Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzy kilo lodu na głowie

Rozmawiał Tomasz Bochenek
Dzisiaj Piotr Szefer z mikrofonem zadebiutuje na stadionie we Wrocławiu, gdzie reprezentacja Polski zmierzy się ze Szwajcarią
Dzisiaj Piotr Szefer z mikrofonem zadebiutuje na stadionie we Wrocławiu, gdzie reprezentacja Polski zmierzy się ze Szwajcarią Andrzej Banaś
Rozmowa z PIOTREM SZEFEREM, 24-letnim prawnikiem z Mogilan, spikerem na meczach piłkarskiej reprezentacji Polski

- Jaka jest droga do tego, by zostać spikerem najpopularniejszej drużyny w tym kraju?

- W moim przypadku to "american dream". Dokładnie dziesięć lat temu, w 2004 roku, zostałem spikerem A-klasowego LKS Mogilany. Klub uruchamiał stadion, zainstalowano tymczasowe głośniki... "Ej, ty tam, powiedz coś".

- Miał Pan wtedy lat...

- Czternaście. Prowadziłem różne ceremonie w szkole, a w klubie byłem trampkarzem. Więc przeczytałem składy... I tak już zostało. Po roku pan Wojciech Gorczyca, wielki autorytet w branży spikerskiej, zabrał mnie na pierwsze szkolenie, organizowane przez Małopolski Związek Piłki Nożnej.

Zdobyłem certyfikat, który uprawniał mnie do prowadzenia spikerki też w innych miejscach. No i zacząłem jeździć. Najpierw chyba na Puszczę Niepołomice, dzięki panu Wojtkowi. Dla mnie - ucznia trzeciej klasy gimnazjum - było to wielkie wyróżnienie. Czwarta liga, 300 osób na trybunach...

- W jaki sposób trafił w Pana ręce mikrofon na stadionie Cracovii?

- W 2009 roku coś mnie natchnęło, by zrobić kurs ogólnopolski. Zupełnie bezpodstawnie, bo nie był mi wtedy do niczego potrzebny. Zapisałem się więc na kurs w Chorzowie, wśród prowadzących byli m.in. Andrzej Zydorowicz i Jerzy Góra, który w tamtym czasie był spikerem reprezentacji. Sam za to zapłaciłem, przeszkoliłem się i dostałem licencję spikera ekstraklasy.

- Na Cracovii pojawił się Pan w roku 2012...

- Cracovia spadła wtedy do I ligi, spikera szukała poprzez ogłoszenie w internecie. Ja złożyłem swoje skromne CV - Mogilany, Puszcza, Prądniczanka Kraków, Płomień Jerzmanowice. Ale najważniejszym elementem była ta licencja. Gdybym jej nie miał, nie mógłbym wtedy zostać spikerem Cracovii. A gdy już nim zostałem, to droga do reprezentacji była prosta.

- Miał Pan szczęście, że stadion "Pasów" stał się bazą reprezentacji Polski do lat 21.

- Tak. W czerwcu 2013 odbyły się przy Kałuży dwa mecze - właśnie "młodzieżówki" i pierwszej reprezentacji, z Liechtensteinem. W PZPN-ie stwierdzono, że skoro na Cracovii jest spiker, to niech prowadzi. Przy okazji meczu z Liechtensteinem poznałem się z całą tą ekipą, która organizuje spotkania reprezentacji, ta współpraca się dobrze zazębiała.

Nie da się też ukryć, że szczęśliwą dla mnie okolicznością było kilka głośnych wpadek ówczesnego spikera reprezentacji, na co
dzień spikera jednego z warszawskich klubów (mowa o Wojciechu Hadaju - przyp.). Po kilku meczach kadry U-21, w marcu 2014 roku zaproszono mnie na Stadion Narodowy na towarzyski mecz Polska - Szkocja. Jako asystenta, miałem też możliwość zabrania głosu jako spiker techniczny. Dwa miesiące później na finale Pucharu Polski byłem już samodzielnym spikerem. Być może było to też swego rodzaju uhonorowanie za mój udział w pracach zespołu spikerskiego, który PZPN stworzył w 2013 roku.

- Jaśniej, proszę.

- PZPN uznał, że spikerzy mają zbyt wiele swobody i trzeba to nieco ukrócić, szczególnie w kontekście kilku niebezpiecznych zajść wywołanych ich niefortunnymi wypowiedziami. Że wszystkie regulacje dotyczące pracy spikera trzeba zebrać, uporządkować, spisać. Zespół składa się z autorytetów w tej dziedzinie, ja zostałem zaproszony jako gość. Okazało się jednak, że jestem dość przydatny.

- Pewnie jest Pan jedynym człowiekiem w tym gronie, który wie, jak poprawnie spisać pakiet przepisów.
- Nie jedynym, ale akademickie predyspozycje mam. Gdy mnie zapraszano, nikt o tym nie myślał - trafiłem tu jako spiker Cracovii, a nie student prawa, wtedy jeszcze student. Teraz w zasadzie wszystkie treści pakietu spikerskiego są już przygotowane. Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych latach spikerzy będą szkoleni według reguł, które zebraliśmy.

- Pana spikerski styl cechuje precyzja słowa, komunikatywność. Nie jest Pan typem wodzireja.

- Mój styl w języku UEFA to official speaker. Nie jestem wodzirejem, jak na przykład Marek Magiera (spiker reprezentacji Polski siatkarzy - przyp.). Moja natura to spiker "techniczny", który stara się, aby impreza przebiegała sprawnie, żeby obyło się bez problemów, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego. I myślę, że to odpowiada PZPN-owi w obecnym, profesjonalizującym się wydaniu. Związkowi zależy na tym, żeby spiker czegoś nie palnął - by potem media, zamiast o meczu, przez tydzień nie pisały o jakiejś głośnej wtopie.

- Praca spikera na stadionie Cracovii to zupełnie inna bajka niż na meczach reprezentacji. W lidze ma Pan do czynienia z grupą kibiców nastawionych bojowo, mecze kadry to igrzyska dla kibiców zwanych "piknikami".

- Na meczach reprezentacji są zupełnie inni kibice, ale za to zainteresowanie mediów, opinii publicznej jest dużo większe. Więc też trzeba bardzo uważać na to, co się mówi. Oczywiście, że mógłbym pozwolić sobie na dużo więcej, mógłbym spróbować prowadzić spikerkę w stylu siatkarskim. Wychodzimy jednak z założenia, że piłka nożna jest tak emocjonującym sportem, że ona się sama obroni. Że nie musimy nic dodawać, nie musimy dolewać oliwy do ognia. Podczas eliminacyjnych meczów z Niemcami i Szkocją nie trzeba było mobilizować kibiców, sami dopingowali.

- Na Cracovii miał Pan do czynienia z kilkunastoma tysiącami ludzi. Ponad 50 tysięcy na Stadionie Narodowym zrobiło wrażenie?

- Za pierwszym razem olbrzymie. Ale jak już wypowie się pierwsze słowa - i jest OK, poczuje się kontakt z publicznością, swój głos na stadionie, to trema odpuszcza.

- Głos jest bardzo zmieniony?

- Oczywiście. Akustyka na Narodowym jest fatalna. Jak się stadion zapełni, to jeszcze pół biedy, bo echo jest wygłuszone, ale przy pustym - niesie się straszny pogłos. Nie znam się zbyt dobrze na prawach fizyki, ale wiem, że dźwięk niesie się z prędkością 300 metrów na sekundę. A Stadion Narodowy od trybuny do trybuny ma pewnie niewiele mniej. Z akustyką tego stadionu trzeba się obyć.

Ja miałem okazję w towarzyskim meczu ze Szkocją i w Pucharze Polski, dlatego w meczu z Niemcami wiedziałem już, jak mam mówić, żeby było dobrze. We wcześniejszych popadałem w skrajności. W marcowym spotkaniu ze Szkocją mówiłem za szybko. Z kolei po meczu o Puchar Polski czytałem w internecie: przaśny ten spiker, tak strasznie wolno mówił. Z Niemcami złapałem już optymalne tempo.

- Emocjom nie dawał się Pan ponieść?
- To jest bardzo przykre w tej pracy: że muszę mieć zawsze te trzy kilo lodu na głowie. Ubolewałem nad tym. Żartuję niekiedy, że dla mnie najbardziej emocjonujące tego dnia były zamieszki w toaletach na sektorze niemieckim. Nie mogę przeżywać meczu tak, jakbym chciał. Tak samo zresztą derby Krakowa - dawniej uczestniczyłem w nich jako kibic, wtedy człowiek przeżywa, śpiewa się z kolegami. A spiker? Szczególnie w tej mojej koncepcji musi być zawsze opanowany i spokojny. Zwłaszcza na derbach.

- Ma Pan jakieś spikerskie wzorce? Niekoniecznie polskie.

- Oczywiście. W trakcie prac nad pakietem spikerskim staraliśmy się sprawdzić, jak to wygląda w innych krajach. Można wyróżnić kilka takich stylów - i nie do końca korespondują z naszymi stereotypami. Bardzo żywiołowi są spikerzy w Niemczech - na Bayernie, Borussii; coś, co nawet w Polsce byłoby trudne do zaakceptowania: dużo krzyku, współpracy z kibicami, powiedziałbym nawet - na skraju prowadzenia dopingu.

Z kolei w Anglii: ogromny spokój, suche komunikaty: "Bramkę zdobył...". Jak spiker podniesie głos, jest to coś zupełnie wyjątkowego. Hiszpania: wielki temperament, w zasadzie spiker jest pierwszym kibicem, kiedy padnie bramka - "gooool" ciągnie się przez pół minuty. Dla mnie to angielski model jest wzorcem. Byłem na meczu Anglia - Polska na Wembley. Spiker przyjął zasadę absolutnego minimalizmu. Na stadionie panuje i tak spory hałas, więc kiedy spiker za dużo mówi, to jest to bardzo męczące. 30 sekund, minuta - to już bardzo długie wejście. Nie można przesadzać. Ja nie chciałbym, aby kiedykolwiek spiker był najważniejszą postacią na meczu. Najważniejsi są piłkarze, niech pokażą, co do nich należy. Nie należy im w tym przeszkadzać.

- No dobra, a w rzeczywistości ligowej, gdy trybuny kipią nienawiścią, huczą przekleństwami?

- Odprawa przed meczem, mówię: "Panie delegacie, będą wulgaryzmy, dużo, i ja teoretycznie cały czas mógłbym prosić o kulturalny doping. Mógłbym wziąć "Pana Tadeusza" i go czytać, żeby zagłuszać te wulgaryzmy. Ale to będzie strasznie irytujące dla kibiców, a podwójnie irytujące dla piłkarzy. Na murawie jest strasznie głośno, oni oszaleją. Nie mogę, muszę reagować punktowo, co jakiś czas". I delegat stwierdza zazwyczaj: "Wie Pan, co robić".

- Na jaką ścieżkę można pójść po osiągnięciu spikerskiego szczytu w Polsce?

- Wcale nie uważam, abym dotarł na szczyt. Ominęło mnie Euro, a nie ukrywam, że chciałbym też w trakcie takiej dużej imprezy zaistnieć. Poza tym - ja nie traktuję spikerki zawodowo, to jakaś przygoda, nie będę tego robił do końca życia. Owszem, swoje miejsce widzę w sporcie, ale jako aktywista. Nie chcę używać słowa działacz, bo bardzo brzydko w niektórych uszach brzmi. Aktywista, być może w strukturach związkowych, być może klubowych.

- Studiując, wyraźnie poszedł Pan w stronę prawa sportowego.

- Zdecydowanie tak. Myślę, że wisienką na torcie, podsumowaniem tego, co robiłem w czasie studiów, była niedawna duża konferencja "Rozbić szklany sufit", która dotyczyła barier, utrudniających młodym piłkarzom przebicie się do piłki seniorskiej. Konferencja była połączeniem wszystkiego, czego udało mi się dotknąć na niwie sportowo-akademickiej: z jednej strony Uniwersytet Jagielloński, Koło Prawa Sportowego, z drugiej Małopolski Związek Piłki Nożnej. Czuję się w jakiś sposób odpowiedzialny za to, że te dwa środowiska się spotkały i na Uniwersytecie została zorganizowana konferencja sportowa.

- Co teraz Pan planuje?
- Sam nie wiem. Na pewno będę spikerował (uśmiech). Natomiast jestem trochę na rozdrożu. Skończyłem studia i będę zaczynał aplikację radcowską. Będę chciał w jej trakcie, by też dotykała spraw sportowych. I niezmiennie będę bawił się w tego małego działacza. Taki świeży beton.

- Przewodniczący komisji ds. regulaminowo-prawnych w Małopolskim Związku Piłki Nożnej to już poważna funkcja. No i spore zdziwienie, że w jakimkolwiek piłkarskim związku został do niej dopuszczony 24-latek.

- To wielki zaszczyt dla mnie, że zaufaniem obdarzył mnie prezes Ryszard Niemiec. Mam nadzieję, że udowodnię, iż powierzenie mi tej funkcji to nie był błąd. Chcielibyśmy, by ta komisja była wzorcowa w skali całej Polski. By wszystkie akty prawne, jakie MZPN wyprodukuje, były na takim poziomie, aby inne związki mogły je "pożyczyć", jedynie wstawiając swoje dane. Myślę, że dobrze się zaczyna. Powołaliśmy niedawno Małopolską Fundację Piłkarską, będzie zajmowała się udzielaniem pomocy finansowej osobom zasłużonym dla środowiska piłkarskiego, które znalazły się w trudnej sytuacji. Jest szansa, że w grudniu zostaną wypłacone pierwsze pieniądze. To pierwszy namacalny efekt naszej pracy od lipca, bo od lipca pełnię tę funkcję.

- Spikerki w Mogilanach pewnie już Pan nie prowadzi?

- Prowadzę! Mogilany cały czas są najważniejsze - stąd się wywodzę, tu się wszystko zaczęło. W sierpniu obchodziłem dziesięciolecie spikerowania w Mogilanach. Myślę, że w ciągu tej dekady opuściłem nie więcej niż dziesięć meczów. I na razie nigdzie się nie wybieram.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski