Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tropiciele kosmitów

Redakcja
Marcin nie spodziewał się. Akurat wyszedł na balkon, kiedy zobaczył Ich. Błyskali łagodnym pomarańczowym światłem, wisząc nad widniejącym na horyzoncie kominem w Wieliczce. Naraz ruszyli do przodu. Podniósł lornetkę do oczu - tak, powoli i bezdźwięcznie przemieszczali się po przedburzowym niebie. Wyraźnie dostrzegł zarys przeźroczystego pojazdu: cztery białe reflektory z przodu, podobne cztery z tyłu, z boku pozycyjne, jakby stroboskopy. Sunęli na wysokości stu metrów, niedaleko szlaku, którym samoloty podchodzą do lądowania w Balicach. Ominęli bloki i zniknęli. Marcin nie miał wątpliwości, to Oni - UFO.

Badają tajemnice nie z tej ziemi: UFO, kręgi zbożowe, znikanie ludzi, czarne programy...

 25.07.2000 Bieżanów Nowy, Kraków, Polska

Bliskie spotkania

 Widzieli Ich kilkakrotnie. Najwięcej razy Robert Leśniakiewicz z Jordanowa, który na tropienie nieznanego poświęcił niemal całe życie. Pierwszy raz zauważył Obcych prawdopodobnie już w roku 1966, kiedy jako mały chłopiec pojechał na kolonię nad morze. Całą grupą oglądali wtedy tajemnicze coś, jakby balon lub sondę meteorologiczną, która wisiała nieruchomo nad terytorium Niemiec. Chłopiec nie sądził nawet, że właśnie przeżył przełomową chwilę.
 Potem nadszedł 13 września 1973 roku. Biały równoramienny trójkąt pojawił się nad Tatrami. Widzieli go astronomowie z Uniwersytetu Jagiellońskiego, Czechosłowacji oraz kilkanaście tysięcy osób na Podhalu. Widział i siedemnastoletni Robert, wtedy uczeń technikum. Przestał wątpić, zaczął wierzyć - oto namacalny dowód lewitował w pełnym słońcu, jednym z kątów zwrócony prosto we wpatrzonego weń chłopaka. Dość powiedzieć, że w tym czasie w Krakowie odbywało się sympozjum na temat życia pozaziemskiego...

\\\*

 Impuls do odkrywania tajemnic wszechświata dał Robertowi Leśniakiewiczowi jego dziadek, kresowiak, doskonale znający język wielkich ówczesnych astronomów - rosyjski. Dziadek, miłośnik literatury fantastyczno-naukowej, był także świadkiem upadku tak zwanego meteorytu tunguskiego, który runął na syberyjskie pustkowie w roku 1908 (godzina 00 minut 17 sekund 11 GMT, Robert Leśniakiewicz z pamięci przytacza dokładny czas wydarzenia). Do dziś niektórzy wątpią, czy był to tylko meteor...
 W roku 1987 Roberta Leśniakiewicza, wówczas już oficera wojsk pogranicza, przeniesiono ze Świnoujścia na Łysą Polanę w Tatrach. Góry okazały się miejscem bliskich spotkań i tajemniczych zniknięć, które zdwoiły ciekawość tropiciela. Szybko przerodziła się w pasję, którą poszerzyły pierwsze kontakty z zagranicą (przede wszystkim ze Szwedami i Niemcami oraz bibliotekarzem Umberto Eco - Alfredo Lissonim, także zapalonym ufologiem).
 W Jordanowie Robert Leśniakiewicz wraz z siostrą Wiktorią założyli wtedy stowarzyszenie Jordanol. Nazwa pochodzi od Jordanów i NOL - Niezidentyfikowany Obiekt Latający (czyli UFO). Organizacja niewielka: trzy osoby.
 Wreszcie 1 września 1998 roku nastąpił moment kulminacyjny: dzięki współpracy z Marcinem Mioduszewskim z ufologicznej stolicy Polski - Krakowa - oraz organizacją MKM UFO "Spodek" Bartosza Soczówki z Miechowa, narodziło się Małopolskie Centrum Badania UFO i Zjawisk Anomalnych (MCBUFOiZA). Dziś posiada ono agendy w Jordanowie, Krakowie, Ropczycach i Miechowie, sympatyków w Zakopanem i na Orawie - w sumie trzydzieści osób, pragnących wytropić Obcych i nie tylko.
 Nie tylko - gdyż stowarzyszeni badają także wszelkie inne tajemnicze zjawiska, a jest ich niemało: kręgi zbożowe i trawiaste (w Japonii natrafia się na nie na polach ryżowych), galareta zwana mózgiem (lub odchodami) kosmity, piktogramy, zniknięcia, czarne programy i wiele, wiele innych.
 To, co odnaleźli, mogłoby posłużyć do nakręcenia polskiego "Z archiwum X" lub jeszcze ciekawszego serialu, a agent Fox Mulder napisałby sterty raportów dla FBI.
 Oto, jak mogłyby wyglądać niektóre z nich.

Sprawa X/1/2001: kosmiczne kręgi

 Miejsce: Polanka koło Myślenic (podobne zdarzenia: Stróże, Jordanów, Olsztyn koło Częstochowy, Jerzmanowice, góra Golgota koło Spytkowic, Podwilk na Orawie, tereny podkarpackie).
 Zdarzenie: Na jednym z pól odnaleziono tak zwane kręgi zbożowe: kilku(set)metrowe koła przygiętej równo trawy układają się w tajemnicze piktogramy.
 Wewnątrz kręgu występuje zwiększenie lub zmniejszenie promieniowania, co stwierdzono za pomocą licznika Geigera. Zmienia się także pole magnetyczne (wychylona igła kompasu), rozładowują się baterie w zegarkach, kamerach itp.
 Po wykonaniu zdjęć na kliszach widać jasne pasy łączące kręgi, w ich środku natomiast - coś jakby płomyk strzelający w górę. Po analizie klisz w punkcie fotograficznym wysnuto dwa wnioski: albo film był wadliwy (raczej wykluczone, bo zjawisko powtarza się na kolejnych klatkach) albo "nie wiadomo co" (cytat słów mężczyzny z fotolaboratorium).
 Świadkowie: napotkano grupę badaczy z Małopolskiego Centrum Badania UFO i Zjawisk Anomalnych. Jej członkowie podali ewentualne wyjaśnienia fenomenu: "Kręgi zbożowe rejestrujemy w Polsce od roku 1998, wcześniej pojawiały się, lecz brak na ten temat udokumentowanych danych. Ich powstawanie tłumaczono najpierw tańcami godowymi jeży, a pewien profesor z Torunia stwierdził nawet, że są efektem lądowania śmigłowca. Gdy wyjaśniono mu, że wirnik obraca się w odwrotną stronę niż coś, co przygniotło trawę, odparł, że pewnie helikopter lądował na plecach.
 Pojawianie się kręgów narasta. Widzieliśmy także niesamowite piktogramy w kształcie trójkątów równobocznych na górze Golgota koło Spytkowic, wewnątrz których na majowej trawie kwitły kwiaty. A był wtedy grudzień i temperatura minus 30 stopni".
 Nie istnieje bezpośredni dowód, że pojawienie się kręgów zbożowych (podobne obserwowano także w trawie i na lodzie) ma związek z UFO. Świadkowie twierdzą jednak, że dzień przed wystąpieniem zjawiska na niebie obserwowali dziwne światła. Ufolodzy dodają, że aby wykonać podobne piktogramy, batalion wojska musiałby pracować przez około 15 godzin.
 Oto opinia Roberta Leśniakiewicza, koordynatora i szefa centrali MCBUFOiZA: "Uważam, że to albo wynik pojawienia się Obcych, albo efekt działalności jakiejś trzeciej siły istniejącej na naszej planecie. Być może oglądamy dzieło naszej ukochanej Ziemi. Jesteśmy przecież częścią jej homeostazy, przemiany materii. Ziemia być może jest jedną wielką istotą, czy rozumną, o to można się spierać. By pojąć te fakty, potrzeba nowego myślenia, globalnego, rzekłbym - kosmicznego. Kilka sąsiadujących kręgów układa się w dziwne piktogramy, które odczytuję jak mapy z danymi astronomicznymi. Sądzę, że wskazują nam, Ziemianom, iż za Plutonem, na nie zbadanych peryferiach naszego Układu Słonecznego, istnieją jeszcze trzy planety, o których pisał Lovecraft w swoich opowiadaniach".

Sprawa X/2/2001: bolid jerzmanowicki

 Miejsce: Jerzmanowice.
 Zdarzenie: 14 stycznia 1993 roku o godz. 18 coś uderzyło w szczyt skałek zwanych Babią Górą, niedaleko Jerzmanowic, miasteczka leżącego przy drodze na Ojców. Upadek porównywano z meteorytem tunguskim, a całe zdarzenie określono mianem "bolidu jerzmanowickiego". Odłamki skalne, wyrzucone z siłą eksplozji 100 kilogramów trotylu, znajdowano w odległości 1 kilometra od epicentrum.
 Następnego dnia teren otoczyło wojsko i żandarmeria, odcinając tajemnicze miejsce od świata. Specjalnymi transportami dowieziono ludzi z licznikami Geigera i ferroinduktorami. Po tygodniu przybyli uczeni.
 Niezależne grupy badaczy, w tym i obecni członkowie MCBUFOiZA, próbowali dociec przyczyn gigantycznej eksplozji, którą słyszano z 30 kilometrów a widziano z 60. Śladem ufologów podążyła po pewnym czasie stacja TVN, lecz jej reporterom nie udało się jednoznacznie wyjaśnić zagadki. Robert Leśniakiewicz określa sprawę krótko: "Czeski film. Nikt nic nie wie lub nie chce wiedzieć".
 Przypomina to zdarzenie z 20 sierpnia roku 1978, zwane "wielkim bolidem polskim". Około godz. 19 tajemnicze świecące ciało wychynęło znad Bałtyku i przeleciało nad Polską. Badacze, opierając się na doniesieniach stacji radarowych, wyznaczyli trajektorię lotu bolidu. I ze zdziwienia przetarli oczy, szybko obalając teorię, iż śledzili lot kosmicznego złomu lub samosterującego pocisku rakietowego, który wskutek awarii samoczynnie odpalił z radzieckiej łodzi podwodnej. Otóż NOL zygzakował! Nie leciał po linii prostej, lecz wykonał serię uników. Jakby czegoś się obawiał. Czego? Zdaje się ziemskich stacji radarowych. Bolid ominął bazę wojskową w Norwegii, podobną na wyspie Bornholm, później skręcił i umknął żołnierzom z Rozewia, wleciał w "martwą przestrzeń" koło Torunia, a następnie pomknął na południe nad Morze Czarne, gdzie stracono go z oczu.
 Robert Leśniakiewicz kontaktował się w tej sprawie z pewnym wysoko postawionym pułkownikiem wojsk rakietowych ze Szwecji. Ów powiedział: "To coś przypominało radziecki pocisk rakietowy, ale równie dobrze mogło być czymś innym".

Sprawa X/3/2001: projekt Tatry

 Miejsce: Tatry.
 Zdarzenie: znikanie ludzi (najczęstsze miejsca: Czerwone Wierchy, Rysy).
 Zaczęło się w roku 1912, kiedy dopiero po miesięcznych poszukiwaniach znaleziono Aldonę Szystowską. Martwą. Jej ciało spoczywało na skałach opodal Wielkiej Turni. Ludzie, powołując się na świadków, opowiadają dwie wersje wydarzeń. Wedle pierwszej miano znaleźć taterniczkę całkiem nagą, z kośćmi nienaruszonymi, jakby wcale nie runęła z dużej wysokości. Inni opisują, iż widzieli pogruchotany korpus, który jednak nie uległ rozkładowi.
 Krótka kronika niedawnych wypadków w Tatrach: w roku 1991 pięć dziewczyn z Poznania nie wróciło do domu. Cztery odnaleziono, o piątej słuch zaginął. Rok 1993 (Robert Leśniakiewicz pracował już wtedy na Łysej Polanie) - zaginięcie dwóch dziewczyn. Sprawę zlekceważono, uznano iż może wyjechały za granicę. Następnie wypadek dwóch chłopaków na Psiej Trawce, u stóp Czerwonych Wierchów. Nocą wspinali się na szczyt. W czasie wędrówki jeden z nich zobaczył tajemnicze światło. W trakcie wędrówki chłopcy przysiedli, by odpocząć. Nie pamiętają dalszych czterdziestu pięciu minut. Czas jakby wyparował z ich pamięci.
 Robert Leśniakiewicz szacuje, iż w Tatrach w podobny sposób zniknęło 36 osób.

Sprawa X/4/2001: galareta orawska

 Miejsce: Orawa.
 Zdarzenie: w roku 1997 jeden z mieszkańców opodal mostku odkrył płaty czegoś, co przypominało galaretę (określaną też mianem "odchodów kosmity"). Substancja, wyglądająca na konglomerat związków nieorganicznych, trzymała się na powierzchni przez pół roku, do nadejścia powodzi. Gdy woda opadła, mieszkańcy wrócili na miejsce niezwykłego znaleziska. Galarety nie było. Po pewnym czasie odkryli, że w miejscu, gdzie leżała, rośliny rosną niewiarygodnie szybko, jakby aplikowano im stymulator wzrostu.
 Robert Leśniakiewicz dopowiada historię znajomego z Australii, który podobny "móżdżek" odnalazł w swoim ogródku. Po paru dniach znalezisko wsiąkło w ziemię. Od tej chwili przez dwa lata nic tam nie rosło, a pies panicznie bał się wypalonego miejsca.

Detektyw i benedyktyn

 Ile podobnych wypalonych miejsc znajduje się wokół nas, nie zauważonych, zlekceważonych, ukrytych w głuszy lasu? Członkowie MCBUFOiZA, z koordynatorem Robertem Leśniakiewiczem oraz wicekoordynatorem Marcinem Mioduszewskim na czele z uporem detektywów i cierpliwością benedyktynów śledzą (poza)ziemskie anomalia. - To wbrew pozorom ciężka praca, za którą jedynym wynagrodzeniem jest satysfakcja - mówi Marcin, uczeń trzeciej klasy VI LO w Krakowie. Na Zachodzie ufologia stała się zawodem, za który otrzymuje się wynagrodzenie. W Polsce jest domeną pasjonatów, którzy najczęściej prezentują swe odkrycia za darmo, a sprzęt kupują z uciułanych funduszy. Dlatego Centrum nastawia się przede wszystkim na badanie tajemnic, na ich popularyzację brakuje czasu i pieniędzy.
 - Ciężka praca odstrasza zainteresowanych - mówi Marcin, szef MCBUFOiZA-Kraków. - Z powodu braku zaangażowania z krakowskiego oddziału musiałem usunąć większość członków.
 Na początku lat 90. ludzie masowo garnęli się do współpracy. Teraz fascynacja ufologią spadła. Pojawili się krzykliwi oponenci, którzy uprzykrzają życie członkom Centrum, zdzierają plakaty zapraszające ludzi na odczyty, oskarżają o sekciarstwo (z tego powodu Robert Leśniakiewicz wydał memorandum o tym, iż organizacja odcina się od spraw religijnych). Chętnych do współpracy przychodzi coraz mniej, coraz więcej dziatwy szkolnej utożsamiającej ufologów z komórką FBI z serialu "Z archiwum X". - To nie zabawa, nie "archiwum X" - _wyjaśnia Marcin. - Ufolog nie zna dnia ani godziny, musi być gotowy do ruszenia na akcję badawczą przez dwadzieścia cztery godziny na dobę._
 Czekają na sygnał. Wyjeżdżają natychmiast, objuczeni licznikiem Geigera, kompasem, aparatami fotograficznymi, licznikiem emisji elektromagnetycznej i mikrofalowej. Marzą o kupnie sondy glebowej, dzięki której można zbadać grunt głęboko pod powierzchnią. Starają się przybyć na miejsce zdarzenia przed ufologami-laikami, gapiami i mediami, którzy dewastują bezcenne ślady. Mierzą, robią zdjęcia, w sześciostronicowej specjalnej karcie rejestracyjnej zapisują wyniki badań, obserwacje (np. warunków atmosferycznych) i relacje świadków (za ich zgodą odpisują nawet dane osobiste). Po powrocie karta zostaje włączona do archiwum, a Marcin na komputerze rekonstruuje wydarzenia i umieszcza informacje na profesjonalnie przygotowanej stronie internetowej (www.ufocentrum.w.pl).

Czarny świat

 Marcin Mioduszewski zagłębił się w ufologię z młodzieńczej przekory. Ojciec trzymał stronę racjonalistów i w NOL-e nie bardzo wierzył. Chłopak uwierzył, gdy po raz pierwszy zobaczył latający dysk, który przelatywał w pełnym słońcu nad Trzemeśnią w 1994 roku. Z bliskiego spotkania zdał relację w Jordanolu i w roku 1997 na stałe dołączył do Roberta Leśniakiewicza.
 Krakowianina interesuje także latanie. W przyszłości chciałby zasiąść za sterami samolotu, na razie zgłębia tajniki planów lotniczych supermocarstw, które na wyposażeniu posiadają maszyny niewykrywalne dla radarów, do złudzenia przypominające UFO.
 Produkuje się je w tak zwanych czarnych programach, za czarne pieniądze, czyli miliardy nie opodatkowanych dolarów. Prace objęte są tajemnicą, a w ich efekcie powstają przedziwne konstrukcje, o wiele, wiele wyprzedzające obecną technikę, jak na przykład samolot SR-71 Blackbird, który przecieka stojąc na ziemi, a uszczelnia się dopiero po rozgrzaniu w locie. Dane zgromadzone przez Roberta Leśniakiewicza wskazują, iż być może już hitlerowcy budowali latające dyskoidalne pojazdy. Potem miały trafić do rąk Amerykanów i NKWD. - Może taki właśnie pojazd rozbił się w Roswell w Nowym Meksyku, a nie żadne UFO? Kto wie, co dziś kryją tajne magazyny mocarstw? I czy kiedykolwiek się o tym dowiemy? Wszak w czarnym świecie nie obowiązuje prawo konstytucyjne. Czarna rzeczywistość jest dla nas równie obca jak kosmici. Nie utożsamiajmy UFO wyłącznie z nie-Ziemianami i vice versa - tłumaczy Marcin.
 I tak może się okazać, że jedynymi obcymi, którzy mieszkają za ścianą, jesteśmy my sami.
  Rafał Stanowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski