Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzeba uważać, gdzie się stąpa

Paweł Gzyl
Dżentelmeni z Dzikiego Zachodu pojawią się również na tegorocznej edycji festiwalu w Jarocinie
Dżentelmeni z Dzikiego Zachodu pojawią się również na tegorocznej edycji festiwalu w Jarocinie Fot. archiwum
Rozmowa z Drakiem, wokalistą zespołu HUNTER, który będzie celebrował 30-lecie swej działalności 9 kwietnia o godz. 19 w klubie Studio

- Macie takich fanów, którzy przychodzą na Wasze koncerty od początku istnienia zespołu?

- Oczywiście! Bez nich byłoby słabo. Dbamy o nich grając na każdej trasie coś z naszej pierwszej płyty - „Requiem” - na której się wspólnie zresztą wychowywaliśmy. Oni już zazwyczaj stoją z piwkiem w ręku na samym końcu sali przy konsolecie, gdzie najlepiej słychać, ustępując miejsca pod sceną młodym. I coraz częściej są to ich dzieciaki! Ale czasem i oni dają się ponieść, a wtedy jak już wpadną w młyn to nic się z tym nie równa (śmiech). Licząc dziesiątkami lat mamy zwykle na sali cztery pokolenia fanów. Tak. Przychodzą na nie starsi nawet od nas. To jest moc!

W jednym z wywiadów mówiłeś: „Przechowuję do tej pory kilka listów z czasów „Requiem”, w których ludzie piszą, że nasza muzyka i teksty zmieniły ich życie, a nawet uratowały”. Czujecie odpowiedzialność za to, o czym śpiewacie?

- To czasem przypomina pracę sapera (śmiech). Trzeba uważać, gdzie i jak się stąpa. Jak ludzie zaufają, a zwłaszcza ci młodzi, to często już bezkrytycznie wierzą - a powinni zawsze starać się samemu ocenić sytuację i kierować się własnym rozumem i sposobem oceniania rzeczywistości. Nie jesteśmy nieomylni i zdarza się nam zbłądzić. Zresztą: „Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem”. Dlatego też dajemy czasem im takie głupstwa jak „Imperium Diabła”, „Łosiem” czy „TzshaZshyC”. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, żeby nawet i w takich humoreskach nie przemycić głębszych myśli, ale ogólnie są to jak nasze standardy utwory wręcz kabaretowe. Głównie po to, żeby pokazać, że mamy duży dystans.

- Do czego?

- I do siebie i do świata. I tego samego życzymy innym. Na mieście mówią, że na co dzień jesteśmy przesympatycznymi i bardzo wesołymi młodymi ludźmi w średnim wieku i nie chodzimy w mrocznych, długich płaszczach czy zakrwawionych mundurach. Staram się ważyć każde słowo, choć muszę tu ze skruchą przyznać, że czasem daję się ponieść emocjom i wtedy tekst zaczyna żyć własnym życiem. Nadinterpretacji nie uniknę, pojawiają się natychmiast. Ale, jak to w naszym kraju - najprościej opluć, wylać zawiść i naszą sztandarową żółć. Często to zresztą opisuję w naszych tekstach.

- Gracie metal, ale nie zaniedbujecie melodii. Jak udało się Wam wypracować ten ciekawy styl?

- Elementy niestandardowe, jak na ówczesne czasy w metalu, czyli takie, jak echa klasyki, pojawiały się u nas już na „Requiem”, mimo, że to najbardziej thrashowa nasza płyta. Rzępoliłem kiedyś na skrzypcach siedem lat, więc nigdy już od tego nie uciekałem. I siedem lat po wydaniu „Requiem”, czyli około 2002 roku, podczas końcówki nagrań płyty „MedeiS” pojawił się w studio dość przypadkowo prawdziwy skrzypek - Jelonek. Zagrał - i wprowadził na stałe do naszej muzyki brzmienia klasyczne. Ta płyta od początku jej powstawania była dla nas przełomem. To właśnie wtedy dziennikarze zaczęli mieć problemy ze sklasyfikowaniem tego, co u nas słyszeli. Postanowiliśmy sami stworzyć sobie szufladkę, bo czuliśmy, że najchętniej poszatkowano by nas i włożono do kilkunastu na raz. Wymyśliliśmy więc nazwę i jak się okazało wkrótce także i styl - soul metal. Muzyka duszy.

- Nie jesteście grupą, która często wydaje płyty. Dlaczego?

- Kiedyś wynikało to z braku wydawców. Potem, gdy już nie było wyjścia i zaczęliśmy wydawać się sami - z braku pieniędzy. A w tej chwili chcemy, żeby nasze płyty różniły się od siebie. Dlatego po wydaniu każdej z nich robimy przerwę na reset mentalny. Czasem przeginamy z lenistwem, dokładnie tak jak po wydaniu „Imperium”. Ale teraz tempo pracy nad nowym materiałem jest mordercze. Cóż - tak już działamy. Najlepiej pod presją. Ale po takiej, prawie trzyletniej przerwie, przynajmniej mamy prawdziwy wysyp pomysłów. Będzie zatem z czego wybierać.

- Sporo czasu spędzacie w trasie. A życie na walizkach jest uciążliwe. Zdążyliście się już do niego przyzwyczaić?

- Logistyka to podstawa. Zwłaszcza dla jedenasto-, a czasem i dwunastoosobowej ekipy. Mało tego - czasem uda się zabrać ze sobą szczycieński chór Kantata. Wtedy jest nas aż 35 osób. To już mała armia. Ale mamy już wszystko opanowane. Najbardziej uciążliwe w trasie są przejazdy. A my, Krzyżacy z Mazur, mamy wszędzie daleko. Kręgosłupy skrzypią... Karki już tak się łatwo nie kręcą. I to jest dość uciążliwe. No cóż - chcieliśmy robić w rozrywce, to takie są właśnie jej koszty. Może spróbujemy pozyskać w charakterze sponsora kolejnej trasy Geriavit-Pharmaton?

- Udaje Wam się zgodnie łączyć życie artystyczne z życiem prywatnym?

- Jest czas na bycie gwiazdą rocka, ale i na przekopanie ogródka. Czasem zdarzy się, że trochę popijemy - ale bez przesady. Zniszczeń nie ma. A latka i zdrowie już nie pomagają, więc więcej w tym przekomarzania się i gadania niż samego picia. Są dużo lepsi od nas. Spotykamy się zwykle po koncercie grubo po północy, słuchamy muzyki , wspominamy koncert, jest oczywiście kupa radochy jakbyśmy to robili po raz pierwszy, ale po kilku piwkach wszyscy dzielnie spać, bo zwykle rano trzeba dalej ciąć. Niektórzy twierdzą, że to jeszcze szaleństwo, ale jest ich już coraz mniej. (śmiech)

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski