Był dziewiętnasty wiek i tłusty burżuj rozmawiał z kelnerem:
- Garson! Proszę o nakrycie!
- Wiem, w osobnym pokoiku...
- Nie jestem przy apetycie...
- Może czystego barszczyku?
- Eeeee, nie, wolę bulion jaki.
- A przedtem, jak zwykle, raki.
- Ze śmietaną?
- Tak! Obficie!
- Słucham pana, a co potem?
- Może kurczątko z kompotem? (...)
- Rozumiem, a co na wety?
- Na wety? Zwykłe przysmaczki.
- Może strasburskie pasztety?
- To, to, to! Ach, nędzne życie!
- Nie jestem przy apetycie!...
Jako młody człowiek rozpoczynający dopiero gastronomiczną edukację nie rozumiałem całej finezji, z jaką poeta piętnował wiecznie nienażartego wroga ludu. Bardziej interesowało mnie, gdzie te przysmaki, w wypadku posiadania większej gotówki, mógłbym zjeść. Menu prawie wszystkich restauracji nęciło głównie jajkiem na sałatce, brizolem z pieczarkami, kisz. z kap. zasm.” czy „kot. schab. z kap.” i „herb. z cyt. w cienk. szklank.” (pisownia oryginalna). Ryby reprezentował najczęściej dorsz, ewentualnie karp. Każda wizyta w knajpie potwierdzała smutną prawdę Erenburga, że na upaństwowieniu najgorzej wyszły poezja i gastronomia. Mszcząc się na losie napisałem więc parafrazę pana Rodociowych strofów:
- Szefie, dej pan to nakrycie!
- Zaraz, po co tyle krzyku?...
- Od wczoraj jadę na życie...
- Cóż, nie urodzę barszczyku...
- No to może żurek jaki?
- A nie lepiej ze dwa haki?
- Już trzynasta? Znakomicie!
Dzisiejszej młodzieży należy wytłumaczyć, że w lokalach serwowano - i to dopiero od godziny trzynastej - głównie ciepłą, jak japońska sake, wódkę żytnią. Tak miało być do skończenia świata, za co ręczyła gwarantująca stabilność ustrojową stała obecność wojsk radzieckich. Dojrzewałem więc ideologicznie bez raków w śmietanie, czy strasburskich pasztetów. Do każdej knajpy wchodziłem z należytą pokorą, wiedząc,że w jej czeluściach „nie należy boskich wyroków dochodzić by czasem nie pobluźnić”.
Mijały lata, a ja wciąż - patrząc na szaleństwa polityków - nadal nie mogłem uwierzyć w trwałość transformacji ustrojowej. Stało się to, wstyd przyznać, dopiero w ubiegłym tygodniu w krakowskiej restauracji „Sukiennice” gdym zamawiał u kelnera jajecznicę. - Życzy pan sobie z dwu czy trzech jajek, osobiście radzę z trzech, mamy wyjątkowo dobre chłopskie jajeczka z Proszowic. Woli pan jajecznicę rzadką, czy bardziej ściętą? Na maśle czy na smalczyku? A może wkroimy panu trochę kiełbaski albo szyneczki? Z cebulką? Oczywiście. Smażoną, czy ze szczypiorkiem?
I nagle, nie wiedzieć czemu, ogarnęła mnie okrutna, niesłuszna politycznie tęsknota za kot. schab. z kap., herb. z cyt. w cienk. szklank. I starą dobrą pięćdziesiątką żytniej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?