MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Trzeba liczyć tylko na siebie

Redakcja
Fot. z archiwum wokalistki
Fot. z archiwum wokalistki
- Dowiedzieliśmy się o Twoim istnieniu dzięki "Must Be The Music". Jak tam trafiłaś?

Fot. z archiwum wokalistki

Rozmowa z ANNĄ OLIVIĄ LIVKI o jej debiutanckiej płycie "The Name Of The Girl Is..."

- Mama powiedziała mi, że jest show w polskiej telewizji, w którym można zagrać własną muzykę. Ponieważ nie jestem fanką takich programów, nie chciałam tego robić. Ale była to jedyna możliwość dla artysty z undergroundu do pojawienia się w telewizji w najlepszym czasie antenowym. I na efekty nie musiałam długo czekać. Wcześniej pisałam do organizatorów różnych festiwali w Polsce i nikt mi nie odpowiedział. Po programie od razu zaproszono mnie na OFF-a i Coke`a.

- Przyjechałaś do Polski z Niemiec. Skąd się tam wzięłaś?

- Urodziłam się w Polsce bo moja mama jest Polką. Ale kiedy miałam sześć lat, wyjechałam z nią z do Niemiec. Bliższy kontakt z Polską mam właściwie dopiero od występów w telewizji. Dlatego wszystko jest tutaj dla mnie nowe.

- Jak to się stało, że nauczyłaś się grać na basie?

- Początkowo ćwiczyłam na pianinie, ale ponieważ mi to nie pasowało, kiedy miałam szesnaście lat, chwyciłam za bas. I od razu zaczęłam śpiewać z przyjemnością. Wcześniej miałam z tym problem. Mama była piosenkarką i nie chciałam jej naśladować, tylko robić coś swojego. Nie uważam się jednak za basistkę. Ten instrument to jedynie moje ulubione narzędzie do pisania piosenek. Jeśli jakaś kompozycja sprawdza się tylko na bas i głos - to znaczy, że jest dobra.

- Sama napisałaś wszystkie piosenki, zaaranżowałaś je, wyprodukowałaś, zrobiłaś okładkę i wydałaś płytę. Jesteś przysłowiową "Zosią-samosią"?

- To nie jest tak, że nie lubię współpracować z innymi. Wręcz marzę o spotkaniu takich ludzi, którzy będą dążyli do osiągnięcia tego samego poziomu, co ja. Ale w rzeczywistości, jeśli chce się zrobić coś dobrze, trzeba liczyć przede wszystkim na siebie. Podczas pracy nad płytą zawiodłam się na producencie. Część efektów jego pracy poszła na marne. Dlatego byłam zmuszona nauczyć się pewne rzeczy robić samemu, krok po kroku. Ale dzięki temu płyta jest bardzo osobista, co jest unikatem w dzisiejszych czasach, kiedy muzyka powstaje w wyniku działalności całej maszynerii.

- Pierwsze, co uderza w Twojej muzyce to afrykańskie rytmy i brzmienia.

- Jako nastolatka trafiłam na płyty Talking Heads, pełne egzotycznych wpływów. Spodobało mi się podejście do aranży, jakie zastosował na nich Brian Eno. Na początku nie miałam świadomości, że wykorzystuje on afrykańskie polirytmie. Podobnie było z muzyką bluesową z Nowego Orleanu, szczególnie Dr Johna, który łączy wpływy różnych kultur. Od niego zaczęła się moja miłość do afrykańskich bębnów. Nauczyłam się na nich grać, żeby wykorzystać je na swojej płycie. Ta egzotyka była dla mnie odtrutką na znudzenie popem, rockiem czy indie, które utkwiły w swych konwencjach. Lubię też muzykę z Indonezji czy Japonii - i to również słychać na albumie.

- Z drugiej strony sięgasz jednak po typowo europejskie dźwięki - smyczki i dęciaki o orkiestrowym rodowodzie.
- Właśnie o takie połączenie mi chodziło. Uświadomiłam sobie, że jestem Europejką podczas koncertów w USA. Dlatego postanowiłam wykorzystać podstawowe elementy tej kultury w swojej muzyce. Ogromny wpływ miały na mnie soundtracki do filmów Hitchcocka autorstwa Bernarda Hermanna, który niesamowicie aranżował smyczki, nadając im popowy charakter. Uwielbiam też "ścianę dźwięku" wymyśloną przez Phila Spectora. Połączenie tych brzmień z egzotyczną rytmiką wydało mi się najbardziej interesujące.

- Jest w Twej muzyce jednak jakiś punkowy anarchizm: śpiewasz, jak chcesz i grasz, jak chcesz.

- Nie interesuje mnie imitowanie innych. Nigdy się nie zastanawiałam czy to, co robię pasuje do jakiejś konwencji. Przeciwnie - świadomie robię wszystko, aby przełamywać wszelkie schematy. Kiedy zaczynam pisać muzykę, tworzę instynktownie. Dopiero potem zastanawiam się, co i jak robię. Takie podejście jest trochę rebelianckie, właśnie jakby punkowe. Ale dzięki temu kreuję swój własny mikrokosmos, w którym obowiązują inne reguły grawitacji niż na zewnątrz.

- Ale pozostajesz w konwencji piosenki.

- Zgoda, to jest pop, ale taki, który nie chce się na siłę nikomu przypodobać. Jeśli napisze mi się przytulna melodia, to robię do niej mroczny tekst. Jeśli zastosuję słodkie smyczki, to podbijam je agresywnym basem. W ten sposób między tymi elementami rodzi się napięcie. Powstaje coś ciekawszego, coś żywego, bo takie właśnie jest życie, nie czarne i białe, ale rozpięte między tymi skrajnościami.

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski