Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

The Waterboys "Dream Harder”

Redakcja
Po dekadzie (1983–1993) sporej popularności, przejściu od folk-rocka do niemal czystego folku, po wydaniu pięciu długograjów („The Waterboys”, „A Pagan Place”, „This Is The Sea”, „Fisherman’s Blues”, „Room To Roam”), po wylansowaniu tak znanych hitów, jak „The Big Music” i „The Whole Of The Moon” oraz po bardzo licznych zmianach personalnych (tylko w tamtych latach przez The Waterboys przeszły aż 24 osoby), Mike Scott zdecydował się na powrót do bardziej rockowego rocka i wraz z 26 (!) muzykami sesyjnymi przygotował kolejny krążek długometrażowy.

Jerzy Skarżyński: NIEZAPOMNIANE PŁYTY HISTORII ROCKA SUPLEMENT (94)

Nadał mu tytuł „Dream Harder”. A co do owych 26 współpracowników, to nie należy ich uznać za oficjalnych członków jego drużyny, bo Scott hołdował już wtedy zasadzie, że dla niego (i tak powinno być także dla fanów) nie ma żadnej różnicy między tym, co robi, lub zrobi w przyszłości jako solista oraz tym, co wydaje albo jeszcze wyda pod szyldem The Waterboys.

44-minutowy „Dream Harder” zaczyna z impetem świetna kompozycja „The New Life”. Ten utwór, mimo że ma w sobie siłę niezłej wichury, jest bardzo melodyjny i uporządkowany, a głos Mike’a momentami brzmi jak George’a Harrisona! Dwójka jest przebojowym, bo dość skocznym i lekko folkowym tematem „Glastonbury Song”. W trójce – „Preparing To Fly” mamy dość mocne granie sekcji i Scotta na gitarze, jego elektronicznie zniekształcony śpiew oraz iście Beatlesowskie chórki. Czwórka („The Return Of Pan”) dla odmiany mocno pachnie folkiem dzięki saksofonowym ozdobnikom Jamesa Campagnoli i hardrockiem za sprawą świetnych solówek szefa The Waterboys na elektrycznym wiośle. Gdy nastaje „Corn Circles” (5), od razu się uśmiechamy, bo jest pogodnie, balladowo i bardzo melodyjnie. Natomiast gdy rusza szóstka („Suffer”), nagle dostajemy się w świat godny nie jednej płyty z ciężkim rockiem, bo Mike Scott wycina na gitarze niczym wściekły Clapton w czasach Cream. Siódemka („Winter Winter”), jak to zwykle siódemka na dobrych albumach, jest wręcz porażająco piękna i niestety zaskakująco krótka, bo kończy się już w 33 sekundzie! Potem kolejno dostajemy: wzniosłe i godne „Love And Death”; ubrane po hindusku (bo z sitarem) „Spiritual City”; zaledwie dwuminutowe i liryczne „Wonders Of Lewis” oraz psychodeliczne i obsesyjne „The Return Of Jimi Hendrix”. Dodam tu (nie wiem zresztą czy potrzebnie), że w tym nagraniu oczywiście najważniejsze jest wiosło Mike’a. No, a po tych sześciu minutach muzyki dość niepokojącej, przychodzi efektowne ukojenie, czyli melodyjne „Good News”. Ot, dobra wiadomość na koniec dobrej płyty. Wróć! Bardzo dobrej płyty!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski