Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tanie kupowanie

Redakcja
W zakupowy pejzaż naszego kraju wrosły już ciucholandy, second handy, lumpeksy i dyskonty, sklepy CCC, z tańszym niż gdzie indziej, chociaż nowym obuwiem, sieci sklepów Super Niskie Ceny czy też tzw. defekty, czyli miejsca, gdzie sprzedaje się towary znanych marek, ale w cenie dużo niższej. Dzięki tym miejscom zakupy bywają przygodą albo świetną okazją.

Ekskluzywne second handy

   Na kilogramy, na sztuki, na worki - w ten sposób kupuje się w lumpeksach, czyli sklepach z używaną odzieżą pochodzenia zagranicznego. Kilogram 16 złotych, rzeczy w boksach po złotówce sztuka, te na wieszakach wycenione indywidualnie. Za duży worek ciuchów płaci się 15 złotych, ale zajrzeć do środka można dopiero po zapłaceniu rachunku. Tabliczki z podobnymi napisami zdobią witryny ciucholandów. Zmieniają się tylko ceny. Im więcej czasu upływa od dnia, w którym dostarczany jest towar, tym cena za kilogram jest niższa. Podczas wyprzedaży za jedną rzecz nie płaci się więcej niż złotówkę. Właściciele ciucholandów prześcigają się we wszelkiego rodzaju promocjach i oprócz przecen oferują też karty rabatowe, a dla stałych klientów - niespodzianki i specjalne obniżki.
   Zanim odzież używana trafi do sklepów jest wielokrotnie kontrolowana. Hurtownie zajmujące się dystrybucją ciuchów do poszczególnych sklepów oferują odzież w postaci tzw. miksu (w klasach ekstra i pierwszej) oraz odzież niesortowaną, która jest tańsza, a także, kosztujące najmniej, czyściwo.
   Nie tak dawno świat mody zapożyczył od kiperów termin "vintage" (oznaczający dobry rocznik wina - przyp. MLK) i określa w ten sposób okresy, gdy powstawały najlepsze kolekcje zaprojektowane przez Yves Saint Laurenta, Chanel, Valentino czy Diora, a to dlatego, że wciąż modne są rzeczy ładne, oryginalne i w dodatku szlachetnie postarzałe. Magii vintage uległa np. Jennifer Nicholson, córka słynnego aktora. Jej zdaniem szyk markowej używanej rzeczy nie może się równać z nową kreacją, nawet niezwykle kosztowną. Jennifer ma w swojej szafie suknie od Pucciego z lat 50. i 60., na których wzorował się w swojej nowej kolekcji sam Versace.
   Dla kobiet bogatych, ale szukających oryginalności, powstały second handy w wydaniu luksusowym - też określane mianem vintage. Są w Londynie, Paryżu czy Nowym Jorku. Szaleństwu z ubraniowymi antykami nie oparły się nawet luksusowe domy towarowe, otwierając stosowne stoiska. Tego typu zakupy można też zrobić za pośrednictwem Internetu i otrzymać wraz ze świeżo nabytym, chociaż starym, ciuchem jego historyjkę oraz poznać biografię projektanta.
   Ekskluzywne second handy powstają też w Polsce, ale vintage po polsku to przede wszystkim bazary, jak ten niedzielny na placu Nowym w Krakowie, i ciuchownie, które mnożą się jak grzyby po deszczu. Tylko tam kilogram "Armaniego" kosztuje czasami mniej niż bombonierka.

Zamiast komisów

   Lumpeksy na masową skalę pojawiły się wraz z nastaniem III Rzeczpospolitej i od razu zrobiły furorę. Zastąpiły popularne dawniej komisy, w których można było zostawić do sprzedania rzeczy w dobrym i bardzo dobrym stanie, najlepiej zagraniczne. W połowie lat 80. komisy były jedynym miejscem, gdzie za złotówki - a nie dolary lub bony honorowane w Peweksie - można się było zaopatrzyć w oryginalne ubranka dla dzieci i np. lekkie plastikowe butelki do karmienia niemowląt przywożone przez handlarzy z Zachodu.
   Ciucholandy mają swoich zwolenników i przeciwników. Są osoby, które nigdy nie przekroczyły progu sklepu z szyldem "Tani ciuszek z importu". Nie lubią zapachu starych rzeczy albo brzydzą się nosić coś, co miało już właściciela. Wolą mieć mniej ubrań, ale prosto ze sklepu.

Nowe, ale tanie

   I takie osoby nie muszą wydawać fortuny, by nosić się dobrze, tanio, a na dodatek markowo. To dla nich otwarto np. defekty. Pełna nazwa umieszczona na szyldzie brzmi: Fabryka Defektu, II gatunek renomowanych firm. A wewnątrz wiszą: spodnie wszelkiego rodzaju w cenach od 25 do 70 złotych, rzędy kolorowych bluzek, kurtki zimowe - dodatkowo przeceniane po sezonie - sweterki i apaszki. Ich pierwszogatunkowe odpowiedniki są średnio o 100 proc. droższe.
   Kto chce kupić jeszcze taniej, ale też mieć rzeczy nowe, może wybrać się do sklepów SNC (Super Niskie Ceny). Widać je z daleka, bo witryny mają pomalowane na żółto i szafirowo. Tylko tu, jak można przeczytać na szybie wystawowej, oferuje się garderobę po 0,99 zł za sztukę. Piżamy i koszulki z satyny można mieć już za 19 zł jedna, polarowe spodnie i wdzianka staną się naszą własnością za 10 - 20 złotych, męskie koszule kupuje się nawet po 4 złote. Są zazwyczaj gorzej wykończone niż odzież firmowa i z domieszką sztucznego tworzywa, ale cena jest atrakcyjna. Tu też, taniej niż gdziekolwiek indziej, kupuje się rajstopy i damskie pończochy - nawet po 2 złote za trzy pary oraz bawełniane figi po 1,20 sztuka.
   Tanie buty oferują natomiast sklepy oznaczone symbolem CCC (Cena Czyni Cuda), sygnalizujące swą obecność witrynami w charakterystycznych pomarańczowo-popielatych tonacjach. Kozaki, poza sezonem, można kupić nawet za 30 złotych, a pantofle czy trampki za mniej niż 10.

Duszenie cen

   Na duszenie cen, czyli oferowanie towarów za nieduże pieniądze, mogą pozwolić sobie hipermarkety. Eduard Leclerc, który stworzył znaną francuską sieć handlową, zwykł powtarzać, że należy "kupić jak najtaniej, aby odsprzedać jak najtaniej". Hipermarkety mogą zbijać ceny, bo oferują kilkadziesiąt tysięcy różnych artykułów. Stosując kupiecką zasadę "duży obrót - mały zysk" - minimalizują marżę.
   Duszenie cen doprowadziło do powstania szczególnego rodzaju sklepów, czyli dyskontów. W Polsce sieci tego typu sklepów, np. Biedronka, Tengelman czy Plus, działają wedle zasady: sklep oferuje podstawowy zestaw towarów (ok. 1000 rodzajów) i to tylko tych, które sieci udaje się kupić najtaniej. Towar - żeby było oszczędniej - składuje się w sklepie i sprzedawany jest z fabrycznych opakowań (np. palet, kartonów). W Plusie można więc kupić spodnie męskie bojówki już za 29,98 zł w trzech kolorach, rondelki o średnicy 14 cm za niecałe 7 zł, a swetry damskie po 34,98 zł sztuka. Specjalistyczne dyskonty oferują także komputery i sprzęt rtv.

Własna marka, niższa cena

   Powszechnie już stosowanym pomysłem na obniżenie cen towarów jest sprzedawanie ich pod marką własną dystrybutorów, czyli tzw. private label. Polega to w uproszczeniu na tym, że sieć handlowa zamawia u producenta partię jakiegoś towaru, określając, jak ma on być opakowany i jaki znak towarowy ma się na nich znaleźć. Geant, na przykład, zawarł umowy z ponad stu producentami, którzy produkują około 700 produktów marki Leader Price (soki, piwo, jogurty, piwo tip.) Są one o 30 proc. tańsze od innych produktów tego samego asortymentu. Dzieje się tak m.in. dlatego, że sprzedawane są pod marką dystrybutora w dużych ilościach, chociaż bez specjalnej reklamy.
MAJKA LISIŃSKA- KOZIOŁ

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski