Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teoria nieprawdopodobieństwa

Redakcja
TADEUSZ JACEWICZ

Z bliska

TADEUSZ JACEWICZ

Z bliska

W matematyce istnieje teoria prawdopodobieństwa. Określa ona, jak często (lub rzadko, jeśli na sprawę patrzeć z drugiej strony) może coś się wydarzyć. Wyliczone matematycznie prawdopodobieństwo zdobycia głównej wygranej w totolotka jest mniej więcej takie, jak spotkanie ufoludka podczas wyprawy na majówkę. To zresztą ludzi nie zniechęca, do totka, oczywiście, nie do przybyszów z innych cywilizacji.
     Podczas mojej wieloletniej mordęgi na Politechnice Warszawskiej matematyka wydawała mi się jak Linia Maginota - nie do zdobycia. Podobnie jak Niemcy ten pas fortyfikacji, pokonywałem ją głównie obejściem. Najtrudniej obchodziło mi się teorię prawdopodobieństwa. Zmęczyłem ją w końcu metodami, o których nie wspomnę, mimo przedawnienia. Niechęć jednak pozostała do dziś. I do dziś podejrzliwie przyglądam się wydarzeniom, które, matematycznie rzecz biorąc, nie powinny się zdarzyć. A jednak są i miewają się całkiem dobrze.
     Święta sprzyjają odrabianiu zaległości w gazetowych lekturach. Przeczytałem więc wywiad z przewodniczącym Komisji Papierów Wartościowych i Giełd. To spokojny, rzeczowy człowiek, zarządzający (pośrednio) gigantycznymi pieniędzmi. Wartość ponad 220 spółek na polskiej giełdzie wynosi ok. 35 miliardów dolarów. Nic dziwnego, że tego i owego swędzą palce, żeby coś z tej cysterny miodu dla siebie wyciągnąć. Niektórzy próbują, teoretycznie ryzykując długą odsiadkę, praktycznie zaś bezkarnie.
     Komisja skierowała około 40 spraw do prokuratury przeciwko podejrzanym o szwindle. Sprawy leżą, niektóre zaczną się przedawniać, a rozpraw nie ma. Prokuratura się grzebie, sądy jeszcze bardziej. Ten zastój to nie tylko powód do westchnienia nad rozlazłością naszego państwa. To także zamrożenie roszczeń wielu ludzi, orżniętych przez złodziejów w białych kołnierzykach. Bez wyroku w sprawie karnej szansa wygrania sprawy cywilnej o zwrot pieniędzy i odszkodowanie jest żadna. Łatwiej wygrać w totolotka.
W rozwiniętym kapitalizmie giełda jest ołtarzem głównym świątyni gospodarki. Tam, gdzie w ciągu minut przewalają się miliardy dolarów, musi być totalna, sterylna czystość. Na Wall Street i w londyńskim City też próbują kantować, ale to zajęcie dla samobójców. Złapani manipulatorzy rynkiem próchnieją długie lata w więzieniu i słabym dla nich pocieszeniem jest to, że kiedyś byli milionerami.
     Prezes naszej KPWiG napisał kilka miesięcy temu do minister sprawiedliwości alarmujący list. Wobec nieprzygotowania prokuratury do prowadzenia zawiłych spraw finansowych zaproponował nadanie Komisji Papierów Wartościowych i Giełd uprawnień prokuratorskich. Tak zresztą, jak jest w wielu dobrze zorganizowanych państwach. Wtedy oszuści mieliby bardzo skróconą drogę do kryminału. Dochodzenie komisji, akt oskarżenia w sądzie, rozprawa - i odsiadka dla winnych, a odszkodowania dla oszukanych. Wydawać by się mogło, że znękana minister sprawiedliwości, na którą nieustannie wali się krytyka, oskarżenia i potępienia, z radością podejmie propozycję. Nareszcie coś zaczęłoby sprawnie działać. Nic z tych rzeczy. Jest cisza. Pismo pozostało bez odpowiedzi. Może spadło za biurko i tam leży?
     Sarkastycznym komentarzem do sytuacji jest afera z byłym prokuratorem, która się w międzyczasie ujawniła. Ten znany i głośny do niedawna obrońca prawa został oskarżony przez poszkodowanego inwestora giełdowego o branie łapówek. Za co? Ano właśnie za szybsze kierowanie do sądu spraw o oszustwa biura maklerskiego na rynku papierów wartościowych. Oskarżenie wygląda bardzo poważnie, dowody również. Amerykanie w takich przypadkach mówią: "No comment needed". Komentować jednak trzeba, bo takiej sytuacji w rozsądnym państwie nie przewiduje żaden rachunek prawdopodobieństwa.
     Jestem pewien, że ten dział matematyki jest bezradny wobec zjawiska, które miliony Polaków wprawiło w osłupienie. Kilkanaście dni temu przed Komendą Główną Policji odbyła się demonstracja ludzi wypominających nieudolność władzom policyjnym i żądających ich dymisji. Nie był to pochód rodzin ofiar zbrodni, do tych manifestacji już się przyzwyczailiśmy, tylko hałaśliwy wiec policjantów. Na ulicy wystawili oni wotum nieufności swoim przełożonym, którym skądinąd winni są bezwzględne posłuszeństwo.
Ręce mi opadły. Policja, jak wojsko, jest strukturą ściśle hierarchiczną i funkcjonującą na zasadach twardej dyscypliny. Odmowa wykonania rozkazu pociąga za sobą ciężką odpowiedzialność karną. A tutaj tysiąc rozwrzeszczanych facetów wypisuje na transparentach i opowiada do mikrofonów, że ta formacja jest zarządzana przez nieudaczników, których trzeba jak najszybciej zdjąć ze stanowisk. Logicznie rozumując, rozkazy tych nieudolnych dowódców powinny być ignorowane. Czy więc policja przekształciła się w klub dyskusyjny, w którym rej wodzą wiecowi krzykacze? Czy w takiej formacji, w której funkcjonariusz ma narażać życie, zechce on wystawiać je na szwank na rozkaz kogoś, kogo uważa za durnia? Niech ktoś odpowie na te pytania, zanim na ulicę wyjdzie znacznie większa demonstracja, żądająca wyrzucenia wszystkich - i związkowców, i dowódców, i ich szefów.
     Tam, gdzie teoria prawdopodobieństwa jest bezradna, pozostaje psychologiczny wentyl bezpieczeństwa, chroniący przed wyskoczeniem z wieżowca. Na szczęście mamy wielkie zdolności tolerowania absurdu, z czego bez umiaru korzystają politycy. Coś mi się wydaje, że na naszych oczach - i z naszym udziałem - tworzy się też nowy dział nauki. Teoria nieprawdopodobieństwa. Może ktoś dostanie za nią Nobla?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski