Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trudna miłość Muńka

Redakcja
Fot. Jan Pietrzak
Fot. Jan Pietrzak
Niebawem ukaże się podwójny album grupy T.Love Alternative – „Częstochowa 19822011”. W piątek 8 kwietnia zespół pojawi się w Krakowie, aby spotkać się z fanami w EMPiK-u na Rynku Głównym o godz. 17 i zagrać w klubie Rotunda o godz. 20. Rozmawialiśmy z wokalistą formacji – Muńkiem Staszczykiem.

Fot. Jan Pietrzak

- Czym różni się T.Love Alternative od T.Love?

- T.Love Alternative to stary skład zespołu, rozwiązany w 1989 roku. Graliśmy razem przez siedem lat, a współpraca się skończyła, kiedy wyjechałem do Anglii. Po powrocie zebrałem nowy skład, już pod nazwą T.Love. Zachowaliśmy jednak przyjacielskie kontakty i co jakiś czas spotykaliśmy się, aby dać jakiś spontaniczny koncert.

- Kiedy spotkaliście ponownie po raz pierwszy?

- Przez pierwsze dziewięć lat nic się nie działo. Dopiero w 1998 roku pojawił się pomysł wspólnego koncertu. Nasz basista Koniu przemienił się wtedy z muzyka w fotografika i miał otworzyć swoją wystawę w krakowskim klubie Pod Jaszczurami. Mieliśmy uświetnić jej otwarcie naszym koncertem. Niestety, tydzień przed koncertem, nasz perkusista, Słoniu, zginął w wypadku samochodowym wracając od chorego ojca ze szpitala. To był straszny cios. Początkowo myśleliśmy, że odwołamy koncert, ale na pogrzebie, jego żona, Ewa, powiedziała, że Słoniu bardzo chciał z nami zagrać i powinniśmy jednak wystąpić - dla niego. Po koncercie przyrzekliśmy sobie, że będziemy się spotykać co pięć lat i dawać takie sporadyczne występy. I dlatego potem graliśmy w Toruniu, Łodzi, Częstochowie, Krakowie i Warszawie.

- Ostatni raz zagraliście w ubiegłym roku w twym rodzinnym mieście.

- Najpierw Sławek Pietrzak, szef wytwórni SP Records, zwrócił się do mnie z pomysłem wznowienia drugiego demo T.Love Alternative – „Częstochowa”. To był wyjątkowo ważny dla nas materiał – właściwie dzięki tym piosenkom wszystko się zaczęło. Nagraliśmy to demo niemal po kryjomu, w Miejskim Domu Kultury, tuż po zniesieniu stanu wojennego. I potem wysłaliśmy je jako zgłoszenie na festiwal w Jarocinie w 1983 roku. Powiedziałem wtedy: „Jak nas nie zakwalifikują, to koniec z zespołem”. Ale nas zakwalifikowali. Pomysł Pietrzaka wydał mi się więc sensowny – stwierdziłem, że fajnie byłoby przypomnieć te piosenki naszym fanom i zaprezentować je po raz pierwszy tym, którzy ich nigdy nie słyszeli. Pietrzak wpadł jednak na dodatkowy pomysł, aby wzbogacić to wydawnictwo o płytę DVD z zapisem koncertu T.Love Alternative. Dlatego zorganizowaliśmy występ w październiku ubiegłego roku w Częstochowie.

- I jak było?
- Rock`n`rollowo. Zagraliśmy w małym klubie, do którego weszło jakieś czterysta osób. Ścisk był niesamowity, pot spływał po ścianach, czuliśmy się jak garażowa kapela. Pokazaliśmy młodym ludziom kawał naszej historii, część piosenek była dla wielu ludzi kompletnie nieznana. I zostawiliśmy na płycie 100% tego, co zabrzmiało w klubie – bez żadnych dogrywek. A nie było tak czysto: wszedłem na scenę zaraz po powrocie z urlopu w Izraelu, wskoczyłem z gorącej temperatury w chłodną i złapałem chrypkę. Ale okazało się, że to było dobre dla mojej psychiki. Po prostu - pełen „żywiec”.

 - Zaprosiłeś rodziców, aby obejrzeli występ?

- Nie, coś ty, rodzice są już po siedemdziesiątce, nie wytrzymaliby w tym klubie. Kilka razy graliśmy w Częstochowie koncerty w filharmonii, to wtedy byli i nawet im się podobało. Ale na ten koncert w klubie przyszło sporo naszych dawnych znajomych z liceum, dzisiaj to już poważni ludzie, panie i panowie pod pięćdziesiątkę. Do koncertu jest dołączony film dokumentalny, który opowiada o moich losach. I tam wypowiadają się różne osoby, które mnie znały czy znają. Jedną z nich jest mój matematyk z liceum, pan Michał Drewniak. Pamiętam, że właśnie z matmy byłem wyjątkowo cienki, a on na tym filmie chwali mnie, że nienajgorzej się uczyłem. (śmiech)

- Jakie emocje pojawiały się między Wami podczas tych koncertowych spotkań?

- No wiesz, koledzy traktują je mocno zabawowo. Całej trasy koncertowej nie zagrałbym z nimi nigdy w życiu – albo by się pobili, albo wysiadłyby im organizmy. To trudne towarzystwo do zdyscyplinowania. Każde spotkanie przeradza się w balangę. A kiedy kieliszki idą w ruch, od razu pojawiają się jakieś zadawnione pretensje, że to jeden odbił drugiemu dziewczynę, a że ktoś wypił czyjeś wino, no i dochodzi do rękoczynów. Najgorzej było za pierwszym razem, w 1998 roku, bo wtedy pojawiła się niezdrowa konkurencja między obydwoma składami, który jest bardziej rock`n`rollowy - T.Love Alternative czy T.Love. Ja jestem w tym towarzystwie od gaszenia pożarów. (śmiech)

- Podobnie było w zeszłym roku w Częstochowie?

- Wtedy postawiłem twarde warunki: najpierw granie, potem chlanie. Mieliśmy próby kilka dni, przygotowaliśmy się dobrze i koncert wypadł sensownie. Bo chłopaki nadal mają muzykę we krwi. I po koncercie mieliśmy dużą satysfakcję, że daliśmy radę.
- Oprócz archiwalnego materiału na płycie pojawiają się dwa nowe utwory – „Gorączka” i „Chrystus Tesco i nic”. Nie było problemów z ich rejestracją?

- Tutaj znów zainspirował nas Pietrzak. Po prostu chciał mieć jakiś singiel do promocji albumu. „Gorączka” to stary kawałek, napisałem go, jak miałem dziewiętnaście lat. Do dziś uważam, że tkwiący w nim potencjał nie został wykorzystany. Dlatego nagraliśmy jego nową wersję. Potem ogłosiłem konkurs na zupełnie nowy kawałek. O dziwo wygrała piosenka saksofonisty, Tomka, który nigdy wcześniej nie komponował. Oczywiście, podnosiły się głosy sprzeciwu, ale je przeforsowałem. Tak powstał „Chrystus Tesco”. Sesja nagraniowa odbyła się w styczniu. I nie była to łatwa sesja. _(śmiech) _Przez ten czas, co zrobiłem z nimi te dwa kawałki, z obecnym składem nagrałbym cały album.

- Masz do nich niebiańską cierpliwość.

- (śmiech) To trudna miłość. Wiele razy miałem takie chwile, że mówiłem, pier... to, już nigdy z nimi nie zagram. Ale potem mi przechodziło. I z niecierpliwością czekałem na kolejny wspólny koncert. Teraz też nie zamykam tematu. Chciałem jeszcze przed pięćdziesiątką spotkać się z chłopakami i zagrać w najważniejszych dla nas miastach – Częstochowie, bo tam powstał zespół, w Krakowie, bo tam studiowali i w Warszawie, bo tutaj mieszkam. Podobnie było z moją płytą solową. Fani pytali i pytali, kiedy nagram coś z Jankiem Benedykiem, no i w końcu nagrałem. Tak samo pytali o T.Love Alternative – i jest płyta i koncerty.

- Czy Twoje dzieci planuja również pójść w stronę muzyki?

- Kompletnie nie. Ale owszem, interesują się muzyką. Syn lubi hip-hopowe granie, ale takie sensowniejsze, Eldo, O.S.T.R.-ego czy Vavamuffin. Córka, która ma osiemnaście lat, też odziedziczyła muzykę w genach. Ona lubi z kolei bardziej gitarowe rzeczy, wszystkie te młode zespoły, Arcade Fire, Yeah Yeah Yeahs, Arctic Monkeys czy Editors. To fajna sytuacja – bo ja czasem coś pożyczam od niej coś świeżego, a ona ode mnie jakieś stare tytuły. Co ciekawe – w przeciwieństwie do swych kolegów i koleżanek lubi kupować płyty. Nie słucha muzyki z Ipoda, jak większość młodych ludzi z jej pokolenia. I to mi się podoba.

Rozmawiał Paweł Gzyl 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski