecznością jest, a jest, weryfikowanie prawdziwości drzewa w lesie prawdziwością drzewa, co rośnie obok, to weryfikowanie prawdziwości napisanego krzesła prawdziwością krzesła, na którym się siedzi, pisząc słowo krzesło - czymże jest, jeśli nie zbędnością wręcz wzruszającą? W ojczyźnie, w tym mętnym cielsku o powierzchni 312,7 tys. km kw., szukam skóry fraz, których prawda tkwi tylko w nich i nie tkwi poza nimi.
   W Krakowie powstał Instytut Książki, a ja z klasyczną desperacją dozgonnie naiwnego badam kondycję czytelnictwa w narodzie. Tu, na dnie, w milionowej masie nas, ulicznych szaraków, tu, w barze mlecznym, w bydlęcym wagonie podmiejskiej kolejki albo w dworcowym szalecie, tu a nie tam, na wysokościach, na jasnym olimpie bibliotek, targów książek, sal koncertowych, teatrów, kin i muzeów - chcę ustalić stężenie wyczulenia na nieprzezroczystość akapitu. Ot, rzecz najprostsza, banalna, podstawowa, od której dzień (a może i nie tylko dzień?) się zaczyna. Gazeta. Gazeta codzienna. Biorę w łapy to, co nieprzeliczone legiony rodaków moich świt w świt biorą w łapy swoje. Pierwszy raz w życiu pochylam się nad "Super Expressem" i "Faktem". Szukam liter samodzielnych. Andrzej Nowakowski, dyrektor instytutu, powiada: "Czytanie nie jest już czymś naturalnym". Czytam dzieła najbardziej dziś wziętego dziennikarstwa nadwiślańskiego. Nie czytam. Przed oczami moimi tańcują dwie w trupa urżnięte makatki łowickie.
   Orgia plam we wszystkich kolorach tęczy. Szukam liter samodzielnych. Żółć jajeczna, czerń węglowa, czerwień słońca o zachodzie, fiolet bzów, błękit paryski, seledyn wściekły, róż świński, zieleń butelkowa, sjena palona, brąz psiego gówna na szarościach alejek Plant pod ołowianym niebem o świcie. Tu, na dole, wśród bezimiennych, szukam liter samodzielnych. W jakże bydlęcej poniewierce był ten, co niepoczytalnie maczał pędzel w farbach i paćkał płachty lichego papieru ciętego wprost z rolki! Oto kolosalny, uśmiechnięty owal w kolorze jajecznicy. Poznaję - Józef Oleksy. Oto kremowe monstrum na 3/4 kolumny. Poznaję - terenowy samochód amerykańskiej armii. Oto tona czarnego złomu. Poznaję - resztki śmiertelnego pojazdu księżnej Diany. Oto świński róż iście polifemicznego jęzora. Poznaję - artysta Wiśniewski znów tworzy sztukę. Tony podobizn krwi, noże wielkości Pałacu Kultury, cyce godne kolosalności Giewontu. Poznaję. To żyćko zza okna rzucone na surowo. A co z literami samodzielnymi? Gdzie one? Gdzie choć jedna?
   Fatalna żałość naszych pijacko rozdokazywanych makatek łowickich nie na tym polega, że nie ma w nich liter samodzielnych. I już nawet nie na tym, że tu są tylko zdania przezroczyste, ordynarnie kalkujące realność. Fatalna żałość makatek w tym, że litery też są na nich tylko barwnymi plamami, tyle że kruchszymi niż jajecznicowa twarz Oleksego. Totalny fotoplastikon. Literatura językowych ślepców. Wcale nie znęcam się nad mózgami rodaków. Przeciwnie. Ja mówię: nie ma co szat rozdzierać. Tak właśnie musiało być, bo nie jest tak, że czytanie nie jest już czymś naturalnym.
   Dowcip na tym polega, że u nas czytanie nigdy nie było czymś naturalnym. Że co? Że za komuny naród czytał mocarnie? Doceniam żart. Oczywista fikcja. W lwiej swojej części miliony łapały wtedy za księgę nie po to, by ją przeczytać, lecz by zamanifestować wiadomo co. Ilu z tych, co w konspiracyjnym trybie nabyli szmuglowanego z Paryża Gombrowicza, przeczytało go ze zrozumieniem? Jeden procent? Jeden czy też pół? Nie, poziom czytelnictwa w Polsce wcale dziś nie leci na pysk. On tylko - jako że wreszcie w normalnych warunkach żyjemy - wraca do normalności. Niestety. W czytaniu nie ma już dziś żadnych interesów do załatwienia, poza samym czytaniem - więc lud nie czyta. Po kiego diabła na własne życzenie włazić w jałowiznę ślęczenia nad skórami fraz nieprzezroczystych?
   Nie chce być lżej: milionowym wzięciem cieszy się tańcująca makatka łowicka. I nie tylko rzeczone makatki mam na myśli. Jak dziś odróżnić "Przekrój" od "Gali", "Galę" od "Gazety Krakowskiej", tę zaś - od uroczego "Pszczelarza"? I w ogóle - po co odróżniać? Po co i jak, skoro wszystko i tak doskonale przezroczyste? Tak, musiało tak być. Nowakowski mówi: _"Naszym najważniejszym celem jest wspieranie czytelnictwa". _Przyklaskuję! Trzymam kciuki za instytut! Ale pytam też: czy Nowakowski zna skuteczne metody nie tyle zabicia, ile przynajmniej zahamowania makatkowej mentalności, co puchnie jak atomowy grzyb? Ja nie znam. Ja tylko pewność mam, że w plemieniu, dla którego rarytasem jest litera jako brąz psiego gówna na szarych alejkach Plant pod ołowianym niebem o świcie - gorzko będzie Instytutowi oddychać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski