MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Teatr i ryby

Redakcja
- Co należy robić, by będąc czterdziestolatkiem z haczykiem utrzymywać się w tak wyśmienitej formie?

Z Andrzejem KopiczyŃskim rozmawia Jolanta Ciosek

   - Ten haczyk nie jest znów taki malutki. Powiem szczerze: nie robię nic w tym kierunku: nie odchudzam się, nie stosuję żadnych upiększających maseczek, a chyba Boża łaskawość sprawia, że, odpukać, nie choruję. Jedyny sport, jaki uprawiam, to jazda na rowerze. Od czasu do czasu. Nawet nie rzucam palenia... Wiem, że brzmi to mało pedagogicznie, nie można jednak w życiu odmawiać sobie wszystkiego. No i jestem mięsożerny - być może to jest recepta na młodość?
   - A być może zdrowe, augustowskie powietrze, którego nawdychał się Pan w dzieciństwie, daje Panu tyle pary?
   - Być może nałykałem się go na zapas. Przez wiele lat mieszkaliśmy z rodziną w Augustowie. Cudowne lasy, czyste jeziora sprawiły, że do dziś jestem fanatykiem przyrody. Od tej pory datuje się też moja wędkarska pasja. Żeglarstwem zaś zaraziłem mojego serdecznego przyjaciela Jerzego Turka, z którym przed laty zbudowaliśmy łódkę i wypłynęliśmy nią na fantastyczny rejs po Narwii i Bugu. Każdej wiosny zaczynamy planować nasze wyprawy, ale, niestety, trudność skoordynowania wolnych terminów staje zwykle na przeszkodzie. Mam jednak żaglówkę, którą przystosowałem do wędkowania, więc łowienie ryb pozostało moim najlepszym relaksem.
   - Po wojennej tułaczce Pańscy rodzice osiedlili się we Wrocławiu. Podobno dzięki obserwacji środowiska wrocławskich artystów wybrał Pan zawód aktora?
   - Mój zawodowy wybór był bardzo świadomy, choć prawdą jest, że przez lata, chodząc do technikum elektrycznego, mijałem teatralną kawiarnię, a w niej dobrze ubranych aktorów, popijających kawę czy koniak. Wówczas też pomyślałem, że aktorstwo musi być fantastycznym zawodem: mało się pracuje, dużo zarabia, więc czemu nie spróbować? Tym bardziej że w domu z finansami było krucho. No więc zapisałem się do teatrzyku Ligi Kobiet, w którym odniosłem pierwsze artystyczne sukcesy, grając w "Fircyku w zalotach". Stałem się też teatralnym bywalcem. Ponieważ pieniędzy na bilety nie było, więc wraz z kolegą wchodziliśmy przez tzw. dymnik, czyli przez dach.
   - Miał Pan tak bogate doświadczenia, a mimo to z pierwszego roku szkoły teatralnej wylewano Pana bodajże dwukrotnie?
   - A na trzecim roku dostałem artystyczne stypendium. Tak to już w życiu bywa. Rzeczywistość w tym zawodzie okazała się bardziej prozaiczna niż moje o nim wyobrażenia. Szybko zrozumiałem, że teatr to mnóstwo pracy i niewielkie zarobki. I do tego niewolnicze zajęcie. Nie wiem, czy gdybym miał jeszcze raz wybierać, to byłoby to właśnie aktorstwo.
   - A co w nim Pana szczególnie uwiera?
   - Dyspozycyjność i to na każde zawołanie. Gdziekolwiek wyjeżdżam, zawsze muszę pozostawiać wiadomość, gdzie jestem. Niejednokrotnie musiałem rzucać wszystko, zmieniać plany, bo teatr wymagał mojej obecności.
   - Gdyby Pan był dyrektorem firmy albo lekarzem, byłoby podobnie?
   - To nigdy nie wchodziło w rachubę. Kiedyś marzyłem, by zostać leśnikiem, bo przyroda i kontakt z nią stanowią dla mnie wartość bezcenną. Życie w leśniczówce byłoby dla mnie tym, co tygrysy lubią najbardziej.
   - A stało się wręcz przeciwnie, bowiem po skończeniu szkoły teatralnej rozpoczął Pan teatralną włóczęgę po Polsce.
   - To był mój wybór. Mimo że cały nasz rocznik zaangażowano do Teatru Klasycznego w Warszawie, ja jeden się wyłamałem. Uznałem, że muszę nabrać aktorskich szlifów, nauczyć się zawodu w niewielkim teatrze, gdzie miałem szansę sporo grać. Poza tym pociągał mnie cygański tryb życia. Stąd też zaczęła się moja wędrówka od teatru w Olsztynie, poprzez Bydgoszcz, Koszalin i dwukrotnie Szczecin. Czasy olsztyńskie wspominam chyba najmilej, bo był to teatr, który spełniał moje wyobrażenia: artystyczny, ze wspaniałą atmosferą pracy i kochającą go publicznością. I grało się wówczas, od premiery, po sześćdziesiąt spektakli. Rzecz dziś nie do pomyślenia. A widzowie nie przychodzili na premierę w swetrach i pepegach, lecz odświętnie ubrani. Przed premierą panie nie mogły dostać się do fryzjera - takie były kolejki. Ta moja teatralna włóczęga zaowocowała świetnymi rolami, że wspomnę Don Juana, Otella, Gustawa - Konrada, Konrada w "Wyzwoleniu". Czy można było lepiej trafić?
   - Miał Pan poczucie własnej wartości, świadomość, że jest gwiazdą, przed którą świat stoi otworem?
   - Wiedziałem, że jestem lubiany i popularny. Publiczność do tego stopnia utożsamiała mnie z wielkimi, dramatycznymi rolami, że gdy zagrałem charakterystyczną w "Zielonym gilu", widzowie z tzw. hrabskiej górki w Elblągu, dzielnicy, w której mieszkała elita kulturalna, wręcz obrazili się na mnie. To były wspaniałe, artystyczne czasy. Wiem, że mój ulubiony dyrektor i reżyser, Jan Maciejowski, za którym wędrowałem po Polsce, do dziś nie może mi darować zmiany emploi.
   - Co było powodem, że porzucił Pan granie w repertuarze klasycznym na rzecz teatru "Kwadrat", z którym związał się Pan jeszcze za czasów dyrekcji Edwarda Dziewońskiego?
   - Zawsze uważałem i jestem o tym do dziś przekonany, że aktor powinien grać wszystko. Gdy wreszcie trafiłem do Warszawy, najpierw do Teatru Powszechnego, a później Narodowego, prowadzonego przez Adama Hanuszkiewicza, początkowo nie wiodło mi się najlepiej. A kiedy zacząłem grać ciekawsze role, wszystkie szyki pomieszał "Czterdziestolatek". Popularność serialowa sprawiła, że gdy grałem Nosa w "Weselu" po widowni rozchodził się szmer: "Karwowski, Karwowski...". No i któregoś dnia Hanuszkiewicz zaprosił mnie na rozmowę i powiedział: Muszę pomyśleć o jakiejś roli komediowej dla ciebie, bo zbyt się kojarzysz. Wtedy zrozumiałem, że "Czterdziestolatek" właściwie odciął mi drogę do ról w repertuarze dramatycznym. Wykorzystałem wówczas propozycję "Dudka" Dziewońskiego i przeniosłem się do "Kwadratu". Jestem w nim do dziś i nie zamieniłbym go na żaden inny. Tu jest wspaniała atmosfera, świetni koledzy, a problem w teatrze mamy tylko jeden: "cierpimy" na nadmiar publiczności.
   - Ten wybór został jednak dokonany z konieczności, nieco poza Pańską wolą. Nie uskarżał się Pan na to zniewolenie?
   - Nie, choć na pewno to była cena, jaką zapłaciłem za popularność "Czterdziestolatka". Kiedyś otrzymałem propozycję zagrania w bardzo poważnym filmie, lecz po kilku dniach podziękowano mi z powodu wspomnianych skojarzeń. Poza tym proszę pamiętać, że nie gram tylko w farsach, a wielkie role dramatyczne mam już za sobą. Nie tęsknię do nich.
   - A do filmu, który szczególnie Pana nie rozpieszczał, choć Pańska filmografia jest imponująca?
   - Ale nie były to ani wybitne role, ani wybitne filmy. Tu szczęścia rzeczywiście nie miałem. Jednak nie żałuję, bo dla mnie miejscem najważniejszym był i jest teatr. Praca w filmie zwykle dość szybko zaczynała mnie nużyć.
   - Sporą popularność przyniosła Panu tytułowa rola w "Koperniku", o którym nie najchętniej Pan opowiada. Dlaczego?
   - Nie cenię tej roli i nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że przyniosła mi popularność. To była zmarnowana szansa. Zagrać człowieka niemalże świętego - to zadanie karkołomne. A tak reżyser prowadził tę postać. Chciałem stworzyć człowieka z krwi i kości, również z jego słabościami. Nie dano mi tej szansy i do dziś tego żałuję. W przeciwieństwie do filmu "Jarzębina czerwona" i "Pułapka". Ten drugi to był western po polsku, film przygodowy, a moim marzeniem zawsze było zagrać w westernie.
   - Zachował Pan dziecięcą radość tworzenia. Czy wobec tego uprawianie zawodu aktora jest dla Pana miłą przygodą, czy też ponosi Pan jakieś psychiczne koszty?
   - Jestem nadodpowiedzialny, nie znam pojęcia rutyny, toteż z wiekiem zżera mnie coraz większa trema. Gdy idzie się do teatru zagrać trzechsetne przedstawienie, człowiek czasem myśli: a może ktoś skręcił nogę i nie będzie spektaklu? Potem, wraz z wejściem za kulisy, adrenalina zaczyna działać i wszelkie myśli o znużeniu pryskają jak bańka mydlana. Przed laty, w Bydgoszczy, w przerwie przedstawienia dowiedziałem się o śmierci ojca. Spektakl zagrałem do końca, bo wiedziałem, że mój osobisty dramat nie może w żadnym stopniu wpływać na jakość przedstawienia. I na tym też polega bezwzględność tego zawodu.
   - Zapewne rekompensują ją spotkania z interesującymi osobowościami, a także sympatia publiczności?
   - To prawda. Miałem szczęście grać z wieloma wybitnymi aktorami i u wielu znakomitych reżyserów. Gdy w teatrze "Rozmaitości", w którym byłem przez rok, spotkałem się w pracy z Kaliną Jędrusik, pamiętam, jak silny wpływ wywarła na mnie jej osobowość. Była kobietą kontrowersyjną, przez jednych kochaną, przez innych nie lubianą. Mogę powiedzieć jedno: wspaniała kobieta i aktorka. Z kolei popularność "Czterdziestolatka" powodowała też różne zabawne sytuacje. Widzowie tak bardzo kojarzyli mnie z Anią Seniuk, że gdy pojawiałem się gdzieś z moją żoną, to podejrzewano mnie o romans na boku pytając: "A gdzie jest pana Madzia?" To niesłychane, jak ludzie potrafią utożsamiać aktorów z postaciami, które grają.
   - Jak rozumiem, stanowią Państwo z żoną szczęśliwą i zgraną rodzinę?
   - Nie jest tak różowo, jak pani sądzi. Między mną a moją cudowną małżonką istnieje bardzo poważny problem. Tylko proszę się nie śmiać, bo sprawa jest wielkiej wagi. Otóż Monika uwielbia podróże samolotem, a ja tych maszyn boję się jak ognia. Nie wsiadam do nich dobrowolnie. Wyobraża sobie pani, ile nerwów kosztują mnie teatralne wojaże za wielką wodę? A było ich sporo, bo jak żartujemy w teatrze, "Kwadrat" ma swoją "filię" w Chicago. Kiedy przyjeżdżamy do Copernicus Center, widownia na ponad dwa tysiące miejsc wypełniona jest po brzegi.
   - To co Pan robi podczas wielogodzinnego lotu samolotem, żeby ujarzmić nerwy?
   - Nawet niech pani nie pyta.
   - Przejdźmy zatem do przyjemniejszych spraw. Jerzy Gruza, reżyser "Czterdziestolatka", powiedział kiedyś o Panu: "Wspaniały aktor, cudowny człowiek, szczery, łatwowierny, szlachetny w odruchach". Co by Pan dodał do tej listy komplementów?
   - Leniwy, uległy, mało przebojowy, czekający na to, co los przyniesie. Taka postawa w dzisiejszych czasach nie popłaca. Może nadszedł czas, by zwalczać swoje ułomności? W końcu jestem dopiero czterdziestolatkiem z haczykiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski