Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzy sekundy na odpowiedź

Redakcja
Obniżenie poprzeczki stawianej uczestnikom kwizów sprawiło, że zniknęła gdzieś bariera wstydu, obawa przed publicznym blamażem, kiedyś skutecznie powstrzymująca wielu przed startem w teleturniejach

Adam Rymont

Adam Rymont

Obniżenie poprzeczki stawianej uczestnikom kwizów sprawiło, że zniknęła gdzieś bariera wstydu, obawa przed publicznym blamażem, kiedyś skutecznie powstrzymująca wielu przed startem w teleturniejach

Jerzy, 45-letni inżynier z powiatowego miasta (To wystarczy, bez nazwisk, proszę...), usiłuje zarabiać na życie udziałem w teleturniejach. W miejscowości, w której mieszka, bezrobocie sięga 30 procent. On sam stracił pracę dwa lata temu, nie wypalił też interes, który próbował rozkręcić ze szwagrem. Do pośredniaka nie ma nawet po co zaglądać. Bieda z nędzą. Wszystkie oszczędności pochłonął dom, zbudowany w lepszych czasach i prawie już ukończony. Prawie...
   Jerzy czuje się fatalnie, jak każdy mężczyzna wyrzucony nagle poza margines zawodowego życia, gnębiony myślą, że nie potrafi utrzymać rodziny, z zaciskającą się nieubłaganie pętlą długów. Z nudów, i dla odgonienia złych myśli, zaczął więcej niż kiedyś godzin spędzać przed telewizorem. I w telewizji właśnie dostrzegł szansę na odmianę swego losu.
   Udało mu się zakwalifikować do "Jednego z dziesięciu", już trzy razy wystąpił w popularnym kwizie muzycznym "Jaka to melodia". Finansowo ze średnim skutkiem, ale przecież te kilka tysięcy złotych, które dotychczas wygrał, liczą się w budżecie bezrobotnego.
   Wojciech Kurek, przedsiębiorca z Krakowa, podchodzi do sprawy nieco inaczej. Nie ukrywa, że pieniądze też są dla niego ważne, ale dominuje chęć samosprawdzenia się w konkursie:
   - Siedzisz przed telewizorem i szlag cię trafia, że człowiek na ekranie męczy się nad pytaniami, które tobie nie sprawiają żadnych kłopotów.
   Najpierw wielokrotnie, lecz bezskutecznie próbował załapać się do "Koła fortuny". Ostatecznie zadebiutował, podobnie jak Jerzy, w "Jeden z dziesięciu". Do dziś uważa, że to ogromnie trudny teleturniej: trzy sekundy na odpowiedź, pytania z różnych dziedzin. Trzeba mieć refleks, silne nerwy i dużo szczęścia. Gra się do drugiej pomyłki. Wojciech nie znał słowa, pochodzącego z języka greckiego, a oznaczającego patologiczne nieodczuwanie bólu. Chwilę później błędnie podał nazwę zatoki między półwyspami Synaj a Arabskim.
   - Oczywiście chodziło o "krzyżówkową" Akabę, a ja palnąłem: Zatoka Perska. Zupełnie nie wiem, co mnie otumaniło. Przecież geografia to moja ulubiona dziedzina - mówi, szybko szkicując na kartce mapkę okolic, o których mowa. - Wypadłem ze stawki jako piąty od końca. W sumie sukces żaden, ale doświadczenie duże.
   Po "Jednym z 10" był udział w "100 na 1", kwizie organizowanym przez nieistniejącą już telewizję "Nasza" (główna nagroda: 1000 zł plus telewizor). Dotarł do finału, nie wygrał.
   - Popełniłem typową palcówkę, czyli przycisnąłem niewłaściwy guzik. Ten teleturniej to była zresztą jedna wielka pomyłka. Irytował już sam prowadzący, który żądał, aby w chwili gdy podniesie rękę, wszyscy uczestnicy chóralnie zawołali: Grzegorzu, zaczynajmy! Kompletny idiotyzm...
   Nadszedł wreszcie moment prawdziwej próby. W "Milionerach", do których udało mu się zakwalifikować za czwartym podejściem.
   - Oddzwonili, zadając tylko jedno pytanie: od kiedy ukazuje się tygodnik "Przyjaciółka". Strzeliłem, że od 1948 r. I okazało się, że miałem rację.
   Po dwóch miesiącach nadeszło zaproszenie do udziału w programie. Zbiórka o godzinie 8 rano na Dworcu Centralnym w Warszawie. Aby się nie spóźnić, a jednocześnie dobrze wypocząć przed startem, pojechał do stolicy dzień wcześniej. I tak jednak zaczęło się nerwowo, bo od mandatu za złe parkowanie, który musiał zapłacić kierowca telewizyjnego busa. Potem było niewiele lepiej. W wynajętym przez TVN studiu, starym, pozbawionym klimatyzacji, pociła się publiczność, a co gorsza przegrzewał się sprzęt. Powtarzające się awarie, długie przerwy w nagraniu, uzupełnianie pudru na twarzach zestresowanych zawodników. Zadanie eliminacyjne, mające na celu wyłonienie szczęśliwca, który zasiądzie na krześle naprzeciwko Huberta Urbańskiego, polegało na chronologicznym uszeregowaniu czterech polskich królów. Najlepszy czas osiągnął Wojciech Kurek z Krakowa.
   Pierwsze pytanie - "położnicze". Jak nazywamy po raz pierwszy rodzącą kobietę? Uśmiechnął się, widząc, że komputer obok słowa "pierwiastka" sugeruje mu również odpowiedź: "pierwiosnek".
   Później zaczęły się kłopoty. Na 300 zł wyceniono znajomość twórczości Jana Brzechwy. Co doradzał lekarz chorej żabie?
   - Nie pamiętałem tego wiersza. Pomyślałem jednak, znając dowcip i przekorę autora, że żaba miała zapewne stronić od wilgoci.
   Przy pytaniu za 1000 zł, z gramatyki, musiał poprosić o podpowiedź publiczność. Ponieważ nadal nie był przekonany, zatelefonował do przyjaciela. Okazało się, że słusznie.
   Wydawało się, że po przebrnięciu przez deklinacje i koniugacje pójdzie już łatwiej. I poszło. Aż do feralnego pytania za 8 tysięcy złotych. O wysokość lalki Barbie: 20, 25, 28 czy 35 centymetrów?
   - Skąd u licha miałbym to wiedzieć? Wciąż pozostawało mi co prawda jedno koło ratunkowe, ale postanowiłem zagrać va banqe i zostawić je na później. Kombinowałem, że Barbie, jako produkt anglosaski, musi mieć coś wspólnego z calami. Dlatego zdecydowałem się na 25 cm. O trzy centymetry za mało. Dopiero po powrocie do domu gdzieś przeczytałem, że pierwowzorem Barbie była pewna amerykańska aktorka, której wymiary, w tym wzrost, twórcy lalki podzielili przez 6. Stąd właśnie wzięło się owe 28 cm... Nie, nie czułem się rozczarowany. Raczej zaskoczony i zmęczony blisko czterogodzinnym pobytem w studiu.
   Wychodząc, usłyszał od ludzi z obsługi technicznej, że dostał typowe "tricky question", czyli pytanie, obliczone na wyeliminowanie zawodnika z gry.
   Gdy minął ustalony przez organizatorów okres karencji, jeszcze kilkakrotnie starał się wrócić do "Milionerów". Dziś to już zresztą historia, bowiem przed kilkoma miesiącami program zniknął z anteny. Zdążył mu jeszcze jednak odebrać możliwość udziału w polsatowskiej "Życiowej szansie".
   - Zgłosiłem się, oddzwonili, odpowiedziałem na kwalifikacyjne pytanie, ale podziękowali mi, gdy przyznałem, że startowałem w "Milionerach" i wygrałem tam pieniądze.
   Ostatnią, jak na razie, konkursową próbą Wojtka była drużynowa "Awantura o kasę". Zespół mieli naprawdę mocny. Kolega z Częstochowy, dwukrotny uczestnik "Milionerów", córka Wojciecha, studentka dwóch uniwersyteckich kierunków, członek stowarzyszenia Mensa, skupiającego ludzi wybitnie inteligentnych, oblatany w naukach ścisłych syn przyjaciela, no i wreszcie sam Wojtek.
   Mimo wszystko przegrali... Pytanie, które ich ostatecznie pogrążyło, należało do kategorii "polskie seriale" i dotyczyło postaci, jaką w "Janosiku" kreował Marian Kociniak. W końcu wybór ograniczył się do roli murgrabiego i burgrabiego. Postawili na tego drugiego, powinni na pierwszego. Generalnie zawiniła jednak taktyka. Jak uważa Wojciech - zbyt ostrożna.

\\\*

   Moda na kwizy przyszła do telewizji z radia. Jako pierwsza taki konkurs przedstawiła widzom w 1938 roku brytyjska BBC. W TVP teleturnieje pojawiły się na początku lat 60. Pionierem była "Krzyżówka z papugą", z egzotycznym żywym ptakiem jako nagrodą dla triumfatora zabawy, ale prawdziwą rekordzistką jest "Wielka gra", pozostająca na antenie nieprzerwanie od 1962 r. W eliminacjach do tego teleturnieju uczestniczyło dotychczas, jak ocenia Stanisława Ryster, prowadząca "Wielką Grę" od 1975 r., około 100 tysięcy osób. Około 8 000 wystąpiło na wizji. Ponad 700 wygrało główną nagrodę. Rekordzista triumfował szesnastokrotnie. Zaczynał - w 1976 r.
   Wyobraźnię milionów Polaków rozpaliło jednak dopiero wspomniane już wyżej "Koło fortuny" - widok lśniącego samochodu, czekającego w każdym programie na zwycięzcę, robił swoje. Do organizatorów zaczęły napływać dziesiątki tysięcy zgłoszeń. Zgodnie zresztą z oczekiwaniami, bowiem emitowane w Polsce od 1992 r. "Koło fortuny" było programem licencyjnym i wcześniej odniosło sukces w ponad 200 stacjach telewizyjnych w USA i kilkudziesięciu innych krajach.
   Wejście "Koła fortuny" pokazało również, że aby zwyciężyć w teleturnieju, nie trzeba wcale być intelektualistą. Wystarczy odrobina sprytu i trochę szczęścia. Oznaczało to początek zmierzchu klasycznych sprawdzianów wiedzy. Z badań OBOP wynika, że telewizyjnymi konkursami i kwizami interesuje się aż 80 procent Polaków. Przeciętny telewidz nie chce jednak oglądać mądrali, popisujących się dogłębną znajomością dziedzin, o których on sam nie ma najczęściej zielonego pojęcia. Pragnie identyfikować się z uczestnikami teleturnieju, widzieć siebie na ich miejscu. Takie programy osiągają wysokie wskaźniki oglądalności, co przekłada się na dochody z reklam i zainteresowanie sponsorów.
   - Ogólna orientacja w wielu dziedzinach wiedzy z pewnością wciąż się przydaje - ocenia Wojciech Kurek. - Podobnie jak duże doświadczenie życiowe, zahaczające możliwie głęboko o minioną epokę. Kto z młodych ludzi wie na przykład, co to są walonki, a takie właśnie pytanie otrzymałem w "Milionerach". Z drugiej strony, teleturnieje stają się w coraz większym stopniu widowiskami, więc od intelektu graczy ważniejsza jest ich osobowość, zachowanie przed kamerami, skłonność do podejmowania ryzyka. Tak, by dobrze pasowali do konwencji show. Generalnie z moich doświadczeń wyciągam wniosek, że lepiej udawać głupszego, niż się jest w rzeczywistości.
   Potrzeba selekcji uczestników teleturniejów z punktu widzenia potrzeb widowiska powoduje, że trudno wykluczyć manipulację. Zwłaszcza tam, gdzie o losie zawodnika decyduje prowadzący program, tajemniczy komputer na zapleczu, czy kręcące się przed oczami telewidzów wirtualne koła, jakoby losujące pytania.
   Jest jeszcze inna przyczyna spadku popularności konkursów wiedzy. Okazuje się mianowicie, że ich zwycięzcami coraz częściej bywają nie hobbyści, lecz "zawodowcy", przygotowujący się pod kątem konkretnego teleturnieju.
   - Mieszkałem w akademiku z kolegą obdarzonym genialną, fotograficzną pamięcią - wspomina Wojciech Kurek. - Nie za bardzo umiał grać w brydża, za to błyskawicznie potrafił przyswoić sobie najbardziej skomplikowane systemy licytacyjne. Z sukcesami startował w "Wielkiej grze". Po prostu, wybierał temat, o którym wiedział, ze pojawi się podczas najbliższych eliminacji, obkładał się książkami i wkuwał.
   Wraz ze zmianą charakteru telewizyjnych kwizów zmienił się także sposób doboru uczestników. Owszem, "Wielka gra" czy "Jeden z dziesięciu" wciąż wymagają wykazania się sporą, konkretną wiedzą. Wstępna kwalifikacja do bodaj najambitniejszego współczesnego teleturnieju, "Miliarda w rozumie", polega na wypełnieniu i przesłaniu testu publikowanego w Internecie. _Jaka jest odległość między węzłem a najbliższą strzałką w przypadku fali o długości alfa? Proszę podać nazwisko amerykańskiego pianisty i kompozytora jazzowego, który miał przydomek Książę? Jak nazywa się największy z księżyców Neptuna? W jakich jednostkach mierzymy moment pędu? W którym wieku powstał Kościół anglikański? _W sumie 50 wcale niełatwych pytań. Programy adresowane do masowego widza są jednak pomyślane tak, by już w fazie eliminacji przyniosły organizatorom możliwie największy dochód. Dlatego zgłoszenia przyjmuje się najczęściej za pośrednictwem systemu audiotele. A jak wiadomo, telefonowanie na numery zaczynające się od 0-700 jest kosztowne...

\\\*

   Z trzech celów przyświecających uczestnikom teleturniejów: chęci wygrania nagrody, pokazania się w telewizji i sprawdzenia własnej wiedzy czy umiejętności najważniejszy staje się ten pierwszy. Dowodem na to jest choćby ścisły związek między wartością "fantów" a popularnością programu.
   - Rzeczywiście, ogólna sytuacja sprawiła, że ludzie w desperacji zaczęli upatrywać szansy na poprawę swego położenia w konkursach, kiedyś traktowanych jako czysta rozrywka, odpoczynek po pracy - przyznaje dr Andrzej Mirski, psycholog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Myślę jednak, że ważna jest również chęć zaistnienia, zaimponowania otoczeniu, oderwania się od codziennej, szarej rzeczywistości.
   Obniżenie poprzeczki stawianej uczestnikom kwizów sprawiło, że zniknęła gdzieś bariera wstydu, obawa przed publicznym blamażem, kiedyś skutecznie powstrzymująca wielu przed startem w teleturniejach.

\\\*

   W kwizie "Jaka to melodia" trzy razy w tygodniu po 10 000 zł i samochód dla zwycięzcy finału miesiąca. W "Jeden z dziesięciu" 1000 zł, szwajcarskie zegarki, komputery, komplety skórzanych mebli, wycieczki zagraniczne, auta. W "Va banque" - 8 000 zł. W "Wielkiej grze" - 40 000 zł.
   Lodówki, telewizory, sprzęt rtv. Pieniądze, pieniądze, pieniądze...
   Jerzy wciąż czeka na swoją Wielką Wygraną. Ma przecież wszelkie atuty: bystry umysł, dobrą pamięć, a przede wszystkim silną motywację. Gdyby jeszcze znajdował większe zrozumienie u żony, która, niestety, wbrew zdrowemu rozsądkowi bardziej niż w teleturnieje wierzy w totolotka. A może wspólnie spróbują sił w "Chwili prawdy", konkursie dostępnym nawet dla analfabetów, byle tylko spełniali kryteria modelowej, szczęśliwej polskiej rodziny i nauczyli się ustawiać piramidy z kart lub sprawnie żonglować sześcioma piłeczkami? Samochód czeka...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski