Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tęskniłaś tyle lat…

Redakcja
- Miło spotkać Panią w Krakowie, po latach nieobecności...

IRENA DELMAR opowiada o polskim teatrze w Londynie, o przyjaźni z Hemarem, Konarskim i generałem Andersem

- Też jestem szczęśliwa, że dane było nam, aktorom Teatru Polskiego ZASP w Londynie, zaprezentować program "Bliżej siebie" w Krakowie. Od pół wieku mieszkam w Londynie, ale odkąd moje przyjazdy tutaj stały się możliwe, chętnie odwiedzam ojczyznę. Mam tu wielu przyjaciół, znam wielu artystów, z którymi utrzymuję kontakt nie tylko dlatego, że goszczę ich w moim londyńskim Teatrze Impresaryjnym, ale i z powodu mojej funkcji - prezesa Związku Artystów Scen Polskich za Granicą.
-**Przypomnijmy, jakie były jego początki?
- W kraju ZASP został założony w 1919 roku i zrzeszał zawodowych aktorów. Po wybuchu II wojny wielu z nich znalazło się poza granicami, wielu zostało zmobilizowanych. Teatr Polski zrodził się z teatralnych grup żołnierskich: tych z I Korpusu Wojska Polskiego w Szkocji, Czołówki Lotniczej prowadzonej przez Leopolda Skwierczyńskiego i Lwowskiej Fali prowadzonej przez Wiktora Budzyńskiego, pomysłodawcy Wesołej Lwowskiej Fali ze słynnymi bohaterami Szczepciem i Tońciem. W 1942 roku powstał też w Londynie, pod opieką emigracyjnych władz polskich, Związek Aktorów "ZASP - Gniazdo Londyn" utrzymujący ścisłą łączność z kolegami w kraju, działającymi w konspiracyjnym Zarządzie Głównym. Nie wdając się w historyczne szczegóły, dodam, że po zakończeniu wojny do Anglii przybyły formacje polskiego wojska z Włoch, Niemiec i z Afryki wraz z wojskowymi teatrami, z których najliczniejszy był Teatr Dramatyczny 2. Korpusu. Ukonstytuował się nowy Zarząd ZASP-u, który całkowicie zerwał kontakty z ZASP-em w kraju, podporządkowanym władzy ludowej.
-**Kiedy Pani dołączyła do**emigracji?
- Dziesięć lat po wojnie. Wyjechałam do mojej ciotki, Niny Grudzińskiej, wybitnej aktorki i śpiewaczki, pełniącej wówczas funkcję prezesa ZASP-u za Granicą, którą dziś ja piastuję.
-**Jak przyjęła Panią londyńska Polonia?
- Wówczas to byli Polacy na uchodźstwie, bardzo skonsolidowani i oddani całym sercem sprawie Polski. Dzięki ciotce bardzo szybko zostałam zaakceptowana przez środowisko wspaniałych przedwojennych polskich aktorów. W naszym teatrze byli m.in.: Zofia Terne, Renata Bogdańska-Andersowa, Włada Majewska, Lola Kitajewicz, Fryderyk Jarosy, Ludwik Lawiński, Nina Brudzińska, Maryna i Jan Buchwaldowie, Wojciech Wojtecki i wielu innych. Ale moją angielską karierę zaczęłam od pracy modelki. Po ukończeniu studiów wokalno-muzycznych w Londynie i Mediolanie rozpoczęłam współpracę z estradą angielską. Z czasem zostałam członkiem Brytyjskiego Związku Artystów Teatralnych i Filmowych - Equity. Koncertowałam niemal na całym świecie, otrzymałam propozycję stałych występów w Los Angeles, w Hollywood.
-**Dlaczego z**tych ostatnich nic nie wyszło?
- Bo mój mąż, Kamil Czarnecki, pułkownik I Dywizji Pancernej generała Maczka powiedział: "Nie po to się żeniłem, żeby moja żona wędrowała po świecie. Najlepszy będzie miejscowy Polski Teatr Dramatyczny. Rozpoczniesz przedstawienie o 19, skończysz o 21 i będziemy mogli być razem". No i tak się zaczęła ta moja przygoda z polską sceną w Londynie. Zresztą nie jedyną; działały wówczas i inne teatry, z którymi również współpracowałam: "Teatr Polski ZASP", "Teatr Hemara", "Teatr Ref-Rena", "Teatr Budzyńskiego" czy "Niebieski Balonik". Ale jedynym teatrem wystawiającym wówczas klasykę polską, np. "Dziady" czy "Wesele", był mój macierzysty Polski Teatr Dramatyczny.
-**Gdzie Państwo prezentowali wówczas swoje spektakle?
- Zespoły polskie korzystały wtedy ze sceny Klubu Orła Białego, a po pożarze budynku przeniosły się do Ogniska Polskiego, gdzie zbudowano profesjonalną scenę z obrotówką, zaprojektowaną przez znakomitego scenografa Tadeusza Orłowicza. W 1982 roku spełniło się marzenie nas wszystkich: otwarto salę teatralną w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym POSK. To było chyba najważniejsze wydarzenie życia kulturalnego na uchodźstwie. Na inaugurację ZASP wystawił "Ambsadora" Mrożka, który przyjechał na naszą premierę. Tam też organizowaliśmy wiele spektakli rocznicowych, m.in. 40-lecia ZASP-u, przygotowując specjalny program jubileuszowy z udziałem 50 artystów. Potem wystawiliśmy wiele interesujących spektakli, m.in. "Fantazego" Słowackiego, "Żeglarza" Szaniawskiego, "Firmę" Hemara, "Niech no tylko zakwitną jabłonie" Osieckiej. Nasza działalność do dziś oparta jest o zespół zawodowych aktorów, w tym wielu młodych, wykształconych w Anglii, ale i tych, którzy dołączyli do nas z kraju.
-**Marian Hemar, Feliks Konarski -**Ref-Ren to ludzie**legendy przedwojennego życia kulturalnego i**powojennej emigracji. Pani dane było z**nimi pracować...
- I przyjaźnić się. Spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Hemar był nie tylko wspaniałym poetą i dramaturgiem, ale i reżyserem - przygotował ponad trzydzieści premier. Bardzo ostry, wymagający w pracy - koleżanki nieraz płakały przez niego na próbach - elegancki i niezwykle czarujący w życiu prywatnym. Jednym z najlepszych spektakli wyreżyserowanych przez Hemara była "Piękna Lucynda", w której miałam szczęście zagrać. Marian, jak sam mówił o sobie, był "hodowcą piosenek", pisał ich setki: liryczne, sentymentalne, żartobliwe, smutne i wesołe. Satyryczne i polityczne. Sporo też dla mnie. Koncertowałam z nimi i nagrywałam dla Radia Wolna Europa. Powstała piękna płyta. Do dziś cieszą się tak wielkim powodzeniem, że Renata Bogdańska, aktorka, żona generała Andersa, nadal z nimi koncertuje. Wiele piosenek napisał również dla Włady Majewskiej, znakomitej aktorki naszego teatru.
-**Która z**nich jest Pani najbliższa?
- "Tęskniłeś tyle lat" - powstała pod wpływem rozmów z Marianem o moim serdecznym przyjacielu z Polski. Lubię też te jego żartobliwe utwory, dowcipne, będące poradnikami dla małżeństw, dla pań i panów. Jeden z nich - "Dietę", tzw. piosenkę odchudzającą, z repertuaru Jadzi Czerwińskiej, zaczynającą się od słów: Mężczyźni, proszę pani, samoluby./ Dla męża babsztyl dobry, jak jest gruby,/ Ale kobieta kocha dietę,/ Bo ubóstwia mieć sylwetę,/ Niby bluszcz./ Po____cholerę mnie ten tłuszcz? - śpiewałam ze szczególną przyjemnością, choć w wykonaniu Jadzi, osoby korpulentnej, brzmiała jeszcze zabawniej.
-**Podobno, charakterologicznym przeciwieństwem Hemara był Feliks Konarski, powszechnie znany autor tekstu "Czerwonych maków na**Monte Cassino"?
- O, tak. W porównaniu z Marianem był bardzo łagodny, spokojny, zawsze miał sporo czasu dla aktorów. Chętnie reżyserował i z wyrozumiałością przyjmował aktorskie propozycje. Hemar miał zawsze gotową koncepcję - aktor służył jej realizacji. Jeśli się nie podporządkował, mógł się wynosić z teatru. Jedną z moich ulubionych piosenek Ref-Rena jest "Moje serce zostało we Lwowie". Pierwotnie napisał ją dla swojej żony Niny Oleńskiej, znakomitej aktorki, a po jej śmierci mnie przekazał ten utwór. Kiedy Ref-Ren wyjechał do Stanów Zjednoczonych, bardzo często sprowadzał tam nasz teatr, stąd też w Ameryce wielokrotnie występowałam z jego piosenkami. Napisał ich dla mnie wiele, a cały zbiór zatytułował: "Piosenki dla Irenki". To są duety, które wspólnie wykonywaliśmy. Dziś, kiedy jego już nie ma, powinnam znaleźć do nich nowego partnera.
-**Wspomina**Pani tamte czasy z**dużym sentymentem...
- Wspaniałe premiery, panie w wytwornych toaletach, niezliczone ilości kwiatów i radość wśród rodaków, że mogą oglądać na obczyźnie polską klasykę. Wśród publiczności wiele znakomitości. Z jednej strony stolik generała Andersa i jego żony, obok Stanisława Balińskiego - wybitnego poety, prozaika, tłumacza, nieopodal stolik mistrza słowa Kazimierza Wierzyńskiego i Feliksa Topolskiego - znakomitego malarza, a obok mój i męża. Na te spektakle przychodziła cała polska inteligencja na uchodźstwie. Proszę pamiętać, że "żelazna kurtyna" powodowała dużą izolację od ojczyzny, a my chcieliśmy podtrzymywać polskość poprzez wystawianie narodowych dramatów, przez polskie słowo i piosenkę. Byliśmy zawsze blisko siebie.
-**Czy Polski Teatr ZASP był także miejscem wypowiedzi dla współczesnych autorów emigracyjnych?
- Budzyński, Cwojdziński, Kiersnowski, Lisiewicz, Chudzyński - ich teksty także wystawialiśmy. A jak trzeba było zamanifestować wspólnotę ideową czy uczcić narodowe rocznice, aktorzy łączyli się pod egidą ZASP-u, jak np. podczas obchodów 200-lecia Teatru Narodowego. Wtedy właśnie Hemar napisał "Piękną Lucyndę", którą z wielkim sukcesem graliśmy. Dzięki staraniom naszego kierownika artystycznego Leopolda Kielanowskiego światło dzienne ujrzały także utwory, które wzbudziły wielkie zainteresowanie również wśród Anglików, jak prapremiera sztuki Sołżenicyna "Świeca na wietrze" czy "Przed sklepem jubilera" Karola Wojtyły. W 1990 roku zorganizowaliśmy wielki koncert na Fundusz Pomocy Krajowi "Póki my żyjemy". Przygotowywaliśmy również programy kabaretowe i wieczory rocznicowe, m.in. poświęcone 200-leciu Konstytucji 3 maja oraz z okazji setnej rocznicy urodzin prezydenta Edwarda Raczyńskiego. W tym też czasie POSK przejął pod swoją opiekę "Teatr Polski ZASP". Z tej okazji wystawiliśmy "Fircyka w zalotach" w reżyserii Krzysztofa Różyckiego ze scenografią Grzegorza Stachurskiego. Wielkim przedsięwzięciem było dla nas zrealizowanie przedstawienia "Tu mówi Marian Hemar" w setną rocznicę urodzin poety. Z kolei 60-lecie naszego związku przypadające w 2002 roku uczciliśmy spektaklem "Sercem pisane" dedykowanym Feliksowi Konarskiemu.
-**Czy poza**relacjami zawodowymi łaczyły Państwa więzi towarzyskie?
- Prowadziliśmy z mężem dom otwarty, bywali u nas artyści, m.in. Wierzyński, Hemar, Konarski, lekarze, oficerowie, ministrowie, prezydenci Raczyński i Kaczorowski. I generał Władysław Anders. Pamiętam przyjęcie, które wydaliśmy 11 maja 1970 roku. Było chyba z 70 osób, wśród nich również generał. Widzę go, jakby to było wczoraj: był w doskonałej formie, śmiał się, żartował. Przy wyjściu umawiał się z moim mężem na brydża - na dzień następny. W nocy dostał wylewu i zmarł. Znał mojego męża niemal od dziecka. Wspominał, że gdy bywał w majątku jego rodziców, mógł zasnąć jedynie w jego łóżku, gdyż tylko ono było odpowiednie do jego wzrostu. Te brydżowe spotkania były dla mnie nieco nużące, bo ja nie grałam w karty, uważając to za stratę czasu. Natomiast mój mąż, Hemar, Anders byli zapalonymi brydżystami. Nieraz, gdy chciałam zakończyć wieczór, Marian prosił: "Poczekaj, poczekaj, zaraz dam ci jakąś nową piosenkę". I dawał albo prosił, żebym coś zaśpiewała.
-**Weszła Pani w**środowisko polskiej emigracji wojennej, do**której później dołączyli uchodźcy stanu wojennego. Czy ta nowa emigracja wniosłajakiśistotny wkład w**życie kulturalne polskiego Londynu?
- Ogromny. Przecież koledzy, z którymi występowałam w Krakowie: Zbigniew Grusznic - absolwent warszawskiej PWST, Jacek Jezierzański - absolwent łódzkiej filmówki, czy Grzegorz Stachurski - aktor i scenograf, są artystami, którzy wyemigrowali z Polski właśnie w tym czasie. Podobnie jak inni koledzy zasilili nasz zespół, wypełniając wakaty amantów.
-**Jak obecnie prosperuje scena**impresaryjna, którą Pani kieruje?
- Nadal zapraszamy spektakle z kraju. Nawet dość często. Są to zwykle niewielkie formy, często monodramy, ze względu na koszty. Gościliśmy m.in. Zbigniewa Zapasiewicza, Joannę Szczepkowską, Grażynę Brodzińską i Bogusława Morkę. Wciąż borykamy się z funduszami, teatr utrzymujemy z niewielkich dotacji, dzięki sponsorom i wpływom z kasy. A te są większe wtedy, gdy gościmy gwiazdy. W Londynie, podobnie jak w Polsce, afiszowym nazwiskiem można zachęcić publiczność. Wszystkimi sprawami organizacyjnymi, artystycznymi i finansowymi muszę zajmować się sama. Ale to daje mi dużo radości. Ja w ogóle nie mogę na nic narzekać. Ponieważ mój mąż był zaradnym biznesmenem, nie musiałam podejmować dodatkowej pracy. Koledzy przychodzili na próby i spektakle często po zmianie w fabryce. Inni utrzymywali się ze współpracy z polską sekcją Radia BBC czy Wolnej Europy. A w teatrze dochody z kasy zawsze dzieliliśmy po równo. U nas nie było gwiazd: Hemar, Jarosy, Terne czy młodzi koledzy - wszyscy dostawali tę samą stawkę. Dziś nasz ZASP zrzesza około 80 aktorów, moglibyśmy wystawić niejedno duże przedstawienie, ale problem leży w finansach. Wciąż szukam sponsorów.
-**Widząc Panią w**doskonałej kondycji, radosną, uśmiechniętą, odnoszę wrażenie, że rozmawiam z**osobą szczęśliwą. Czy mimo trudnej historii ma Pani poczucie spełnienia?**
- O, tak, mimo że nie zrobiłam kariery w Hollywood, a szansa taka została mi dana... I w tym był palec Boży, bo ani przez chwilę nie żałuję swojego wyboru, choć podyktowanego uległością mężowi. Jestem osobą dość niefrasobliwą, o nic nie staram się toczyć batalii. Przyjmuję życie z pogodą ducha, z uśmiechem, a Panu Bogu dziękuję za wszystko, co mi ofiarował.
Rozmawiał: JOLANTA CIOSEK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski