Pierwszy medal dla Polski w Tokio został wyłowiony w See Forest Waterways, na zrobionym na kanale wodnym olimpijskim torze wioślarskim. Z malowniczym tłem do zdjęć - słynnym mostem Tokyo Gate, zwanym też Dino Bridge, bo środkowa część konstrukcji przypomina nieco prehistoryczne zwierzę.
Lekko nie było. Trzy z czterech polskich osad w finałach skończyło poza podium. Dwójka podwójna mężczyzn i czwórka bez sternika na szóstych miejscach, a czwórka podwójna mężczyzn na czwartym. Załamani wioślarze z tej ostatniej łodzi długo nie wychodzili na brzeg, nie mogąc uwierzyć w obrót spraw, oni przecież przyjechali tutaj walczyć o złoto. Czarna passa polskiego sportu na igrzyskach zdawała się nie mieć końca. Aż w końcu na linii startu ustawiły się one.
Chaos. Spokój. Matka Teresa. Optymistka – tak opisał je już po finałowym wyścigu trener kadry Jakub Urban. W takiej kolejności, w jakiej siedzą w łodzi. Czyli: Katarzyna Zillmann, Maria Sajdak, Marta Wieliczko i Agnieszka Kobus-Zawojska.