Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"The Wall"

Redakcja
Niezapomniane płyty historii rocka (102)

Pink Floyd

Pink Floyd

   Już po raz drugi za sprawą Pink Floyd znalazłem się w trudnej sytuacji. Po raz kolejny bowiem (pierwszy raz przy okazji "The Dark Side Of The Moon") muszę napisać coś interesującego o płycie, o której, zdawać by się mogło, powiedziano już nieomal wszystko. Tym razem o albumie "The Wall".
   To, że cywilizacja przyniosła nam tak wielkie korzyści, ma też swoją cenę. Czujemy się w niej coraz bardziej zagubieni, a nawet osaczeni i zagrożeni. Za każdy sukces przychodzi nam płacić coraz więcej. Dopadają nas lęki, fobie, nerwice. Aby sobie z tym wszystkim poradzić, dla własnego bezpieczeństwa zamykamy się we własnych, coraz bardziej hermetycznych światach. A ponieważ przeważnie nie stać nas na własną twierdzę, to - aby odgrodzić się od wszystkiego, co nas przeraża - budujemy wokół siebie mur. Im więcej niepowodzeń, im więcej ciosów, tym mocniejsza musi być jego konstrukcja. I gdy wreszcie jest gotowy, nagle odkrywamy, że wcale nie jesteśmy za nim szczęśliwi. Pojawia się bowiem coś równie jak lęk nieznośnego - samotność.
   Żeby z nią skończyć, gotowi jesteśmy na wszystko. Niekiedy przypomina nam się zasada: najlepszą obroną jest atak! Brzmi słodko, bo wydaje się, że daje nadzieję na wyrwanie się z izolacji bez konieczności wpuszczania kogoś "do siebie". Próbujemy lęk osłonić agresją. Ale jeśli jesteśmy wrażliwi, to na nic. Jest jeszcze gorzej. Bo pojawia się wstręt. Wstręt do samego siebie. I wtedy, jeśli mamy szczęście, przychodzi opamiętanie. Świadomość, że trzeba coś zmienić. Pora na rachunek sumienia. Czas na sąd nad sobą samym.
   Skąd te na poły psychologiczne rozważania? Ano stąd, że są one kluczem do zrozumienia, o czym tak naprawdę jest najsłynniejsze dzieło Pink Floyd.
   W drugiej połowie lat 70. zespół występował już właściwie tylko w wielkich salach i na stadionach. Wywoływało to silny stres w nielubiącym bezpośredniego kontaktu z publicznością Rogerze Watersie. Dlatego na scenie bezwiednie starał się maksymalnie od niej odseparować. Trwało to dość długo i nasilało się aż do chwili, gdy nagle zdał sobie z tego sprawę.
   Ta konstatacja spowodowała też, że z zaskoczeniem zauważył, iż chyba z powodu rozmiaru tych koncertów nastąpiło zerwanie kiedyś bliskich związków, jakie łączyły grupę z jej wielbicielami. Uświadomił sobie, że między zespołem a jego fanami wyrosła oddzielająca ich od siebie niewidzialna ściana. To go zmroziło, bo oznaczało, że powoli zmieniali się w tak przez nich nienawidzone gwiazdy w hollywoodzkim stylu. I wtedy pojawiła się myśl - trzeba spróbować zburzyć tę ścianę. Ale ponieważ była niewidzialna, ponieważ wielu nie zdawało sobie nawet sprawy z jej istnienia, postanowił, że trzeba ją najpierw wszystkim pokazać. Stąd pomysł na tekst do jego kolejnej rockowej opowieści.
   W pierwszej połowie 1978 roku Waters szybko napisał swoje dzieło. Chwilę potem przedstawił je kolegom z zespołu. Nie odnieśli się do niego zbyt entuzjastycznie. Richard Wright wspomina: Pomyślałem, o rany, znowu to samo - kolejna porcja piosenek o wojnie, o jego matce, o ojcu, którego stracił... Ale ponieważ musieliśmy coś nagrać, a była to jedyna muzyka, jaką dysponowaliśmy, zdecydowaliśmy się jednak zabrać do "The Wall".
   Trudno się było spodziewać, że przy takim nastawieniu do pracy powstanie dzieło wybitne, i pewnie rzeczywiście by nie powstało, gdyby nie Bob Ezrin, przyjaciel Watersa, którego Roger poprosił o pomoc w produkcji albumu. Bob w przeciwieństwie do muzyków był bowiem pełen entuzjazmu i wiary i to on nadał ostateczny kształt temu, co grupa miała zarejestrować w studiu.
   Do bezpośredniej pracy nad płytą przystąpili w kwietniu 1979 roku. Szło im opornie, bo okazało się, że w studiu zaczęły ujawniać się wszystkie zrodzone wcześniej animozje i żale. Co chwila wybuchały kłótnie i awantury. Mimo to, głównie za sprawą ciągle gaszącego te pożary Ezrina, powoli posuwali się do przodu. Jednego nie udało się Ezrinowi powstrzymać - Waters, rozwścieczony brakiem zaangażowania Wrighta, zdecydował się na usunięcie go z zespołu. Był to nie tylko ciężki cios, ale i przyczyna tego, że trzeba było w części dzieła zastąpić przewidziane dla niego partie instrumentalne nie tylko fragmentami zagranymi przez innych (Watersa, Gilmoura, Ezrina), ale także przez pokierowaną przez Michaela Kamena orkiestrą symfoniczną.
   W końcu płyta była skończona i trafiła do sklepów. Poprzedził ją singiel z "Another Brick In The Wall (Part 2)". Niewiarygodny sukces tej piosenki, biorący się w dużej mierze z nadanej jej przez Ezrina nieomal dyskotekowej aranżacji, spowodował, że album zaczął się wręcz rewelacyjnie sprzedawać.
   Przygotowując się do tej opowieści pomyślałem: jest chyba niemożliwe, aby ktoś przystąpił do lektury tej opowieści, kto chociaż raz nie słyszał "The Wall"; stąd decyzja - ani słowa o muzyce. Jak jest wspaniała, każdy wie.
JERZY SKARŻYŃSKI
RADIO KRAKÓW

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski