Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To, co uskrzydla

Redakcja
Powinniśmy zacząć naszą rozmowę od motta z Pani Anemonów. "Żeby móc kochać świat, trzeba od niego uciec". Brzmi to nieco przewrotnie jak na książkę, która traktuje o miłości.

O miłości i namiętności, kobietach i mężczyznach oraz wyobraźni filmowej z ELŻBIETĄ WOJNAROWSKĄ rozmawia Marcin Wilk

   - Dla mnie to motto jest tylko pozornie przewrotne. Zawiera ono bowiem pewną wskazówkę: by móc wrócić do życia i kochać go, po jakimś na przykład kataklizmie, trzeba najpierw się wyciszyć, odnaleźć siebie na nowo, poukładać wewnętrznie, odizolować od chaosu, który wciąga i burzy stabilność emocjonalną. Tylko wtedy, będąc tak uspokojonym, właśnie w ucieczce przed światem, można zacząć coś budować.
   - Na przykład miłość. Muszę się teraz przyznać, że w tej kwestii nie do końca wszystko rozumiem w Pani książce. Tak naprawdę Anemony _wcale nie podsuwają jakiegoś jednego rozwiązania i definicji...
   - Miłość jest rzeczą tajemną, magiczną, czymś niezgłębionym. Każdy związek między kobietą i mężczyzną okazuje się niepowtarzalny i indywidualny. Nawet te same sytuacje pomiędzy jedną parą a drugą wymagają innych rozwiązań. Nie podpowiadam więc nic ludziom, tylko pokazuję, jak różne mogą być oblicza miłości, jak wiele jest sposobów ujęcia tego tematu.
   - Chociaż z drugiej strony pewne sugestie tam odkryłem. Na przykład taką: _Miłości nie ma. Jest tylko pragnienie. Ale to za mało, żeby żyć. _Tak mówi jeden z Pani bohaterów.
   - Wiele osób poszukuje usilnie miłości. I niestety - nie znajdują. Ludzie bardzo często nie potrafią kochać, nie wiedzą jak to robić, kochają nie te osoby. A gdy już się zakochują, nadchodzi taki moment, gdy stwierdzają, że to nie jest do końca wzajemne uczucie. Sama znam sporo zakochanych kobiet pozbawionych satysfakcji ze związku. Czasem w ogóle chcą być same, bo albo coś bardzo dotkliwie przeżyły, albo czegoś się boją. Ludzie więc bardziej szukają miłości niż ją znajdują. Może z powodu pośpiechu, w którym teraz żyjemy i hałasu życia.
   - A może zawsze tak było?!
   - Świat się skurczył, co się przekłada na spłycenie związków. Ludzie, i to nie tylko tzw. obywatele świata, bezwiednie stają się coraz bardziej wykorzenionymi nomadami. Ich relacje są powierzchowne i nie potrafią temu zaradzić. Ta pustka powoli ich ubezwłasnowolnia.
   - Zauważyłem, że Pani definiuje miłość jako pragnienie, nad którym człowiek nie może zapanować, a przecież istnieją także inne definicje. Na przykład taka, która ujmuje ją jako odpowiedzialność za drugiego człowieka.
   - Miłość - i taka, niestety, jest praktyka życiowa - jednak nas porywa, bez względu na wszystko. Zresztą bardzo często wybuchy uczuć to prawie kataklizmy. Ludzie mają poukładane życie, kochające rodziny, ład i spokój. I nagle zdarza się coś nieprzewidywalnego, jak trąba powietrzna lub tornado. Łamie ich uczucie, które na nich spada. Ileż znamy takich historii?! Bardzo wiele. A to dlatego, że sfera emocji jest tak silnym obciążeniem. Niektórzy nawet chcą ją odrzucić. Ale z drugiej strony jeśli przytrafia się miłość prawdziwa i wzajemna, wtedy warto w nią inwestować. Oczywiście, że układy są bardzo różne i ja nie potrafię podpowiadać, co jest dla ludzi korzystniejsze: czy udany związek, oparty na długoletniej miłości i odpowiedzialności, który trwa i wspaniale się sprawdza, czy gwałtowna miłość, która burzy wszystko, dostarcza wielu emocji, ale też niszczy to, co spotka na drodze. Ludzie muszą sami wybierać.
   - Adam i Natasza, bohaterowie _Anemonów, _reprezentują ten drugi rodzaj miłości i wcale nie jestem przekonany, czy dobrze wybrali. Ich losy są raczej przygnębiające...
   - A jednak pragnienie miłości jest czymś bardzo optymistycznym. Najgorsze, gdy ktoś niczego nie pragnie; jest zimny, wykalkulowany, wyprany z uczuć i emocji, myśli tylko o funkcjonowaniu w bezpiecznych układach bez zobowiązań. Pragnienia - to bardzo dużo. Dają nadzieję, że się spełni coś pięknego. W moich bohaterach jest wiele goryczy, bo akurat im się nie udało. Byli trochę tchórzami, a trochę za młodzi, poza tym mieli wiele obciążeń psychicznych. Naciski zewnętrzne i wewnętrzne były tak silne, że rozsadziły tę miłość i zostawiły głęboką ranę w nich obojgu. Z drugiej strony uczucie było tak silne, że przetrwało kilkanaście lat i, mimo poukładanego przecież oddzielnie życia, powraca do nich. Gdyby to nie było nic wielkiego, skończyłoby się tak, jak mówiła Natasza: "_Spotkalibyśmy się, siedli do jednego stołu, zjedli kolację, pogadali i potem się pożegnali".
Tak się jednak nie dzieje.
   - Może to po prostu była absolutna miłość. Z tym, że jeśli coś absolutnie pięknego tak wygląda, to ja, szczerze mówiąc, jestem przerażony.
   - Tak, niestety, bywa. Szekspirowska Lady Makbet utożsamia zbrodniczą miłość. Tołstoj w Annie Kareninie pokazał z kolei taką miłość, na którą nie ma lekarstwa. Jak to wszystko się skończyło - sami wiemy. Niestety, bywa również miłość zła, zaborcza, która niszczy związki i małżeństwa, potrafi także zniszczyć życie wielu ludziom. Nie można się przed tym uchronić. Zdesperowani bohaterowie Romea i Julii czy Anny Kareniny wbrew światu próbowali być razem i widzimy, do czego to doprowadziło.
   - No właśnie. Pani nie daje jednak za wygraną. _Anemony _to historia o miłości trudnej. Raczej nie można jej zakwalifikować do działu "literatura kobieca"...
   - Moją książkę chyba rzeczywiście trudno zaliczyć do łatwych. Zresztą ja sama, jako czytelniczka, poszukuję w bibliotekach raczej klasyków, próbujących zgłębić psychologię bohaterów. Na przykład rozczytywałam się w Myśliwskim i Prouście. Proust szczegółowo opisuje każdą sekundę życia bohaterów, ujmując to w wielu rozdziałach i tomach. Opisy są niesłychanie rozległe i wnikliwe, pokazują często sprzeczne emocje bohaterów, z wielu stron. Nie wiedziałam, że do tego stopnia można podglądać wnętrze człowieka. To było dla mnie odkrycie. Zdarza się przecież, że w ciągu jednej, traumatycznej minuty można przeżyć więcej niż inni w ciągu miesiąca. Swoją powieść skomponowałam więc w taki sposób. Podczas jednej doby moi bohaterowie dokonują rozrachunku ze sobą, z całym własnym życiem. Taka jest też Natasza. Po wysłuchaniu wyroku, jakim jest diagnoza raka, rozpoczyna swój "chocholi taniec" przeszłości z teraźniejszością, próbując przewartościować własne życie na nowo.
   - Jeśli dobrze się wczytałem w tekst - mówi Pani o bardzo osobistych doświadczeniach...
   - Niedawno sama przeżyłam koszmar nieuleczalnej choroby. Nie dawano mi prawie żadnych szans. Kasa chorych wręcz odmawiała zgody na leczenie, wyjaśniając, że byłoby to marnowanie pieniędzy, które mogą pomóc komuś młodszemu, silniejszemu... Przeżyłam. I wszyscy się temu dziwią. W szpitalu poznałam wielu chorych. Nazywano mnie tam "Śmiejąca". Bo nigdy nie przyjęłam do wiadomości, że może mi się nie udać...
   - Na ile Natasza jest Elżbietą Wojnarowską?
   - Jak wiemy, bywa tak, że malarz przedstawiając kobiety, bezwiednie wyposaża je w swoje rysy. Stają się więc wypadkową ich własnych i jego cech. Natasza niewątpliwie posiada moją wrażliwość, sposób myślenia i przeżywania. Natomiast na ile fikcja wydarzeń miesza się z rzeczywistością w powieściowy kolaż, niech pozostanie moją tajemnicą.
   - Nie dopytuję więc o te powinowactwa, wracam jednak do skojarzeń literackich. Józef Baran na przykład, po przeczytaniu Pani książki, skojarzył _Anemony _z Dostojewskim...
   - Staram się, by moje postacie nie były jednowymiarowe. Ich pragnienia i emocje bywają skrajne, często są w nich zagubieni, często siebie nie rozumieją, popełniają błędy. Poszukiwanie prawdy o człowieku w ogóle, i bohaterze, jest tym, co mnie najbardziej pociąga. Niewątpliwie nastrój powieści, styl, gorączkowość przeżyć, mają coś z Dostojewskiego. Dramat Nataszy związany z chorobą rzutuje na jej zachowanie emocjonalne, prawie na granicy chorobliwości. Dlatego cała opowieść jest napisana rwanym językiem, jakby w malignie. Stąd właśnie bierze się ta ogromna ekspresja, podkreślona jeszcze krótkimi zdaniami, często wręcz równoważnikami zdań. To świadomy zabieg.

   - Pisze Pani w sposób bardzo plastyczny. Wiem, że ma Pani doświadczenie w pracy nad scenariuszami filmowymi i telewizyjnymi, między innymi jako współscenarzystka Złotopolskich. Rozumiem, że stąd ten styl...
   - Tak zaczynałam - od pisania scenariuszy. Gdy dostawałam się do Szkoły Filmowej w Łodzi, miałam w dorobku jedynie wiersze. Wysłałam więc na egzamin specjalnie na tę okoliczność napisane opowiadania. Zakwalifikowano zaledwie pięćdziesiąt osób, z tego miało być przyjętych piętnaście. Podczas egzaminów czułam się kompletnie zagubiona wśród zdających, mających za sobą studia humanistyczne (ja jestem doktorem nauk leśnych PAN). Wielu z nich było dziennikarzami, erudytami, z pracami literackimi na koncie. Pytana przez egzaminatorów czułam, że pozostaję na straconej pozycji, jeśli chodzi o wiedzę z zakresu historii filmu czy teatru. Dopiero gdy zaczęłam opowiadać o tym, jaki chciałabym zrobić film, znudzeni profesorowie nagle zaczęli słuchać. Nie przerywali mi, dopóki nie skończyłam. Wtedy poczułam, że zostanę przyjęta. I nie pomyliłam się. Tam nauczyłam się pisania dłuższych form literackich, były to scenariusze najpierw filmu telewizyjnego, potem fabularnego.
   - Za ten drugi, zatytułowany "Był kiedyś raj" otrzymała Pani nawet Nagrodę Fundacji Młodego Kina...
   - ...oraz pierwsze miejsce w polskiej edycji międzynarodowego konkursu na scenariusz filmowy o nagrodę Hartley-Merril. Był on w całości drukowany w "Dialogu" w 1995 roku. Zaraz potem zrealizowano dla Teatru Telewizji moją pierwszą sztukę pt. "Urodziny". Później przy pisaniu powieści naśladowałam właśnie schemat scenariusza filmowego. Staram się, by narracja przypominała trochę pracę kamery. Patrzę na bohaterów z wielu stron, oglądam sytuacje, okrążając je dookoła. Wszyscy mówią, że w moich tekstach widać rękę pedagogów ze szkoły filmowej.
   - Pewnie tli się w Pani głowie myśl o ekranizacji Anemonów?
   - Tak, tym bardziej że ta książka - jak mi się wydaje - ma duży ładunek ekspresji i dynamizmu, które sprawdziłyby się w kinie. Nie sądzę, aby to był prosty film, ale pewnie pobudzałby do refleksji, stawiał pytania...
   - Rozumiem, że to nie jedyne Pani marzenia i plany na najbliższy czas...
   - Prawdopodobnie wkrótce wyjdzie drugi mój tomik wierszy pt. "Dotyk". Od jakiegoś czasu chodzę z następną powieścią w głowie. Będzie to dość skomplikowana historia, szczególnie w relacjach międzyludzkich. Na razie przymierzam się do tego, gromadzę notatki, nastawiam psychicznie na ogrom pracy, który mnie czeka. Jestem człowiekiem pasji. Temu, co kocham, oddaję się bez reszty. Kiedyś tańczyłam w balecie, potem śpiewałam w Teatrze STU, piętnaście lat życia poświęciłam wychowaniu dwóch synów. Wreszcie przyszedł czas na scenariusze, sztuki teatralne, powieści. Na walkę z chorobą. Ktoś przede mną powiedział: "_Tam, gdzie jest miłość, tam nie ma znoju". _Podpisuję się pod tym obiema rękami.
   - Czyli znajdzie Pani także w najbliższym czasie czas na miłość?
   - Oczywiście. Jak każdy człowiek. Poznałam miłość i wiem, że jest najważniejsza. Daje siłę, chęć do życia i do pracy. Prawdziwa miłość zawsze uskrzydla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski