Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Gargula: Jestem chętny na walkę z Pawłem Stępniem, ale na uczciwych warunkach

Artur Gac
Artur Gac
fot. Paweł Łacheta/ Polska Press/ Express Ilustrowany
Pięściarz z Nowego Sącza Tomasz Gargula tłumaczy powody odstąpienia od pojedynku z Pawłem Stępniem na gali boksu zawodowego 28 maja w Szczecinie. Opinię na temat postawy „Tomery” poniżej wyraża też jeden z promotorów imprezy Tomasz Babiloński.

Co sprawiło, że mimo przyjęcia propozycji zmierzenia się z utalentowanym Stępniem, ostatecznie zrezygnował Pan z walki? Wszak od początku miał Pan świadomość, że rywal reprezentuje wyższą kategorię wagową.
Zgodziłem się na walkę z cięższym zawodnikiem, ale myślałem, że pojedynek odbędzie się na ogólnie stosowanych, czytaj uczciwych zasadach. Natomiast w momencie, gdy otrzymałem kontrakt od Tomasza Babilońskiego, okazało się, że Stępień wniesie na wagę 81 kg. Czyli jestem pewien, że w dniu gali spokojnie ważyłby w okolicach 85 kg, natomiast ja walczę w kat. do 76 kg. Czy to miałoby coś wspólnego ze sportem?

To znaczy, że oczekiwał Pan umownego limitu wagowego, pomiędzy kat. superśrednią i półciężką?
Dokładnie tak. Na ten temat na samym początku nie było rozmowy, ale ze swojej strony zakładałem, że promotorzy zorganizują nasz pojedynek na sprawiedliwych warunkach. Dopiero w przysłanym kontrakcie przeczytałem, że szykuje się taka dysproporcja wagi. Musiałbym być głupcem, żeby przyjąć tę ofertę. Ludzie znający się na sportach walki doskonale wiedzą, że w zawodowym boksie spora różnica wagi to przepaść.

Tyle że podobno powiedział Pan w rozmowie z promotorem, że na co dzień waży 80 kilogramów.
Normalnie ważę 79 kg, ale przecież wiadomo, że tyle nie wnoszę do ringu, bo w procesie treningowym gubię kilogramy, więc oddalam się od kat. półciężkiej.

Spodziewał się Pan, że po rezygnacji dotknie Pana banicja? Prawdopodobnie już nigdy nie wystąpi Pan na galach organizowanych przez rodzime trzy grupy promotorskie.
Co poradzić? Doświadczyłem dużo złych rzeczy i wiem, że nie ma większej wartości w życiu niż prawdziwa wolność w podejmowaniu decyzji. Jeśli człowiek godzi się na posunięcia, które są wbrew rozumowi, wartościom i zdrowemu rozsądkowi, to jest więźniem. Ja nie będę wychodził do walki, która jest zakontraktowana nieuczciwie, tylko dlatego, żeby komuś zrobić przyjemność. Jeśli dojdzie do takiej sytuacji, że nie będę miał gdzie zaboksować w Polsce, to wezmę to na klatę. Nie sprzedam się, żeby komuś się przypodobać, nawet za taką cenę.

Zawiedzeni promotorzy pytają, gdzie jest Pana honor, który na każdym kroku zwykł Pan podkreślać. Mówił Pan, że raz dane słowo jest najważniejsze.
Oczywiście, że tak, tylko że honor – czyli wartość nadrzędna - musi działać zawsze w dwie strony. Jeżeli promotorzy uchwycili się mojej deklaracji, że będę walczył z ich zawodnikiem, to nie ma żadnego problemu. Tylko z tym, że na sprawiedliwych warunkach. Jeśli Paweł Stępień zejdzie do połowy naszych kat. wagowych, to w przyszłości chętnie wejdę z nim do ringu, ale na sportowych zasadach, nie na egzekucję.

W przyszłości, czyli definitywnie nie w Szczecinie?
Nie, ponieważ w tym momencie mam zakontraktowaną walkę zagraniczną w mojej wadze, więc musiałbym stracić rozum, żeby zgodzić się na pojedynek z cięższym o osiem kilogramów chłopem. Jeśli jednak temat wróci, to wyrażam gotowość, o ile spotkamy się pomiędzy naszymi kategoriami.

Gdzie i z kim stoczy Pan najbliższy pojedynek?
Ogłoszę za kilka dni, ponieważ organizator poprosił mnie, aby ta informacja wypłynęła najpierw od niego. W tej sytuacji walka ze Stępniem, nawet gdyby w ostatniej chwili zmieniły się warunki, nie wchodzi w rachubę.

Najpierw odmówił Pan pojedynku ze Stępniem, czy w pierwszej kolejności wyklarowała się sytuacja z pojedynkiem zagranicznym?
Sprawa wyglądała tak, że zadzwonił do mnie promotor Marcin Piwek z pytaniem, czy już przeczytałem kontrakt. Wtedy poinformował mnie, że dokument od kilku dni jest na mailu mojej żony. Wówczas zaznajomiłem się z nieakceptowalną dla mnie wagą, ale z drugiej strony, pomyślałem, przecież za coś trzeba żyć. Przez całą dobę miałem „myślenice”, co zrobić... Na szczęście dzień później los się do mnie uśmiechnął, odezwał się trener Jerzy Galara, że pojawiła się oferta pojedynku w mojej wadze.

Gdyby nie kontrakt na walkę za granicą, to wbrew rozsądkowi przystałby Pan na pojedynek w Szczecinie?
Prawdopodobnie zacząłbym negocjować sprawiedliwe warunki, a gdyby to nie przyniosło rezultatu, też odmówiłbym występu. Wówczas najpewniej zerwałbym z boksem i wyjechał do pracy, którą załatwił mi mój brat, aby w inny sposób zacząć zarabiać pieniądze na utrzymanie rodziny.

To znaczy, że niewiele brakło, a ogłosiłby Pan rozbrat z boksem?
Cóż... Ostatni raz boksowałem w marcu z Andrzejem Sołdrą, za walkę otrzymałem 12 tysięcy złotych, ale życie kosztuje, a ja miałem przed sobą mglistą perspektywę. Mniej więcej miesiąc po gali w Żyrardowie rozmawiałem z promotorem Piwkiem, od którego usłyszałem, że moja najbliższa walka być może odbędzie się we wrześniu, ale to nic pewnego. Jest takie mądre powiedzenie, że bogaty biednego nie zrozumie. Oni kompletnie nie czują mojego położenia, bowiem do tego potrzeba trochę empatii... Wtedy powiedziałem, że mogę zaboksować nawet z zawodnikiem z wagi półciężkiej, ponieważ nie jestem w stanie pozwolić sobie na taki komfort oczekiwania.

Czyli de facto, nieco przerysowując sytuację, sam zgotował Pan sobie ten los, bo w niedopowiedzeniu uznał Pan, że cięższy zawodnik zbliży się do Pana z wagą.
Otóż to. Założyłem, że mam do czynienia z ludźmi, którzy potraktują mnie uczciwie, dlatego nawet nie zaznaczyłem, że Stępień musi zrzucić kilka kilogramów. Dla mnie to było więcej niż oczywiste, ponieważ postrzegam sport w duchu rywalizacji fair play. Niestety okazało się, że znowu byłem naiwniakiem.

Znowu?
Przecież już raz zostałem oszukany przez Babilońskiego przy okazji gali w Międzyzdrojach.

Co wtedy się wydarzyło?
Tuż po mojej pierwszej walce w Krynicy-Zdroju, Tomasz zaproponował mi pojedynek w Międzyzdrojach, na który się zgodziłem, a promotor niebawem wyleciał do Stanów Zjednoczonych. Przez cztery tygodnie sumiennie harowałem, a gdy do walki zostały dwa tygodnie, Tomek wrócił i odbyliśmy rozmowę telefoniczną. Usłyszałem od niego, że aby otrzymać umówione 5 tys. złotych, muszę podpisać z nim kontrakt.

Co Pan odparł?
Że nie ma takiej możliwości, bo nikt nie będzie mną manipulował. Wolałbym iść do pracy i zarobić na miskę zupy niż czuć się pomiatany. Sprawa zakończyła się w ten sposób, że w Międzyzdrojach zaboksowałem z Sebastianem Skrzypczyńskim za darmo. Jedyne pieniądze otrzymałem od sponsorów, których sobie zorganizowałem. Dlatego, gdy ze strony Tomka teraz słyszę słowa o honorze, to odbieram je za ponury żart.

Przy obecnej sprawie, z niedoszłą walką, nie ma Pan sobie nic do zarzucenia?
Absolutnie nic, ale mimo wszystko przeprosiłem Piwka.

W takim razie dlaczego?
Ponieważ Marcin zaczął załatwiać tę walkę, zaangażował się, więc tak po ludzku było mi przykro, że musi zbierać cięgi. Choć później pomyślałem sobie, że gdyby był wobec mnie całkowicie lojalny, to walczyłby jak lew o uczciwą wagę. To, że umówiłem się na boksowanie z chłopakiem z kategorii półciężkiej, nie oznaczało, że mam obowiązek przystać na bardzo nieuczciwy kontrakt. Musiałbym być nie w pełni poczytalny, aby dać się zbić o wiele cięższemu zawodnikowi. Tym bardziej, że chciałem umówić się na osiem rund, ale nie było mowy, aby walka wyszła powyżej sześć. Na tak krótkim dystansie nie ma szans, abym, mówiąc kolokwialnie, zajeździł chłopa.

Słychać w Pana głosie duże rozgoryczenie.
Jestem człowiekiem, który w życiu popełnił wiele błędów. Nie kryję się i mówię o tym publicznie, choć nie jest to łatwe, ale za wszystkie przewinienia już zapłaciłem surową karę, naprawdę adekwatną do moich win. Każdy swój czyn wycierpiałem. Dlatego teraz mam prawo oczekiwać, aby ludzie zachowywali się w stosunku do mnie uczciwie, ponieważ jestem prawym człowiekiem.

Komentarz promotora Tomasza Babilońskiego:

Tomasz Gargula waży na co dzień prawie 80 kg, a Paweł Stępień w dniu walki wcale nie ważyłby dużo więcej, a już na pewno nie 88 kg. To informacja wyssana z palca, na zasadzie obrony, bo przecież nie robilibyśmy nic nielegalnego, żeby narażać chłopaka na mocne baty.

Tomek tuż po wyjściu z więzienia był takim typem faceta, a rozmawialiśmy osobiście i telefonicznie, że słowne ustalenia odnośnie gaży i przeciwnika traktował z największą powagą. Nie było potrzeby spisywać z nim żadnej umowy. Tak go zapamiętałem i tak miało być w tym przypadku.

Teraz ma doradców, w tym na pewno swojego nauczyciela plus ludzi, którzy dali mu lepszą ofertę w funtach, euro lub dolarach kanadyjskich.

Tomek sam chciał walki ze Stępniem, osobiście zadzwonił do Marcina Piwka i poprosił go o pomoc, bo nie miał pieniędzy na życie. Marcin, po konsultacji ze mną, przekazał mu informację, że możemy skonfrontować go właśnie ze Stępniem.

Teraz Gargula odwraca kota ogonem, ale to jego sprawa. Powiem jedno: prywatnie mogę z Tomkiem nadal rozmawiać i życzę mu jak najlepiej, ale nie widzę go już na galach grup KnockOut Promotions, Babilon Promotion, czy nawet u mojego szwagra Marcina z grupy Fight Events. Dlaczego? Ponieważ wystawił nas do wiatru, a takie numery robi się dwa razy w życiu: pierwszy i ostatni. Na własne życzenie wyeliminował się na amen.

Umowa słowna jest tak samo ważna, jak pisemna, ale nie będziemy go straszyć i ciągnąć po sądach. My sobie poradzimy, ale pozostał duży niesmak, ponieważ miałem Gargulę za słownego faceta. Nie postąpił jak człowiek honoru, mimo że przypina sobie taką etykietę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Tomasz Gargula: Jestem chętny na walkę z Pawłem Stępniem, ale na uczciwych warunkach - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski