Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzy tygodnie poniewierki

Redakcja
   Grupa sądeczan koczowała w Anglii trzy tygodnie za pożyczone pieniądze. Pośrednik bez uprawnień wysłał ich do pracy, której nie było

   Piętnastu mężczyzn z Nowego Sącza wyjechało 8 maja do pracy w Anglii, korzystając z pośrednictwa sądeckiej firmy VERO. Mieli tam pracować przy rozładunku towaru i pakowaniu.

   Dojechali do miasta busem bez bagażnika po dwóch dniach. W Hull byli 10 maja o 4 nad ranem. Na miejscu, wbrew zapewnieniom pośrednika, nikt na nich nie czekał. Nie było też pracy. Mężczyźni usłyszeli, że są za starzy i mają wracać do Polski. Po trzech tygodniach koczowania w różnych przypadkowych miejscach wrócili do kraju, kilku na koszt konsulatu, kilku za własne pieniądze, sześciu na koszt pośrednika. Wrócili bez grosza, zmęczeni i upokorzeni.

   Z powodu wstydu nie interweniowali, ani nie powiadomili policji.

   - Wysadzili ich w szczerym polu... Co za bezduszność! Ja wzięłam pożyczkę, żeby syn mógł pojechać. I po co? Po to tylko, żeby tułał się tam przez trzy tygodnie? - pyta pani Elżbieta.

   - Nerwy mam zszarpane. Nocowaliśmy w jakiejś melinie pijackiej, gdzie awanturowali się podpici Polacy. Jeździliśmy pociągiem od miasta do miasta, bo pośredniczka tłumaczyła, że praca, do której nas wysłała nie wypaliła i trzeba szukać jej gdzie indziej. Nigdzie jednak nie było - opowiada Tomasz Skórecki.

   Monika Kowalczyk

   - Zadłużyliśmy się na trzy tysiące złotych na podróż. Mąż nakupił ubrań roboczych, bo tak mu doradziła pani Ania, buty robocze dostosowane do wymogów UE za 200 zł. Jeszcze nie spłaciliśmy długów. Mąż koczował tam za pożyczone pieniądze. Ja z dwójką dzieci zostałam w Polsce bez grosza. Pani w VERO wytłumaczyła mi, że to angielski partner się nie wywiązał z umowy i zwróciła mi 500 zł, które posłałam mężowi na bilet. Musiałam znów dopożyczyć, żeby miał na dojazd do autokaru jadącego do Polski i na jedzenie. A przecież kiedy wyjeżdżali, ta pani mówiła, że jadą do pewnej pracy. Kiedy wracam pamięcią do tego koszmaru, mam dreszcze. Mąż ma 45 lat, jest bez zajęcia. Z wyjazdem do Anglii wiązaliśmy duże nadzieje. Teraz wiem, że lepiej było jeść suchy chleb... - mówi pani Wioletta.

Na piękne oczy

   Piętnastu mężczyzn wyjeżdżając z Sącza nie miało w ręku żadnych umów, żadnej gwarancji pracy w Anglii poza ustnym zapewnieniem pośredniczki, że brytyjski agent podpisze z nimi wszystko na miejscu.

   Firma VERO działa jako Ośrodek Szkoleń Zawodowych. Prowadzi między innymi kursy języka angielskiego dla osób, które chcą pojechać do pracy za granicę. Kurs kosztuje 640 zł za 64 godziny, przejazd do Anglii, w jedna stronę minibusem zorganizowanym przez pośrednika to koszt 600 zł (tanie linie lotnicze to wydatek około 400 zł tam i z powrotem).

   Na szyldzie, jaki firma VERO powiesiła w swojej pierwszej siedzibie na ul. Szwedzkiej, wyraźnie napisano, że to agencja pośrednictwa pracy.

   - Starałam się o licencję i zrobiłam przyszłościową reklamę - wyjaśnia Anna Miarska, właścicielka firmy VERO. Licencji Ministerstwa Gospodarki i Pracy nie otrzymała. Szyld jednak pozostał.

   W międzyczasie firma zmieniła siedzibę, z ul. Szwedzkiej przeniosła się na Nawojowską. Nawiązała też współpracę z firmą Tytan, która w styczniu bieżącego roku otrzymała licencję na pośrednictwo pracy za granicą. Wcześniej obie firmy mieściły się w jednej siedzibie na Szwedzkiej.

   Jednak to nie właściciel Tytana wysyłał piętnastoosobową grupę Polaków do Anglii. Wszystkie formalności załatwiała pani Anna z VERO, która nie ma uprawnień pośrednika.

   To ona 5 maja wysłała do angielskiego partnera, firmy Atlas Driving Agency, e-mail z listą osób, które jadą do pracy. To ona, kiedy okazało się, że wbrew ustnym ustaleniom, żadna praca na Polaków nie czeka, dzwoniła do nich, wysyłała im pieniądze na życie i kupowała bilety powrotne.

   Czemu to robiła, nie mając uprawnień?

   Miarska tłumaczy się, że chciała pomóc ludziom. To sami kursanci prosili ją o pomoc w znalezieniu pracy. - Nie mogłam odmówić, gdy ktoś opowiedział, jaką ma sytuację rodzinną - mówi.

   W rzeczywistości więc, pod pretekstem prowadzenia działalności szkoleniowej, prowadziła

nielegalne pośrednictwo

   W czasie, kiedy piętnastu sądeczan przeklinało pośredniczkę, koczując kolejno w różnych podejrzanych kwaterach, przed Sądem Rejonowym w Nowym Sączu zapadł wyrok. Za nielegalne pośrednictwo pracy Anna Miarska została skazana na 500 zł grzywny. Wniosek o jej ukaranie złożył Urząd Wojewódzki, który od kilku miesięcy przyglądał się działalności firmy.

   - Stwierdziliśmy w przypadku firmy VERO nielegalne pośrednictwo i skierowaliśmy wniosek do Sądu Rejonowego w Nowym Sączu. Wysłaliśmy również informację do Ministerstwa Gospodarki i Pracy - informuje Marek Gryźniak, kierownik Oddziału Kontroli Legalności Zatrudnienia w delegaturze Urzędu Wojewódzkiego w Nowym Sączu.

   Sprawą zajmował się z ramienia UW inspektor Marek Roczniak.

   - Działając jako pośrednik pracy, firma VERO, która nie miała żadnej licencji na taką działalność, powoływała się na współpracę z warszawką firmą "Jobs" SA, która ma certyfikat ministra. Jednak wykazaliśmy, że żaden podmiot nie może scedować swoich uprawnień na firmę nieuprawnioną - informuje. Próbował też zwrócić uwagę Państwowej Inspekcji Handlowej, na nieprawidłowy szyld na ulicy Szwedzkiej. Jednak okazało się, że nie ma przepisu, który zabrania napisać na szyldzie cokolwiek fantazja właścicielowi firmy podpowie. Tak więc VERO reklamowało zakres usług, których świadczyć nie miało prawa.

   - Myśleliśmy, że ta firma zaprzestanie działalności po wyroku - mówi inspektor Roczniak.

   Jednak Anna Miarska nie tylko nie zaprzestała działalności, ale twierdzi, że nie wie nic o rozprawie.

   - Wyprowadziłam się z siedziby na ul. Szwedzkiej. Wiem, że przyszły jakieś powiadomienia o przesyłce do odebrania na poczcie, ale w związku z zamieszaniem z grupą Polaków w Anglii, nie miałam do tego głowy - wyjaśnia.

   Niski wyrok - zaledwie 500 zł grzywny - Miarska bierze za dobrą monetę. To znaczy - uważa - że jedynie popełniła błędy w dokumentach, nieprawidłowo formułując umowy, a nie działała nielegalnie.

Pod lupą pośredniaka

   Anna Cuper, starszy inspektor powiatowy w PUP w Nowym Sączu, ma na temat firmy VERO sporą teczkę dokumentów i korespondencji. Dowiedzieliśmy się od niej między innymi, że początkowo firma ta pobierała opłatę za pośrednictwo pracy, podwójnie łamiąc prawo, bo po pierwsze pośredniczyć nie mogła, po drugie, pośrednictwo jest bezpłatne. Dowodem jest jedna z umów zawartych z osobą wysyłaną do pracy, opiewająca na kwotę 1864 zł, w rozbiciu na 400 plus 1464 zł. Była to opłata za "zobowiązanie do reprezentowania zleceniodawcy przed brytyjskim pracodawcą i nadzór nad kontraktem".

   Miarska wyjaśnia, że po prostu źle sformułowała tę umowę, bo nie sprecyzowała w niej m. in., że 400 zł, które należało na początku wpłacić, to był koszt kursu językowego.

   - To ewidentne pośrednictwo - stwierdza Anna Cuper.

   W korespondencji z PUP Anna Miarska informuje, że obecnie tylko szkoli ludzi na potrzeby firmy TYTAN, która w grudniu 2004 (bo z tego okresu jest korespondencja) nie miała jeszcze licencji.

   Są też pisma z krakowskiej agencji ITC, zajmującej się legalnym pośrednictwem. Firma VERO próbowała nawiązać współpracę z ITC, podsyłając jej chętnych do pracy z Sącza. Powoływała się w pismach do ITC na współpracę z Urzędem Pracy, wymieniając urzędniczkę, która nigdy jednak w PUP nie pracowała. W ogóle nie było żadnej współpracy z PUP.

   Dyrektor PUP skierowała sprawę do Oddziału Kontroli Legalności Zatrudnienia w delegaturze Urzędu Wojewódzkiego.

"Tylko" wpadka

   Anna Miarska wyjaśnia, że nie chciała nikogo oszukać. Podejmując się załatwienia pracy w Anglii dla grupy osób, miała dobre intencje. Wyszło inaczej, bo działając niefrasobliwie, posłała za granicę ludzi nie mając żadnej pewności, że znajdą tam zatrudnienie.

   - Jesteśmy firmą początkującą. Najpierw musimy się sprawdzić, więc nie poprosiliśmy o kontrakt na piśmie - próbuje się tłumaczyć Miarska. - To był nasz błąd. Ewidentna wpadka...

   Rodzinę O. "wpadka" ta kosztowała 3 tys. zł. Zapożyczyli się u krewnych, żeby mąż mógł pojechać za granicę. Potem jeszcze pożyczali, żeby miał na przeżycie, wreszcie na bilet powrotny. Teraz mężczyzna wyjechał do rodziny, żeby odpracować długi.

   Miarska chce wyjść z całego zajścia z twarzą. Pokazuje nam segregator z fakturami za bilety i pisemnym zobowiązaniem, że zwróci koszty wszystkim uczestnikom niefortunnej wyprawy po pracę. Wyliczyła, że będzie ją to kosztowało ponad 8 tys. zł. Musi zwrócić konsulatowi RP w Wielkiej Brytanii pieniądze za bilety powrotne dla swoich klientów, którym - jak zapewnia - ona również kupiła bilety, z których nie wszyscy skorzystali, więc koszty ma podwójne. Ponadto pokazuje kwity świadczące o tym, że wysłała ponad 550 funtów na życie dla grupy.

   Dlaczego to ona, nie firma TYTAN zwraca ludziom koszty, skoro VERO nie jest pośrednikiem, a tylko uczy języków?

   - To sprawa honoru, obiecałam już, że im zwrócę. Jestem osobą uczciwą, chcę wyjść z tego z twarzą - ucina Miarska.

   Tomasz Skórecki, już po powrocie do Polski, znalazł ogłoszenie firmy VERO w gazecie. Tak właśnie i on trafił do pośrednika. Podobnie kilka innych osób, między innymi Renard, który jako jedyny z "piętnastki" został w Anglii, bo wstyd mu było wracać. Odnalazł znajomych, którzy pomogli mu znaleźć pracę i zakwaterowanie. Wszyscy zgłosili się do Anny Miarskiej z firmy VERO.

   Ogłoszenia w prasie nadal się ukazują. Osoby, które skorzystały z jej pośrednictwa, chciałyby przestrzec innych.

   VERO nie ma prawa proponować ludziom pracy w Anglii. Urząd Wojewódzki zapowiada kolejną kontrolę w tej firmie.

   Monika Kowalczyk

do pracy za granicą

Jeśli chcesz wyjechać do pracy za granicą, musisz wiedzieć, że: zgodnie z polskim prawem (ustawa z 20 kwietnia 2004) każda agencja pośrednictwa pracy musi uzyskać wpis do rejestru agencji zatrudnienia. Jest on dokonywany przez Ministerstwo Gospodarki i Pracy. Prowadzenie pośrednictwa pracy za granicą wymaga odrębnego certyfikatu, a kierowanie do pracy odbywa się na podstawie umów cywilnoprawnych, zawieranych przez jednostki kierujące (pośredników) z obywatelami polskimi.
Umowy te powinny określać: pracodawcę zagranicznego, okres zatrudnienia, rodzaj, warunki pracy i wynagradzania, świadczenia, zasady i warunki ubezpieczenia socjalnego i od następstw wypadków, obowiązki i uprawnienia osoby kierującej (pośrednika), zakres odpowiedzialności cywilnej stron, w przypadku niewykonania lub nienależytego wykonania umowy zawartej między pośrednikiem a obywatelem polskim oraz tryb dochodzenia tych roszczeń, kwotę należną pośrednikowi za poniesione przez niego koszty, informację o zezwoleniach na pracę.
Agencja nie może pobierać od osób, dla których poszukuje zatrudnienia opłat innych niż zwrot kosztów.
Umowę o pracę podpisuje polski obywatel z zagranicznym pracodawcą.
Szczegółowe informacje oraz wykaz agencji posiadających licencję można znaleźć na stronie Ministerstwa Gospodarki i Pracy: www.praca.gov.pl.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski