Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Siemieniec dla Cracovii zrobi wszystko. Nawet tatuaż

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Tomasz Siemieniec
Tomasz Siemieniec Wojciech Matusik
- Wychowałem się na osiedlu, na którym wszyscy kibicowali Wiśle - opowiada Tomasz Siemieniec, były piłkarz Cracovii, dziś kierownik drużyny "Pasów".

Cofnijmy się o dwadzieścia parę lat. Tomasz Siemieniec, młody piłkarz Cracovii, idzie ulicą. W co jest ubrany?
[śmiech] Chyba wiem, do czego pan zmierza.

Na nogach glany.
Oczywiście. Do tego wojskowe spodnie moro, swego czasu chodziłem też we flyersie (popularne na początku lat 90-tych kurtki – red.), miałem też taką bojową kurtkę. No, wyglądało się.

Inaczej niż dzisiejsi piłkarze.
Troszkę.

Na szyi żyletka na łańcuszku. Tak słyszałem.
Nie, nie żyletka, tylko coś w rodzaju nieśmiertelnika. Zresztą mogę pokazać.

Ma go Pan jeszcze? Po 20 latach?
To jeden z moich amuletów.
[Siemieniec sięga do torby, po chwili wyciąga dwie ciemne blaszki na krótkim łańcuszku, przyczepiony jest też złoty orzełek] Tego orzełka dostałem od ojca. Co ciekawe, zacząłem ten zestaw nosić już za komuny, a orzełek ma koronę.

O, jest też grupa krwi, adres. I napis „Boże chroń Cracovię”.
Zacząłem to nosić jak miałem 16 lat.

Dziś piłkarze manifestujący przywiązanie do jakiejś subkultury raczej się nie zdarzają.
Ja zawsze lubiłem punkową muzykę, zresztą do tej pory jeżdżę na koncerty. Ostatnio nawet zrobiłem sobie zdjęcie z Kazikiem Staszewskim, bo na Kult chodzę namiętnie. Nawiasem mówiąc gra tam paru kibiców Polonii Warszawa. W każdym razie koncerty punkowe uwielbiam.

A sądziłem, że tym strojem bardziej nawiązywał Pan do kibiców, którzy wtedy zaczynali się tak ubierać. Flyersy, itp.
Pewnie to też była jakaś inspiracja. Przecież chodziłem na te mecze, będąc w juniorach jeździłem z kibicami na wyjazdy. A że zaczynała się kultura „oiowa”, na Cracovię chodzili skinheadzi, i pewnie ten mój wygląd też w jakiś sposób się z tym wiązał.

Na początku lat 90-tych, ci – powiedzmy – kibice-fanatycy w całej Polsce przebierali się w skinów. Dopiero potem przerzucili się na dresy.
No tak, potem poszło to w inną stronę.

Punk z tą kulturą stadionową nie kłócił się Panu? W końcu punki ze skinami goniły się w tamtych czasach po Krakowie.
Tak było, ale jakoś jedno z drugim mi się nie gryzło. Zresztą muzyki „oiowej” też próbowałem słuchać, mam do dziś parę płyt, ale jednak punk podobał mi się znacznie bardziej. I nie mówię tu tylko o znanych zespołach, jak Kult, ale do dziś pamiętam np. koncert Wańki Wstańki. Wiele fajnych wspomnień mam z tamtych lat. Do tej pory zresztą bardzo lubię słuchać polskiego punka.

To w szatni, gdy piłkarze puszczają współczesne hity, nie jest Pan najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.
Fakt, nie moje klimaty, ale w sumie jestem na bieżąco, bo mi córka daje różne rzeczy do posłuchania. Ale chłopaki trochę się ze mnie śmieją, wiedzą, że ja bym inną muzykę w szatni puścił.

Tych wyjazdów z kibicami na mecze Cracovii było dużo?
Trochę by się zebrało, tym bardziej że parę zaliczyłem już po zakończeniu kariery, gdy przeniosłem się do Warszawy. A jak byłem młodszy, to była III liga, wypady raczej bliskie. Myślenice, Rzeszów.

To był początek tych bardziej radykalnych ruchów kibicowskich.
Wtedy w Polsce zaczęły pojawiać się książki o kibicach, dużym echem odbił się też film o fanach Sparty Praga. Na fali zainteresowania tym tematem zaczęło się to rozwijać. Mnie to kręciło, że jest grupa, jest wspólna tożsamość, że można wyjść, nie bać się, spędzić razem czas. Choć to był takie moment, że kibic Cracovii musiał być wytrwały. W końcu nad nami była nie tylko Wisła, ale też Hutnik. Trudne czasy.

Ale spokojniejsze, jeśli spojrzeć na poziom dzisiejszych antagonizmów.
Mieszkałem na osiedlu XX-lecia, które całe było za Wisłą, zresztą do dziś mam wielu znajomych z drugiej strony Błoń. Za Cracovią były może dwie osoby. Do technikum jeździłem w dresie Cracovii i o dziwo, nigdy nic się nie stało. Patrzyli się różnie, ale nie było takiego zagrożenia, że coś strasznego może się stać. Parę przygód było, ale nic poważnego. Nie było sytuacji, żeby ktoś nóż wyciągnął.

Dlaczego Cracovia?
Chyba z przekory, że skoro wszyscy na osiedlu są za Wisłą, to ja będę za Cracovią. Poza tym tata zabierał mnie na jej mecze. Jakoś weszło mi to w krew. Chodziliśmy też na Hutnika, ale klub bez większych tradycji, nie ciągnęło mnie tam. W szóstej klasie podstawówki zapisałem się więc do Cracovii i tak zostało.

Weszło nie tylko w krew – na plecach ma Pan duży tatuaż: duży fragment pasiastej koszulki, numer 2 i napis „Siemion”. To jakieś szaleństwo młodości?
Nie, bardzo przemyślana sprawa. Zrobiłem go cztery lata temu, ale planowałem to już od dawna.

Żonie się spodobało?
W kwestiach związanych z Cracovią ona już wie, że nie jest mi w stanie nic przetłumaczyć. W domu też mam jeden pokój cały w Cracovii. Żona sami mi mówi, że już nie ma sensu z tym walczyć.

Projekt tatuażu sam Pan wymyślił?
Tak. Chodziło to za mną od dłuższego czasu. Chciałem zrobić sobie coś innego niż wszyscy. I dwie tatuażystki z Grodzkiej 50, które serdecznie pozdrawiam, zrealizowały ten projekt.

Długo to trwało?
Cztery sesje, po trzy-cztery godziny.

Są tam jeszcze wytatuowane jakieś imiona.
Tak, moich rodziców, żony i córki. Czterech najważniejszych osób w moim życiu.

Tatuaż budzi zaciekawienie?
Nie pokazuję go. W takich rzadkich sytuacjach, jak na plaży, nie zauważyłem, by kogoś to specjalnie interesowało. A nawet jeśli, to nie zwracam na to uwagi. Nie robiłem tego, żeby się chwalić, zrobiłem to dla siebie. Pewnie mało kto by wiedział, że w ogóle go mam, gdyby nie to, że po jednym z meczów ściągnięto mi koszulkę i ktoś zrobił zdjęcie.

I taką osobę, z Cracovią w sercu, w głowie i na plecach, jeden z jej kibiców w ubiegłym sezonie opluł. Zabolało?
Psychicznie zabolało. Niewiele brakowało, a poniosłoby mnie nerwy. Na szczęście się opanowałem. To była przykra sytuacja, gościu był mocno zalkoholizowany. Ale co zrobić, tacy ludzie też są. Często chodzę razem z chłopakami po meczach dookoła stadionu i widzę, jak niektórzy się w stosunku do nich zachowują. Mam o to do nich żal. Te wyzwiska, obelgi są poniżej krytyki. Wiem, że to wyjątki, ale oni są najgłośniejsi. Przepchną się do kraty i dawaj, jedziemy. To nie jest fajne.

Ale dla Pana to musiało być o tyle trudniejsze, bo niektórzy mówią: „Siemion” to legenda.
Nie poczuwam się do bycia legendą, ale poczuwam do bycia kibicem Cracovii. Zostawiłem tu kawałek serca. Nie rozumiem tamtej sytuacji, ale zostawmy to już.

Wspominał Pan wcześniej o przenosinach do Warszawy. Jak do tego doszło?
Żona dostała awans, ale musiała przenieść się do stolicy. Wcześniej już odmówiła parę razy, jednak w końcu powiedziałem jej: jedziemy, jakoś sobie tam poradzę. I pracowałem jako handlowiec w firmie Aviko, tej od frytek. Później zacząłem jeszcze trenować taką drużynę Orlęta Cielądz. W ogóle najpierw to kolega namówił mnie, żeby tam trochę pograć. I zagrałem parę meczów, awansowaliśmy do piątej ligi i zostałem tam grającym trenerem. Pod koniec pierwszej rundy jednak zdarzył się wypadek: przypadkowe starcie głowa w głowę w trakcie meczu i skończyło się na trzech operacjach. Paskudnie to wyglądało, pękły mi kości twarzy (Siemieniec wskazuje miejsce pod lewym okiem i na lewą skroń – red.), wszystko się zapadło. Później już byłem tylko trenerem. Żona mi powiedziała: Ty już nie ryzykuj. Awansowaliśmy do IV ligi, chwilę jeszcze popracowałem i wróciłem do Krakowa.

Bo pojawiła się oferta z Cracovii?
Tak.

Wymarzona praca?
Na pewno bardzo tego chciałem. W Warszawie mogłem zarabiać lepiej, ale są rzeczy ważniejsze od pieniędzy.

W ostatnich latach prestiż funkcji kierownika chyba wzrósł?
Kiedyś myślano: e tam, co taki kierownik ma do roboty. Zmiany wpisać i to wszystko. A pracy jest sporo, zakres obowiązków jest duży.

Nawet tu na kartce ma Pan napisane: Piwo na stadion.
Nawet o takie rzeczy zadbać. Piwo jest potrzebne w komisji antydopingowej. Raczej bezalkoholowe, ale takie normalne komisja też może dopuścić, bo jest jeszcze bardziej moczopędne. Zawodnicy po meczu są czasem bardzo odwodnieni, bez piwa testy trwałyby w nieskończoność.

Dziś piłkarze ekscytują się derbami, tak jak wy kiedyś?
Wie pan co, ja jak grałem z Cracovią w III lidze, to nie mogłem się doczekać meczów z rezerwami Wisły. To już było wydarzenie. A jak graliśmy derby w II lidze w 1995 roku, to już w ogóle było szaleństwo. Nie wiem, czy u kogoś, kto tu nie mieszkał, nie wychowywał się, derby będą siedzieć w głowie tak mocno jak nam. Ilu w niedzielę zagra ludzi z Krakowa?

Prawdopodobnie jeden: Alan Uryga.
Jeden jedyny. No, ale nie wrócimy chyba do tego, co było kiedyś, że 80 procent chłopaków była stąd.

W Cracovii to kierownik najbardziej przeżywa derby?
No chyba tak [śmiech]. Ale każdy mecz to są nerwy, inna historia. Strasznie nie lubię przegrywać, a zwłaszcza w derbach. Jedna z najgorszych chwil mojego życia, to był spadek po przegranej z Wisłą na jej stadionie, gdy pożegnali nas tam, jak pożegnali.

Puszczając „Time to say goodbye”.
Właśnie. Nie podobało mi się, że klub się na to zgodził. Szanujmy się. W ogóle jestem przeciwnikiem takiego kibicowania nastawionego na antydoping. Można nie lubić Wisły, można nie lubić Cracovii, ale zostaw to z boku i wspieraj swoją drużynę. Doping ma być napędzający, a nie negatywny. Jeśli już, to zróbmy coś z jajem, tak jak ta akcja z napisami, która do nas przeniosła się z Łodzi. Słyszał Pan?

Tak. „Wisła myśli, że hejnał jest jodłowany”.
Otóż to. Można coś zrobić na wesoło, nie trzeba się obrażać, wyzywać. Mi takie coś się podoba.

Ja mam wrażenie, że to ośmiesza wręcz całą tę mowę nienawiści, której u nas pełno na murach.
Jest to takie rubaszne, śmieszne. To jest fajne, że ktoś zamiast przekleństw używa ironii. Nie napędza to wzajemnej agresji.

Jak będzie w niedzielę?
Zawsze jestem niepoprawnym optymistą. Wierzę w tę drużynę, wierzę w tych chłopaków. Niech będzie 1:0 po golu w ostatniej minucie.

Może przed derbami trener powinien zrezygnować z odprawy i Pana wpuścić do szatni?
Ja już z chłopakami rozmawiałem i oni wszystko wiedzą.

Co wiesz o Wielkich Derbach Krakowa? [POZIOM PODSTAWOWY I ZAAWANSOWANY]? WEŹ UDZIAŁ W TEŚCIE!"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Tomasz Siemieniec dla Cracovii zrobi wszystko. Nawet tatuaż - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski