Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Te biesy z komitetów partyjnych nie doceniały duchowej siły rocka [WIDEO]

Rozmawiał Marek Zaradniak
Tomasz  Budzyński w latach 80. po występach z zespołami Siekiera, a potem Armia był nieustannie wzywany na przesłuchania przez SB
Tomasz Budzyński w latach 80. po występach z zespołami Siekiera, a potem Armia był nieustannie wzywany na przesłuchania przez SB fot. Łukasz Gdak
Rozmowa. Jeżeli w muzyce rockowej ma wydarzyć się jeszcze coś ciekawego, to zrobią to tylko ludzie młodzi - przekonuje Tomasz Budzyński, rockman, który - jak sam mówi - jako muzyk narodził się w Jarocinie. Powspominajmy, jak to niegdyś bywało na tym festiwalu.

- Kiedy pierwszy raz pojechał Pan na festiwal do Jarocina?

- Był to rok 1984. Pojechałem z zespołem Siekiera, aby wystąpić w konkursie młodych kapel. Pojechaliśmy i zostaliśmy jednym z laureatów festiwalu.

- A przedtem jako fan, jako chłopak interesujący się rockiem nigdy Pan tam nie był?

- Nie. Słyszałem tylko, że jest takie wydarzenie i pamiętam, że w niektórych gazetach były zdjęcia z festiwalu w roku 1983, na których było dużo punków. To nam się bardzo podobało, bo ja w tym okresie ubierałem się w podobny sposób. Słyszeliśmy, że jest tam konkurs, a mieliśmy własną kapelę i pomyśleliśmy, że czemu nie my? No i wysłaliśmy kasetę. Dostaliśmy odpowiedź, żebyśmy przyjechali, no to przyjechaliśmy!

- Jaka wtedy była atmosfera? To było przecież tuż po stanie wojennym.

- Atmosfera dla nas była niesamowita, bo nagle okazało się, że takich osób jak my, czyli młodych ludzi z różnych stron Polski, jest bardzo dużo. Pamiętam, że wtedy przyjechało około 20 tysięcy osób. Ten widok, szczególnie ze sceny, był imponujący, bardzo budujący. To niezwykle pokrzepiająco wpływało na psychikę w tych czasach ciemności. To był przecież rok, w którym zamordowano księdza Jerzego Popiełuszkę. Bardzo symboliczna data kojarząca się z ponurym proroctwem Orwella.

WIDEO: Jarocin 2016. Tak bawiliście się na festiwalu

Źródło: Nto.pl/x-news

- A publiczność jak reagowała?

- Bardzo żywo i spontanicznie. W czasie naszego koncertu, który trwał tylko 20 minut, było olbrzymie pogo. Tak żeśmy dowalili, że przeszło to do historii polskiej muzyki rockowej. Chcę też powiedzieć, że debiutujące kapele prezentowały bardzo wysoki poziom. Naprawdę było czego słuchać! Z wieloma zespołami, takimi jak Variete, Piersi, Made in Poland czy Fort BS się zaprzyjaźniliśmy. Kibicowaliśmy jedni drugim.

- Rok 1984. Siły ciemności. Czy byliście inwigilowani?

- Oczywiście, że byliśmy inwigilowani. Od 1985 roku dostawaliśmy wezwania, aby stawić się na spotkanie ze Służbą Bezpieczeństwa. Przesłuchanie było zawsze w dzień koncertu. Cała nasza załoga musiała się stawić.

- A z zespołem 2TM2,3 też Pan występował w Jarocinie?

- Tak, ale ten zespół powstał w drugiej połowie lat 90., kiedy Jarocin był już zupełnie czymś innym. Te festiwale z lat 80. bardzo różnią się od tych, które były w ostatnich latach.

- Jak?

- Powtarzam to, nie wiem który raz, że kiedyś sens festiwalu w Jarocinie był taki, że on przede wszystkim promował młode zespoły. To była jego misja!

- A teraz?

- Od kilkunastu lat jest to festiwal komercyjny, a kiedyś miał misję! Była to gigantyczna szansa dla takich chłopaków jak my, z małego miasta Puławy. Gdyby nie występ na tym festiwalu, prawdopodobnie nikt by o zespole Siekiera nie usłyszał do dziś. Tylko trzeba dać tym kapelom szansę, aby je ktoś zobaczył. W 1984 roku takie kapele jak Moskwa, Variete, Made in Poland, Piersi czy Siekiera grały na dużej scenie. W ostatnich latach młode zespoły były odsunięte na margines.

Jest podobno jakiś konkurs, ale tak naprawdę ludzie, którzy przyjeżdżają do Jarocina, nie bardzo się tym interesują. Tu nie chodzi o to, żeby na festiwalu nie grały tak zwane gwiazdy, ale żeby przywrócić pewne proporcje i dać realną szansę młodym. Jak graliśmy z Siekierą, to nikt się nie bał i wszystkim się podobało. Dlatego cały czas apeluję do organizatorów, aby przywrócić dawny profil festiwalu, aby przede wszystkim skupić się na młodych zespołach, żeby one tam chciały przyjeżdżać i grać, bo to jest przyszłość! Jeżeli w muzyce rockowej ma wydarzyć się jeszcze coś ciekawego, to zrobią to tylko ludzie młodzi.

- Niekoniecznie. To tylko w Polsce tak się mówi.

- Ja uważam, że energia tej muzyki, jej spontaniczność i żywiołowość bierze się z młodości, a nie z jakiejś starczej rutyny. Ta muzyka ma siłę dopiero grana na żywo. Proszę mi wybaczyć, ale dla mnie podrygiwanie panów w okolicach siedemdziesiątki jest już tylko groteskowe. Chodzi tylko o to, aby ci młodzi ludzie mieli prawdziwą scenę i publiczność, dla której mogliby grać. Bardzo chciałbym, by Jarocin znowu się stał takim miejscem.

- Mówi Pan, że w dniu koncertu dostawaliście wezwania na przesłuchania do SB. A jak było wtedy z cenzurą, jak ją omijaliście? O czym wolno było śpiewać, a o czym absolutnie nie?

- W latach 80. w czasie panowania PZPR-u nie istniała wolność słowa, więc nie można było śpiewać tego, co się chce. Szczególnie zespoły, które poruszały w tekstach sprawy społeczno-polityczne, były narażone na bardzo ostrą cenzurę. Pamiętam taki przypadek, gdy nasi koledzy z zespołu Immanuel na próbie przed występem wykonywali utwór, w którym był tekst „niepotrzebne jest CIA i niepotrzebne jest PZPR”.

To już wystarczyło, żeby im podziękowano. Nie zagrali. To typowy przykład działającej wtedy na festiwalu cenzury. To było jasne, że człowiek musiał jakoś postępować mądrze, bo wszyscy wiedzieli, że pisanie wprost tego, co się myśli, oznaczało, że cenzura natychmiast to odrzuci. W ogóle możesz nie wystąpić. Dlatego nie tylko my, ale większość zespołów posługiwała się pewną metaforą, a nasi słuchacze to doskonale rozumieli. Mówiliśmy tym samym językiem. Bo w tamtych czasach można powiedzieć, że publiczność i zespoły to była jedna załoga. Dzisiaj jest zupełnie inaczej, zespoły są odgrodzone od publiki barierkami i ochroniarzami. Wtedy, kiedy myśmy zaczynali, na festiwalu nie było żadnej barierki między sceną a publicznością. Graliśmy dla swoich i nikt się nie bał.

- A jak zmieniła się publiczność, bo teraz przyjeżdża do Jarocina kolejne pokolenie? To dzieci tych, którzy wtedy byli młodzieżą.

- Tutaj się nie oszukujmy, muzyka rockowa nie jest tak popularna wśród młodzieży jak dawniej. Dziś, z tego co się orientuję, a mam nastoletnie dzieci, młodzież słucha trochę innej muzyki. Nie chcę tu powiedzieć, że muzyka rockowa i festiwal w Jarocinie jest skansenem dla ludzi z mojego pokolenia i starszych. Rock jest muzyką, na której się wychowałem, taką muzykę czuję i taką od 30 lat gram, chociaż ostatnio staram się eksperymentować z różnymi gatunkami muzycznymi. Oczywiście na festiwal przyjeżdżają już nasze dzieci i to bardzo mnie cieszy, ale ja bym wolał, żeby te dzieci występowały też na scenie, a nie tylko stały pod sceną. Mam taką nadzieję…

- W tym roku podczas festiwalu przypomniano muzykę z pochodzącej sprzed 30 lat kultowej płyty Siekiery „Nowa Aleksandria”. Dokonał tego wraz z innymi muzykami Drivealone, czyli poznański multiinstrumentalista, Piotr Maciejewski. Jak Pan na to spogląda?

- Nie mam z tym nic wspólnego. W czasach „Nowej Aleksandrii” nie byłem już wokalistą Siekiery. Związany byłem już z zespołem Armia. Dla mnie w tym roku ważna była dekonstrukcja „Legendy” zespołu Armia, dokonana przez Michała Jacaszka. Zostałem zaproszony do tego projektu. Zagraliśmy w ruinach kościoła Świętego Ducha około godziny 23. Była to inauguracja festiwalu. Wiem, że się ludziom bardzo podobało.

- Jest Pan muzykiem, poetą, malarzem. Jak inspirująco wpływał na Pana festiwal w Jarocinie?

- Jarocin był pewnym doświadczeniem, że człowiek nie jest osamotniony. Ten etos skończył się w roku 1989. Później nastała era festiwali komercyjnych i - że się tak wyrażę - pewnego zdziczenia obyczajów. Tamten Jarocin dawał poczucie wspólnoty i siły. Bardzo ważny był kontekst polityczno--społeczny. To był - de facto - publiczny protest wobec komunistycznej władzy i otaczającej rzeczywistości. Razem łatwiej było przeciwstawić się temu demonowi. To była muzyka ku pokrzepieniu serc. Mnie się wydaje, że te biesy z komitetów partyjnych nie doceniały ogromnej duchowej siły tkwiącej w muzyce.

- Co zostało Panu po Jarocinie?

- Jako muzyk, ja się tam narodziłem. To był wielki przełom w moim życiu. Przyjechałem w 1984 roku z zespołem Siekiera jako nikomu nieznany chłopak z małego miasteczka i w ciągu 20 minut, bo tyle trwał nasz występ, zmieniło się całe moje życie. Nagle o zespole Siekiera usłyszała cała Polska. Widziałem swoje zdjęcia w gazetach… Więc jak ja mogę zapomnieć to miejsce? Nigdy nie zapomnę!

- A może zostały z tamtych czasów Panu jakieś szczególne gadżety?

- Ja zbytnio nie kultywuję takich rzeczy. Nie zbieram pamiątek, ale kurtkę skórzaną, ramoneskę, w której chodziłem pod koniec lat 80., to jeszcze mam. Co prawda już w niej nie chodzę, bo wyglądam trochę śmiesznie, ale wisi w szafie.

- Ważnym elementem Jarocina jest Spichlerz Muzyki Rockowej. Wielu muzyków przekazało tam swoje pamiątki. Pan też coś tam zostawił?

- Przekazałem czapkę, w której występowałem z zespołem Armia. To była czapka taka trochę stańczykowska i na przełomie lat 80/90 był to mój sceniczny image. Nie ma ważniejszego miejsca dla polskiej muzyki rockowej niż Jarocin. To, że powstał ten spichlerz, to bardzo dobra sprawa, ale pamiętajmy, że Jarocin to nie ma być tylko Muzeum Wspomnień. Chciałbym, aby tam płynęła młoda krew, rozbrzmiewała nowa i ciekawa muzyka, a nie tylko wspomnienia. Bardzo ważne jest, aby istniał ten festiwal. Tak naprawdę nie jest dla mnie istotne, czy on się finansowo zwróci, czy nie zwróci. Ważniejsze jest, aby wydarzyło się na nim coś artystycznie ciekawego. A to da się zrobić!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski