Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tryumf fiskusa

Redakcja
Podniesienie składki rentowej z 6 do 8% naszych wynagrodzeń – to była jedna z operacji o kryptonimie "Błyskawica”, tak charakterystycznych dla stylu politycznego Donalda Tuska.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Kiedy nasila się kolejna fala krytyki gabinetu z powodu "nicnierobienia” i programowej pustki, Tusk strzela jakimś wyrwanym z kontekstu pomysłem, zawsze nagle, całkiem bez przygotowania i w straszliwym pośpiechu, którego przyczyny najczęściej bywają niejasne.

Operacje te zazwyczaj kończą się rezultatami dalekimi od zamiarów i oczekiwań. Ale czasami się udają, zwłaszcza jeśli nie wymaga to ani zbyt dużego wkładu myśli, ani skomplikowanej politycznej logistyki. Tak właśnie było z podniesieniem składki. W listopadzie 2011 premier nagle zapowiedział podwyżkę kosztów pracy. W grudniu projekt z klauzulą pilności był już w Sejmie, któremu praca nad ustawą zajęła…pięć dni. Mimo obowiązkowego pośpiechu i tak ze wszystkim nie zdążono na początek roku, więc podwyżka weszła w życie – czemu nie? – od pierwszego lutego.

Teraz właśnie tamta operacja otrzymała rozgrzeszenie Trybunału Konstytucyjnego. I to mimo że konstytucja wyraźnie zabrania takiego trybu uchwalania podatków. Trybunał musiał się zatem zająć kwestią z dziedziny prawniczej scholastyki: czy składka jest podatkiem, czy też nie? Z tej scholastycznej perspektywy każde rozstrzygnięcie jest tak samo dobre, wszystko bowiem zależy od posłużenia się jedną z arbitralnie ustalanych definicji podatku.

W dzisiejszej Polsce, gdzie ZUS nie jest instytucją kapitałową, ale po prostu jednym z kont, na którym zapisuje się budżetowe pieniądze, narzucała się definicja szersza. Jaka bowiem naprawdę różnica miałaby tkwić w tym, do której kieszeni ministra Rostowskiego wpadają pieniądze podatników? Tak właśnie argumentowały dwie panie profesor: Maria Gintowt-Jankowicz oraz Teresa Liszcz, które stanęły w obronie wysokich standardów legislacji. Ale Trybunał wybrał definicję wąską, nazywając dochodem podatkowym państwa tylko to, co wpada do jednej, głównej kieszeni ministra. Ta scholastyczna dystynkcja pozwoliła mu rozstrzygnąć, iż procedura podwyżki składek była właściwa.

Ale rzecz nie tkwi w definicyjnych zawiłościach, lecz w realnej polityce. I oczywiste jest to, że sędziowie dopasowali sobie wygodną definicję, do istoty rozstrzygnięcia, jakie postanowili podjąć. To zresztą jeden z typowych forteli argumentacji jurystów: ukryć polityczność wyroku pod maską pozornej prawniczej logiki. Rzeczywiste polityczne motywy trybunalskiego rozstrzygnięcia nie są trudne do pojęcia.

Jeśliby bowiem sędziowie zawyrokowali, że wyższą składkę wprowadzono wbrew regułom konstytucji, fiskus musiałby sobie odpisać ze swoich dochodów od lutego 2012 do dziś, niebagatelną kwotę 12 mld zł, którą należałoby zwrócić podatnikom. Nawet gdyby – nieco łagodniej – uznać, że podwyżka mogłaby wejść w życie, ale dopiero od nowego roku podatkowego 2013 – to i tak kwota owa sięgnąć by musiała 7 mld zł. Jest jasne, że skutkowałoby to przekroczeniem dopuszczalnych progów długu publicznego już w 2012 roku, a co za tym idzie konstytucyjnym obowiązkiem wprowadzenia licznych restrykcji finansowych od początku roku obecnego, których rząd przecież nie wprowadził.

Opozycja miałaby zupełnie nienaciąganą przesłankę wszczęcia procedury impeachment tak przeciw Tusko­wi, jak i Rosto­wskie­mu. A państwo znalazłoby się w poważnym kryzysie politycznym. Przypuszczalnie rzecz stałaby się gwoździem do trumny obecnego gabinetu, a jedynym rozwiązaniem kryzysu byłyby przedterminowe wybory.

Łatwo można nie tylko zrozumieć, ale i zaakceptować fakt, że sędziowie za taki bieg zdarzeń odpowiedzialności wziąć nie chcieli. I to nawet nie tylko dlatego, że w większości mają raczej platformerskie, a nie pisowskie sympatie. Lepiej można też pojąć przyczyny stanowczego zdania odrębnego dwóch pań profesor, niekryjących specjalnie swej opozycyjności wobec rządów PO. Jednak Trybunał miał jeszcze trzecie rozwiązanie, które stosował już w przeszłości.

Nie uchylając podwyżki składki, mógł jednak uznać ów przypadek za swoisty stan wyższej konieczności, formułując zarazem restrykcyjną interpretację konstytucji na przyszłość. Niestety, nie poszedł tą drogą. Zamiast tego trwale rozluźnił reguły konstytucyjne, pozwalając na przyszłość rządzącym podwyższać daniny publiczne z dnia na dzień, nawet w środku roku podatkowego.

Pokrętnie zabrzmiały słowa sędziego Andrzeja Wróbla, dowodzącego, że taka praktyka nie narusza interesów przedsiębiorców "w rozumieniu konstytucyjnym”, choć być może narusza je "w rozumieniu potocznym”. Za tymi prawniczymi sofizma-­ tami kryje się po prostu jeszcze większa władza fiskusa nad naszym życiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski