Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trójkąt cudu

Redakcja
Z importu pochodzi połowa sprzedawanych w kraju płytek. Dla niektórych polskich producentów skutki są dramatyczne.

ZBIGNIEW BARTUŚ

ZBIGNIEW BARTUŚ

Z importu pochodzi połowa sprzedawanych w kraju płytek. Dla niektórych polskich producentów skutki są dramatyczne.

Początki były dziwne. Najpierw należało "skołować" uszkodzone płytki - co w tamtych czasach nie było wcale łatwe. Klienci Opoczna brali wszystko, nawet połupane i pęknięte, więc Alfred, Barbara i Krzysztof musieli im to sprzątnąć sprzed nosa. Potem z felernych płytek wycinali z mozołem różne kształty i wzorki. Równie cierpliwie naklejali je na arkusze papieru.

Przemieniając tak całymi dniami opoczyńskie odpadki w misterną mozaikę, nie przypuszczali, że ich stworzona w budynku byłej szwalni manufaktura przeistoczy się wkrótce w poważny - zatrudniający ponad 200 osób - zakład. I że ich Cerkolor stanie się jednym z zalążków polskiego zagłębia ceramicznego.
   Zagłębie to zanotowało w ostatnich latach bodaj najszybszy rozwój i największy wzrost w całym przemyśle środkowej Europy. Wzrost, o jakim Włosi czy Hiszpanie, światowi potentaci w produkcji płytek, mogą tylko pomarzyć. Niektórzy uważają lub uważali do niedawna, że za kilka lat produkowane w Polsce płytki z powodzeniem zastąpią u nas ceramikę importowaną, a potem równie skutecznie podbiją Wschód i Zachód.
   W trójkącie Opoczno-Końskie-Tubądzin, w wioskach i przysiółkach, których nazw nikt wcześniej nie słyszał, wyrosły błyskawicznie najnowocześniejsze, najlepiej wyposażone zakłady w tej części Europy (niektórzy mówią: w całej Europie). Ich zdolności produkcyjne w jednym roku podwajały się, a w następnym potrajały, sięgając dziś 80 mln metrów kwadratowych rocznie. I nadal rosną. - Z takim potencjałem można myśleć nie tylko o skutecznej walce z zagraniczną konkurencją na rynku krajowym, ale i podbiciu rynków w krajach b. ZSRR, a może i UE - entuzjazmują się optymiści._
   Ich sen poniekąd zaczął się ziszczać. W większości polskich salonów z wyposażeniem łazienek, a nawet w przeciętnych sklepach z płytkami, urządzane są coraz efektowniejsze ekspozycje wyrobów krajowych producentów, a aranżacje łazienek stworzone z polskiej glazury, terakoty i gresu wypierają stoiska zagraniczne.
- Większość Polaków szuka czegoś ze średniej i nieco niższej (ale nie najniższej) półki cenowej, zarazem przywiązując coraz większą wagę do wzornictwa. Krajowi producenci spełniają te oczekiwania - przyznają zgodnie szefowie małopolskich salonów.
   
- Przecież polskie płytki z czołowych fabryk są w stu procentach... włoskie - śmieje się Zdzisław Życzkowski, prezes Cerkoloru. - Włoskie maszyny, włoska technologia, włoscy inżynierowie, włoscy styliści, a więc i wzornictwo... Polak nie jest głupi. Jak może kupić to samo za pieniądze o połowę mniejsze, to - jeśli nie jest snobem - przepłacać nie będzie._

Hipertaniocha

   Prezes dodaje, iż jego zdaniem Włosi i Hiszpanie zorientowali się, że tracą rynek. - 40 procent w krótkim czasie to bardzo duży spadek - komentuje. - A oni mają przecież gigantyczne moce produkcyjne. I wielkie zapasy gotowego towaru. Więc chyba doszli do wniosku, że nas zarzucą i wykończą tanią płytką.
   Producenci zrzeszeni w Polskiej Izbie Przemysłowo-Handlowej Budownictwa od kilku miesięcy sygnalizują ten problem komu się da: tania, sprzedawana głównie w hipermarketach, płytka z Półwyspu Iberyjskiego, ale i z Włoch, Niemiec, Czech, Grecji, Turcji, psuje rynek, dołując zwłaszcza mniejszych z 13 krajowych producentów.
   - Mamy tu do czynienia z nieuczciwą konkurencją, bo naprawdę nie da się wyprodukować przyzwoitej płytki, która w detalu kosztowałaby 12 zł - mówi dyrektor PIP-HB Zbigniew Bachman. - Znamy ceny surowców, maszyn, robocizny. W grę wchodzi więc albo dumping, albo Zachód wciska nam najgorszy sort, odpady po prostu. Bez atestów i nie oznakowany, co jest równoznaczne ze złamaniem dwóch ustaw. Sprawdziliśmy dziesiątki hipermarketów w różnych miastach. Sprzedaż nieoznakowanych płytek jest po prostu normą. Można z nią walczyć np. nakładając - zgodnie z prawem - kary do 100 tys. zł. Ale psa z kulawą nogą to nie obchodzi.

Według właściwości

   W swym raporcie nt. nadzoru nad rynkiem wyrobów budowlanych, przekazanym m.in. prezydentowi RP, marszałkom Sejmu i Senatu oraz ministrom gospodarki i infrastruktury, Bachman napisał: "Interwencja w Inspekcji Handlowej sprowadziła się do wskazania Głównego Inspektora Nadzoru Budowlanego (GINB) jako organu ustawowo zobowiązanego do kontroli przestrzegania przepisów budowlanych. Natomiast tenże GINB wskazał na Inspekcję Handlową. Krążą pisma, przesyłane przez urzędników wg właściwości. Interwencja Izby w Głównym Urzędzie Ceł skończyła się... informacją o stanie prac nad przepisami wykonawczymi. Ilość, a zwłaszcza skuteczność kontroli organów nadzoru budowlanego pozostawia wiele do życzenia. Nie wszystko można złożyć na karb złej kondycji finansowej, technicznej i kadrowej inspektoratów, skoro GINB już dwukrotnie zrezygnował z ubiegania się o środki pomocowe na wzmocnienie służb nadzoru nad rynkiem wyrobów budowlanych".
   Wiele zapisów Ustawy o Inspekcji Handlowej to martwe prawo. Według obserwacji PIP-HB, w żadnej z instytucji odpowiedzialnych za nadzór nad rynkiem nie ma chętnych do nakładania kar za wprowadzenie do obrotu wyrobów bez obowiązkowego certyfikatu bezpieczeństwa, a GINB chętnie zapomniałby o niektórych fragmentach Prawa budowlanego. Program nadzoru rynku wyrobów budowlanych w Ministerstwie Gospodarki ciągle pozostaje w fazie projektu.
   - Osobiście nie znam ani jednego przypadku ukarania producenta lub handlowca za wprowadzanie do obiegu nielegalnych wyrobów - _irytuje się Bachman. - Abstrahując już od demoralizacji, z jaką zawsze wiąże się bezkarność sprawców przestępstw i od fatalnych skutków tej bezkarności dla polskich producentów, warto zauważyć, że kary grzywny mogłyby zmniejszyć dziurę budżetową, na czym ponoć tak zależy premierowi Millerowi i ministrowi Belce. Sami sobie wbijamy nóż w plecy._

Polak szaleje (ale krótko)

   Specjaliści od mechaniki i wytrzymałości materiałów badali na zlecenie IZ-Budu trwałość i ścieralność tanich płytek z importu, specjaliści od chemii radiacyjnej sprawdzali promieniotwórczość. - Odpowiedź jest jasna: te płytki są bardzo kiepskiej jakości i "świecą" na granicy dopuszczalnej normy - twierdzi Bachman. Wśród członków izby krążą opowieści o niemieckich producentach, którzy uruchomili na wschodni (w tym polski) rynek osobną linię produkcyjną, "z której schodzi chłam", że używają na niej znacznie tańszych, zdecydowanie gorszych surowców, a nawet "utylizują w płytkach szkodliwe odpady".
   - Myślę, że takie hasła tworzy się po to, by przerazić klientów - ocenia szef działu budowlanego w jednym z krakowskich marketów. - Płytka, jak płytka. Wiadomo, za 15 zł nie ma co oczekiwać cudów trwałości ani superwyglądu. Ale to nie jest nic szkodliwego! Ludzie chyba to wiedzą, bo największy obrót mamy właśnie na płytkach za ok. 20 zł, a dopiero potem na polskich, które zeszły poniżej 30 zł.
   W PIP-HB można usłyszeć, że polski "trójkąt ceramicznego cudu" powoli zaczyna odczuwać zadyszkę. W ostatnich trzech latach powstało kilka całkiem nowych fabryk, a nawet firm. Potentaci rozbudowali moce produkcyjne, zmodernizowali linie. Większość - na kredyt, kalkulując przychody (i zyski) od każdego wyprodukowanego miliona na przynajmniej dotychczasowym poziomie. Tymczasem w ostatnim roku średnie ceny glazury, terakoty i gresu spadły.
   Zachętą do budowy kolejnych fabryk był impet, z jakim Polacy - zwłaszcza w drugiej połowie lat 90. - rzucili się do kupowania płytek. Aż do śmierci PRL mieliśmy do czynienia w zasadzie z jedną fabryką (Opoczno), której produkcję wykupywano na pniu. Hiszpańskie, a co dopiero włoskie produkty były dla nas nieosiągalne (chyba że ktoś miał naprawdę dużo pieniędzy i tzw. chody). Jeszcze na początku lat 90. do jednego z nielicznych w Małopolsce salonów z ekskluzywną ceramiką - krakowskiej "Fugi" przy Starowiślnej - zaglądały tłumy klientów odwiedzających sklep tylko po to, by wyobrazić sobie, co by zrobili ze swoją łazienką, gdyby wygrali w totka. Wielu kupowało zamiennie - nawet nie Opoczno, ale... plastykowe płytki produkowane przez warsztat pomocniczy Oświęcimskich Zakładów Chemicznych.
   Kilka lat później wszystko zmieniło się diametralnie. Siła nabywcza przeciętnego Polaka wzrosła wielokrotnie. Krajowi producenci zwiększali moce, inwestując w jakość i wzornictwo. Tańsze płytki hiszpańskie, portugalskie, włoskie znalazły się w zasięgu średnio zamożnych. Polacy zapałali więc żądzą zamiany olejnych lamperii, plastykowych imitacji i tapet - na glazurę.
   Rynek rósł przez lata w niebywałym tempie. Pod koniec lat 90. kupowaliśmy ponad 80 mln metrów kw. płytek rocznie, a niektórzy - na fali inwestycyjnego boomu - przewidywali, że wkrótce kupować będziemy ponad 100 mln, z czego mniej więcej 30 proc. z importu. Przy 15 mln metrów wytwarzanych przez potentata z Opoczna i średniej produkcji kilku pozostałych firm rzędu 3 - 3,5 mln m kw. (każda), wydawało się, że nie ma w Polsce do zrobienia lepszego interesu, niż uruchomienie nowej fabryki płytek.
   Supernowoczesne fabryki w Opocznie i okolicach, w Końskich, w Tubądzinie, a także (ostatnio) w Wałbrzyskiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej powstały błyskawicznie - ich budowa i uruchomienie trwały 7-9 miesięcy, pięć razy krócej niż przekształcanie u progu lat 90. szwalni-manufaktury w Parczówku k. Opoczna w liczącą się firmę Cerkolor. Mimo tak imponującego tempa realizacji inwestycji, sytuacja na rynku zdążyła się zmienić. Podwoiliśmy moce produkcyjne, a tymczasem - według niektórych analityków - Polacy zmniejszyli zakupy o jedną czwartą albo - według innych - z powodu braku pieniędzy przerzucili się na importowaną taniochę. Według danych PIP-HB, z importu pochodzi ok. 40 mln m kw., a więc połowa sprzedawanych w kraju płytek. Dane Centrali Badań i Analiz Rynku są jeszcze bardziej alarmujące: według nich wjechało do Polski w zeszłym roku ok. 52 mln m kw. obcych płytek.
   Skutki są dla niektórych polskich producentów dramatyczne. Opoczno zmuszone było zwolnić w krótkim czasie 600 osób (wcześniej planowało odprawić najwyżej 150). Jedną trzecią załogi. W miasteczku, w którym z pracy w fabryce ceramiki utrzymuje się ponad połowa rodzin, musiało to wywołać wstrząs, zwłaszcza że w "trójkącie kafelkowego cudu" bezrobocie przekracza 22 proc., a w jego okolicy bywa i dwukrotnie wyższe.
   - Nie mam nic przeciwko konkurencji, a nawet wojnie cenowej, która jest nieuchronna przy tak nasyconym rynku - zapewnia prezes Opoczna Sławomir Frąckowiak. - Niektórzy importerzy konkurują jednak w sposób nieuczciwy.

Opoczno i... Opoczno

   Najsilniejsi konkurenci Opoczna nie tracą jednak dobrych humorów. Imponujące plany ma złożona z trzech spółek Grupa Paradyż, która niedawno zrównała się sprzedażą z niedoścignionym dotąd potentatem zza płotu (niektórzy twierdzą, że już go przeskoczyła). Sukces Paradyża (z siedzibą w... Opocznie) jest niebywały, zwłaszcza że firma założona przez byłych dyrektorów i kierowników rodem z Opoczna (większość polskich producentów powstało w ten sposób) zaczynała 9 lat temu od zaledwie 158 tys. m kw. rocznie, produkowanych w hali byłego POM w Woli Wielkiej koło Paradyża, wzbudzając uśmiech politowania ze strony potężnego sąsiada.
   Od połowy lat 90. notowała jednak wzrosty kolejno: do 2, 3, 4, 5, 6 i pół, 8 i - w zeszłym roku - 13 mln metrów kw.! I sąsiad zrozumiał, że to nie przelewki. Półtora roku temu wykupił nawet w prasie ogłoszenie prowokacyjnej treści: "W związku z napływającymi do nas reklamacjami od innych producentów, w tym firmy Ceramika Paradyż, Opoczno SA informuje, że wyroby firmy Ceramika Paradyż nie są wyrobami spółki Opoczno SA, firmy o 117-letniej tradycji". Paradyż zaprotestował, uznając, że reklama jest nieuczciwa. Opoczno tłumaczyło wprawdzie, że "płytki kojarzą się w Polsce z Opocznem, jak coca-cola z Ameryką", ale przyznało w końcu, że "przynajmniej 8 polskich producentów wytwarza płytki równie dobre technicznie, z wykorzystaniem podobnych włoskich i hiszpańskich maszyn i technologii", i postanowiło przeprosić sąsiada.
   - Współczujemy Opocznu kłopotów - mówią w dziale public relations Paradyża. - Wynikają one jednak z przestarzałej struktury organizacyjnej tego zakładu, przerostów kadrowych oraz nadmiernej, destrukcyjnej władzy związków zawodowych. Opoczno odziedziczyło po PRL solidny, rozpoznawany powszechnie szyld, ale - z całym bagażem z tamtego okresu. I to dziś wychodzi.
   W tym roku Opoczno planuje wyprodukować 18-20 mln m kw., a Paradyż - do 22 mln m kw. (i 20 mln m dekoracji). O trzecie miejsce biły się przez ostatnie lata Nowa Gala z Końskich, Ceramika Tubądzin (również fantastyczna dynamika wzrostu), Ceramika Końskie (ponad 3 mln m kw. każda) oraz piechowicki Polcolorit, najstarsza w Polsce prywatna fabryka ceramiki (dziś ok. 5 mln m kw. rocznie). W styczniu zeszłego roku w grze pojawił się nowy zawodnik: Ceramika Gres, która przy wsparciu funduszu Innova (6 mln dol.) i kredytu bankowego wybudowała w Kopaninach koło Końskich supernowoczesną fabrykę - w 8 miesięcy.
   Najbardziej namieszał jednak na polskim rynku - wzbudzając popłoch wśród mniejszych producentów, ale i w Opocznie - kielecki Cersanit, który słynął dotąd głównie z produkcji umywalek, muszli itp., a w połowie zeszłego roku uruchomił w Wałbrzyskiej SSE jedną z największych i najnowocześniejszych fabryk płytek na świecie. Moce produkcyjne - 7,5 mln m kw. - dały jej trzecie miejsce w branży, ale firma Michała Sołowowa najwyraźniej mierzy wyżej: dwa tygodnie temu zaciągnęła kredyt na rozbudowę fabryki - moce wzrosną wkrótce do 12 mln m kw.
   Mamy więc szanse stać się ceramicznym zagłębiem Europy? Czy przy tej dynamice wzrostu za jakiś czas Włosi i Hiszpanie, mimo swej kilkusetletniej fliziarskiej tradycji, kupować będą płytki z "polskiego trójkąta cudu"? W to nie wierzą nawet najwięksi optymiści. - W tej branży znaczny koszt stanowi transport - komentuje Jadwiga Gąska, dyrektor handlowy Polcoloritu. - To m.in. dlatego udaje nam się obronić przed zachodnią konkurencją: za taką samą jakość i coraz lepsze wzornictwo oferujemy znacznie niższą cenę. Ale też z tego samego powodu trudno podbijać świat, choć przy obecnie nasyconym polskim rynku musimy to robić.
ZBIGNIEW BARTUŚ
   PS Krakowianom może się to wydać nieprawdopodobne, ale słowo "flizy" nie jest znane reszcie kraju.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski