Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

The Lady

Redakcja
Luc Besson zawsze kochał zwariowane historie. W "The Lady” porzucił wielki błękit swojej wyobraźni, by opowiedzieć o postaci realnej – birmańskiej opozycjonistce Aung San Suu Kyi. I, niestety, wpłynął na głęboką wodę.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Do Bessona mam stosunek szczególny. To reżyser, który mocno uformował moje spojrzenie na kino. "Metro”, "Wielki błękit”, "Nikita”, "Leon zawodowiec” – to wszystko były filmy, które nakręcały wyobraźnię widza, zwłaszcza takiego jak ja, w czasie kinowego (i nie tylko) dojrzewania. Bessonowi zawdzięczam więc takie a nie inne spojrzenie na X muzę, w której poszukuję kreacji wyobraźni, a nie odbicia realności.

Z tym większym zainteresowaniem, a zarazem niepokojem, przyjąłem wiadomość o "The Lady”. Besson nigdy nie opowiadał takich historii – bardzo mocno wrośniętych w tu i teraz, odbijających rzeczywistość w sposób podobny do dokumentu. Druga obawa: Aung San Suu Kyi wciąż żyje i działa, nawet niedawno została przez birmańską juntę dopuszczona do ograniczonego udziału w sprawowaniu władzy. To sprawiło, że temat, a zarazem film Francuza, stały się niezwykle nośne medialnie. Ale niestety popadły w elegijny ton.

O postaciach historycznych, takich jak Aung San Suu Kyi, która pozostanie w pamięci jako laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, opowiada się najlepiej z dystansu. Warto poczekać, by dostrzec wszystkie niuanse tak bogatej, a zarazem złożonej biografii. Czas to pojęcie w kinie kluczowe.

Bessonowi tego dystansu bardzo brakuje. Od samego początku buduje swoją postać w sposób jednoznaczny. I wcale nie chodzi tu o wyszukiwanie wad głównej bohaterki, ale o to, by dla jej heroizmu znaleźć jakiś kontrapunkt. Francuz próbuje go zbudować, pokazując skomplikowaną więź łączącą Aung San Suu Kyi z jej mężem mieszkającym w Anglii. Kobieta wybrała wieloletnią rozłąkę z rodziną, by pozostać w swojej ojczyźnie, gdzie przebywała w areszcie domowym. Tak, to był dobry trop. Szkoda jednak, że w scenariuszu został słabo zarysowany, a niełatwe zapewne relacje wewnątrz rodziny (Aung San Suu Kyi ma dwóch synów, których także nie widziała przez kilkanaście lat) tak naprawdę zostały przed widzem ukryte. W efekcie otrzymujemy jednowymiarowy, trącający fałszem obraz ludzi, którzy bardzo się kochają, ale poświęcają miłość dla wyższego dobra.

Ten górnolotny ton pobrzmiewa aż do samego finału. Polityczne kroki Aung San Suu Kyi okazują się narysowane w równie skrótowy sposób. Taka forma opowiadania nie przeszkadzała w "Nikicie” czy "Leonie zawodowcu”, które oparto na komiksowym schemacie, ale w opowieści historycznej budzi rozczarowanie, zwłaszcza u widza zainteresowanego politycznym tematem. Rządząca Birmą junta przypomina bardziej komiksową grupę agentów dowodzonych przez Gary’ego Oldmana z "Leona zawodowca”, niż próbujących się utrzymać u władzy kacyków z Trzeciego Świata. Birma pozostaje wyrwana z szerszego, geopolitycznego kontekstu. Nie dowiadujemy się wiele o jej strategicznym położeniu, sprawach gospodarczych czy społecznych.

"The Lady”nie jest ani przenikliwym dramatem jednostki, ani epickim freskiem z wielką postacią na pierwszym planie. Temu filmowi zdecydowanie zabrakło piątego elementu.


FOT. MONOLITH

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski