Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"The Number Of The Beast"

Redakcja
   Niezapomniane płyty historii rocka (140)

Iron Maiden

Iron Maiden

   Jesteśmy jedynym prawdziwym zespołem nowej fali brytyjskiego heavy metalu, ponieważ jako jedyni nikogo nie małpujemy. Jesteśmy zespołem heavymetalowym z nastawieniem na punk - Paul Di'Anno.
   Nawet jeśli się szczerze kochało klasycznego hard rocka spod znaku Led Zeppelin i Deep Purple, to w Anglii, po 1975 roku, podejmując próbę przebicia się z nowym zespołem nie można było zignorować tego, co działo się wówczas wokół. Nie można było nie zauważyć, że ulica (bo jeszcze nie fonografia) szalenie się zradykalizowała. Z dnia na dzień ubywało długowłosych epigonów hipisów, a przybywało prowokująco ostrzyżonych małolatów. Nastolatki nagle przestały kupować bilety na koncerty wielkich gwiazd pierwszej połowy tamtej dekady, a zaczęły biegać do małych klubów, gdzie na maleńkich scenkach grały młodziutkie zespoły. Grały nową muzykę. Tak prostą, że aż prostacką. Tak prosto, że aż prostacko. Ale co z tego! Była przecież tak naturalna, spontaniczna i szczera, iż wreszcie mieli się z czym utożsamiać. Ona była po prostu "ich". Nazwali ją punkiem.
   Zabiegając w tym czasie z jakąś nową formacją o popularność - oczywiście, jeśli nie chciało się z góry skazać siebie na klęskę - musiało się w swoich marzeniach i planach uwzględnić wpływ tej nowej mody na styl i brzmienie owej grupy. Dlatego Steve Harris, uprzednio basista zespołów Gypsy's Kiss i Smiler, tworząc w grudniu 1975 roku kolejną kapelę, zdecydował, iż będzie ona musiała połączyć - uwielbiany przez niego - ciężki rock i punk. Tym samym stał się jednym z pionierów nurtu, który parę lat później został zdefiniowany jako nowa fala brytyjskiego heavy metalu.
   Ponieważ czas był gorący, a nowo powstające formacje wręcz prześcigały się w pomysłach na najbardziej szokujące nazwy, to Harris postanowił ochrzcić swoją tak, aby każdy od razu wiedział, iż będzie miał do czynienia z prawdziwie niegrzeczną grupą grającą prawdziwie niegrzeczny metal. Stąd jego wybór padł na średniowieczne narzędzie tortur - na drewnianą skrzynię w kształcie człowieka, która od wewnątrz najeżona była żelaznymi kolcami, do której kat wsadzał "badanego", aby ten, słabnąc wraz z upływem czasu, coraz bardziej się ranił, a w końcu umierał w potwornych męczarniach. To urządzenie to Żelazna Panienka - Iron Maiden.
   Przez trzy lata - czyli od momentu powstania aż do dnia, w którym zostało zarejestrowane pierwsze demo zespołu (31 grudnia 1978 r.) - w Iron Maiden grało i śpiewało kilkunastu muzyków. Niektórzy odchodzili po paru miesiącach, inni pozostawali na dłużej. W 1976 r. w zespole pojawił się gitarzysta Dave Murray, rok później - wokalista Paul Di'Anno.
   W 1979 r., dzięki szumowi, jaki wywołała radiowa prezentacja utworów ze wspomnianej taśmy demo, formacją Harrisa zainteresował się profesjonalny menedżer - Ron Smallwood. To on doprowadził do podpisania jej kontraktu z koncernem EMI, a dzięki temu do zarejestrowania pierwszego albumu grupy - "Iron Maiden". W jego nagraniu poza wspomnianą trójką wzięli udział perkusista Clive Burr i drugi gitarzysta Dennis Stratton. Płyta, mimo że jeszcze nie najlepsza, odniosła spory sukces, dając tym samym szansę nagrania następnej ("Killers"). Tym razem obok Murraya na gitarze zagrał Adrian Smith. "Killers" okazał się krążkiem o wiele lepszym od debiutanckiego i bardzo dobrze się sprzedawał. Przed przystąpieniem do pracy nad trzecim albumem od grupy odszedł Di'Anno, a na pozycji frontmena zadebiutował Bruce Dickinson. Ich pierwszym wspólnym dziełem był longplay "The Number Of The Beast". Co ważne, jego producentem został dotychczasowy twórca brzmienia Deep Purple, Rainbow i Black Sabbath - Martin Birch. Dzięki niemu krążek zdecydowanie przebił oba poprzednie. I to pod każdym względem. Przyniósł bowiem nie tylko potężną dawkę agresywnej i dynamicznej muzyki metalowej, ale także wyrównaną serię doskonałych kompozycji, które w dodatku zostały naprawdę pysznie nagrane.
   Na "The Number Of The Beast", obok udanych partii wokalnych Dickinsona, największe wrażenie wywołują (przypominając to, co kiedyś robił Wishbone Ash) brawurowe popisy dwóch równolegle grających gitarzystów prowadzących. Czysta esencja rocka.
   Na płycie godne uwagi są właściwie wszystkie utwory, ale szczególnie polecam: motoryczne "22 Acacia Avenue", rozbudowane "Halloweed By Thy Name", wylansowane jako przebój "Run To The Hills" i zaczynające się od legendarnego 666 - superpopularne "The Number Of The Beast".
JERZY SKARŻYŃSKI
Radio Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski