Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

The Mission "Gods Own Medicine”

Redakcja
Po rozpadzie w 1985 r. pierwszego składu zespołu The Sisters Of Mercy, jego gitarzysta – Wayne Hussey i basista – Craig Adams, postanowili uruchomić własny projekt, który miał być kontynuacją tego, co jeszcze niedawno grali. W tym celu pozyskali perkusistę – Micka Browna oraz gitarzystę – Simona Hinklera i zaczęli się przygotowywać do działalności pod szyldem The Sisterhood.

Jerzy Skarżyński: NIEZAPOMNIANE PŁYTY HISTORII ROCKA SUPLEMENT (88)

Ten pomysł jednak na tyle nie spodobał się byłemu szefowi Sióstr Miłosierdzia (Andrew Eldritch), że aby nie dopuścić do jego realizacji, błyskawicznie nagrał minialbum pod nazwą The Sisterhood i oficjalnie ją zarejestrował, uniemożliwiając tym sposobem jej użycie przez Husseya. W tej sytuacji ten ostatni zdecydował się na ochrzczenie swojego kwartetu – The Mission. Zaraz potem członkowie Misji przygotowali dwa single dla małej wytwórni Chapter 22, a dzięki temu, że zostały zauważone, dostali szansę zarejestrowania całego albumu dla Mercury Rec. Został nagrany w ciągu sześciu tygodni pod koniec lata 1986 r. i wydany jesienią, jako "Gods Own Medicine”. Dzięki dobrym koncertom promocyjnym niemal od razu odniósł spory sukces.

"Gods Own Medicine” zaczyna się przeszywającymi słowami: "Wciąż wierzę w Boga, ale Bóg nie wierzy już we mnie” i bardzo charakterystyczną dla Husseya, przypominającą brzęczenie setek pszczół, partią gitary. Gdy po paru sekundach z hukiem dołącza się sekcja rytmiczna, robi się wręcz intrygująco. Jest i czad, i niepokój. Ten utwór to jeden z pierwszych przebojów The Mission – "Wasteland”. Dwójka ("Bridges Burning”) jest dość podobna, a więc dobra i podsunęła mi myśl, aby napisać, że to, co słyszymy, lekko uogólniając, można określić jako klasyczny gitarowy rock w lekko gotyckim anturażu. Po tej rozgrzewkowej parze zaczyna się prawdziwa perła na tej płycie, podbudowane kwartetem smyczkowym "Garden Of Delight (Hereafter)”.

Pyszne. Zaraz potem napływają: też bardzo dobre, rytmiczne i depresyjne "Stay With Me” oraz żywe, mające w sobie coś folkowego "Blood Brother”. Nagranie szóste to depresyjne i najdłuższe na płycie "Let Sleeping Dogs Die”. Później, w siódemce – "Sacrilege” – jest ostro (tak, tyle że bardziej metalowo grają na wiosłach panowie z Iron Maiden) i dynamicznie; w ósemce – "Dance On Glass” – trochę tęsknie (piękne gitary!); w dziewiątce – "And The Dance Goes On” – jednostajnie i tylko "tak sobie”; w dziesiątce – "Severina” – znów bardzo dobrze oraz melodyjnie (przejmująca wokaliza w tle); w jedenastce – "Love Me To The Death” – właściwie rock–balladowo i wreszcie w finałowej dwunastce – "Island In A Stream” – już w pełni balladowo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski