Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trawniki, cale i ginące już puby

Redakcja
Zniknęły już słynne czerwone budki telefoniczne, przepadają piętrowe autobusy, ale nie ginie na Wyspach miłość do herbaty. Bronią się też inne filary tradycji, bo tradycja to siła Anglii. Valerie Elliott

Fot. AP

Przywiązani do swoich, dziwnych dla przybyszów tradycji, Brytyjczycy niechętnie się z nimi rozstają. Przegrywają walkę o puby i piętrowe autobusy, ale o trawniki będą walczyć.

Wszystko się kiedyś kończy - zdają się mówić ze smutkiem Brytyjczycy, na oczach których odchodzi jeden z filarów ich tradycji - popularne niegdyś puby.

To jedyne miejsce, jak mówią Wyspiarze, gdzie znikało społeczeństwo klasowe, można sobie było wyobrazić sytuację, że szacowny szlachcic popijał złocisty trunek przy stole ze zwykłym robotnikiem rolnym. Ale coraz wyższe czynsze i konkurencja ze strony supermarketów, które przebijały cenami ofertę pubów, sprawiły, że te ostatnie znikają w błyskawicznym tempie z brytyjskiego krajobrazu. Do pubu wpadało się z gościem zaproszonym na obiad, najpierw było szybkie piwo, potem równie szybki powrót do specjałów pani domu. Kiedy umierał stały bywalec pubu, na jego pogrzeb schodzili się jego dawni kompani od kufla.

Bronią się za to na Wyspach mile, cale, pinty i inne znane tylko Brytyjczykom jednostki miar, wagi czy długości. Oparli się w ten sposób Wyspiarze unijnej presji, by u nich było tak jak na Kontynencie. Brytyjczycy z dumą opowiadają o studentach z wielu stron świata, którzy podejmują u nich naukę i tak silnie od razu nasiąkają brytyjskością, że w calach na przykład podają wymiary swoich prac na zajęciach praktycznych. Nie zgodzili się też Brytyjczycy, by na ich autostradach, jak chciała Bruksela, poza odległościami w milach, podawać też odległości w kilometrach. Tradycja okazała się silniejsza.

Ale to, co się jeszcze udało uchronić z takim trudem i poświęceniem sprzedawców na bazarach, bezpowrotnie znika z brytyjskich ulic. Jak choćby słynne czerwone budki telefoniczne. W dobie telefonów komórkowych musiały przegrać z kretesem, a jeśli gdzieś się uchowały, to tylko jako skansen minionej świetności.

Podobnie jest ze słynnymi piętrowymi autobusami. Te musiały ulec Brukseli, która uznała, że takie pojazdy są zbyt niebezpieczne dla podróżujących, a jeśli już mają być, to trzeba je zabudować. I efekt jest taki, że po londyńskich ulicach jeździ ich zdecydowanie mniej niż na przykład dekadę temu. Dobrze, że nam nie zabrali jeszcze czarnych taksówek - potrafią utyskiwać Wyspiarze, którzy nie kryją nie tylko niechęci do nie najlepszych ich zdaniem pomysłów brukselskich technokratów, ale generalnie do samej idei Unii Europejskiej złączonej wspólnymi przepisami.

Tradycja na Wyspach ginie głównie w wielkich ośrodkach, tam gdzie dochodzi do starcia starego z nowym. To ostatnie to kulturowy tygiel, jaki widać głównie na londyńskich ulicach. Tam życie płynie szybciej niż na brytyjskiej prowincji, gdzie ostał się jeszcze jakiś pub, gdzie na lokalnym bazarku nikt nie odważy się poprosić na przykład o kilogram ziemniaków. Tam słynne popołudniowe herbatki traktuje się nadal z namaszczeniem, choć nie załamujmy rąk, w mieście też nie brakuje takich ludzi, dla których picie herbaty jest czymś więcej niż tylko gaszeniem pragnienia.

Jedna z przybyłych na Wyspy osób opisywała, jak to zszokował ją widok pożółkłej trawy w londyńskim Hyde Parku, a przecież tyle każdy naczytał się i nasłuchał o wspaniałych, soczystych brytyjskich trawnikach. Nie jest jednak tak źle, kiedy tylko wychodzą pierwsze promienie wiosennego słońca, na trawnikach pojawiają się momentalnie tłumy ludzi, rozkładają się ze swoimi kocykami, kanapkami, kręcą się koło nich psy, wszyscy odpoczywają na trawie, która, co by nie mówić, ma jednak, a może już miała, z powodu klimatu wspaniałe warunki do rozwoju. A jeśli doda się do tego rękę ludzi, którzy ją pielęgnują...
Ale tu też czai się niebezpieczeństwo , bo brytyjskie trawniki i ogrody, które były wielką chlubą Wyspiarzy, mogą wkrótce przejść do historii i zastąpi je albo żwir, albo drewniane tarasy. W przeciągu 50 do 80 lat kraj odczuje wpływ zmian klimatycznych.

Według raportu National Trust (organizacja zajmująca się dziedzictwem narodowym) oraz Królewskiego Towarzystwa Ogrodniczego sprzed lat, do końca tego wieku wszystko się zmieni. Anglia przestanie być znana z tego, co William Blake opisał w swoim poemacie "Jerusalem" - że jest "zieloną i przyjemną krainą". Zamiast tego mieszkańcy będą spędzali letnie wieczory patrząc na brązowe, suche, szorstkie kawałki trawnika.

Dyrektor naczelny towarzystwa Andrew Colquoun skomentował ten raport: - Dla wielu brytyjskich mężczyzn trawniki stały się niemalże obsesją. Prawdopodobnie będziemy musieli udzielać psychologicznego, jak i ogrodniczego wsparcia.

Mimo wszystko podkreślał, że będą musieli się przyzwyczaić do zmian. Sugerował, że przyszłość może wyglądać tak, że ludzie będą "popijali kolorowe drinki na tarasie, zamiast pić kakao w kuchni".

Żonkile i przebiśniegi byłyby bezbronne. Natomiast ostróżki, łubiny i rośliny alpejskie ostaną się na północy i w Szkocji.

Bez dwóch zdań, angielskie ogrody upodobnią się do tych śródziemnomorskich. Przynajmniej na południowym wschodzie i południowym zachodzie. Zapach bugenwilli może stać się tak samo popularny w Somerset, jak jest dziś na południu Francji. Natomiast szorstkie, odporne na susze trawy, takie jak bermudzka i świętego Augustyna, mogą dać jakąś namiastkę trawnika. Niektórzy może zgodzą się uprawiać cytryny i pomarańcze czy zasadzić drzewa oliwne, figowe, morelowe lub nektarynki. Nawet banany mogłyby rosnąć w tym klimacie, oczywiście pod warunkiem, że miałyby jakąś osłonę na zimę.

Raport jest dziełem Programu ds. Wpływów Klimatycznych w Wielkiej Brytanii. Mówi się, że wkrótce może dojść do zalegalizowania zielonego barwnika do trawy z Kalifornii. To dlatego, że utrzymywanie zielonych trawników może się okazać zbyt kosztowne dla większości ludzi.

Susze w lipcu, a także w sierpniu mogą spowodować, że w Wielkiej Brytanii obowiązywać będą restrykcje dotyczące wykorzystania wody. Taki zakaz szlauchowy już obowiązywał w 2006 roku, kiedy Anglię opanował upał stulecia. W przeciągu najbliższych 20 lat koszenie trawy może się stać dziesięciomiesięcznym obowiązkiem. To dlatego, że ciepłe i wilgotne zimy bez większych przymrozków pozwolą trawie szybciej rosnąć.

Sprawa zmian klimatycznych jest jeszcze bardziej istotna dla ogrodów dziedzictwa narodowego, parków krajobrazowych i miejskich. Co roku te miejsca odwiedza ponad 24 miliony ludzi. Szacuje się, że wnoszą one do turystyki i miejscowej gospodarki 300 milionów funtów rocznie.

Przewodnicząca National Trust, Fiona Reynolds uważa, że trzeba badać możliwości każdego miejsca oddzielnie. Reynolds mówi, że być może ogrodnicy będą zmuszeni przeprojektować ogrody tak, aby były one w stanie poradzić sobie z nowym klimatem.
Już w tej chwili towarzystwo wydaje ponad 130 tysięcy funtów rocznie, by utrzymać 30 mil kwadratowych trawników w 200 wiejskich domach i ogrodach. Reynolds oświadczyła: - Nasi członkowie na pewno będą się domagali, by nasze trawniki i parki pozostały zielone. Jednak musimy podjąć kilka trudnych decyzji i zastanowić się nad nowymi systemami nawadniania trawy.

Raport wyraził też obawy o stan starszych drzew. Zwłaszcza jeśli chodzi o buki, które potrzebują dużej ilości wody.

Inne rośliny i kwiaty mogą paść ofiarą nowych szkodników i chorób. Na przykład, w należącym do towarzystwa ogrodzie w Westbury Court w hrabstwie Gloucestershire, podtopienia już przyciągnęły rosnące w wodzie grzyby, które niszczą inne rośliny. Ofiarą zniszczeń padły żywopłoty z cisów, które do tej pory były integralną częścią tego ogrodu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski