Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tuż przed śmiercią powiedział: Umieram, ale nie wiem dlaczego

Jerzy Filipiuk
Zbigniew Hnatio tańczy z żoną na bankiecie z okazji 50-lecia Polonii Hamilton. Zmarł 3 tygodnie później
Zbigniew Hnatio tańczy z żoną na bankiecie z okazji 50-lecia Polonii Hamilton. Zmarł 3 tygodnie później FOT. ARCHIWUM RODZINNE
Tragiczny los Zbigniewa Hnatio, wychowanka Wisły, potem m.in. piłkarza Cracovii.

Wspomnienie. – Skremowałam Zbyszka, a urnę z jego prochami trzymam w domu, w jego sypialni. Tam było jego ulubione miejsce, z widokiem na ogród. Zbyszek chciał, żeby go tam zostawić.

Gdy umierał, liczyłam na cud, ale zapytałam go, czy mam go skremować, bo ja sama chciałabym być spalona. Powiedział mi, żebym go zabrała do domu – mówi Katarzyna Hnatio, żona byłego piłkarza, wychowanka Wisły Kraków, potem gracza m.in. Stali Mielec i Cracovii, który zmarł 25 października w Kanadzie.

Niemal wszystkie media, które przed kilkoma dniami podały informację o śmierci Hnatii, napisały, że zginął w wypadku samochodowym. Okazało się, że i owszem, Hnatio miał wypadek – gdy wracał z pracy w fabryce mebli najechała na niego ciężarówka z metalowymi prętami – ale wydarzył się on w lipcu.

W Hamilton mieszkali od 1989 roku. Były piłkarz rzadko odwiedzał ojczyznę. Ostatni raz w Polsce był w październiku ubiegłego roku – na pogrzebie swojej mamy Marii w Krakowie, która zmarła w wieku 96 lat.

– Mówił, że chciałby żyć ponad sto lat – wspomina jego żona. Los sprawił, że żył 61 lat, 7 miesięcy i 7 dni. – Zbyszek nigdy nie chorował, zawsze miał silny organizm – zaznacza pani Katarzyna. I dodaje: – Plano­waliś­my, że kiedyś wrócimy do kraju. Teraz nie wiem, co ja zrobię. Po śmierci Zbyszka świat mi się zawalił...

W trudnych chwilach pomagają jej brat Krzysztof oraz byli piłkarze: Bogdan Kwapisz, Marian Kielec (mieszkają w Ha­mil­ton) i zięć tego drugiego, Leszek Wolski (mieszka w Ottawie).

Po wypadku był w szoku

Poznali się w Mielcu na dyskotece, gdzie on grał w Stali, a ona – młodsza od niego o 10 lat – chodziła do pierwszej klasy liceum. Pobrali się w już w Kanadzie. Pani Katarzyna była jego drugą żoną. Z pierwszą, Małgorzatą, miał syna Dawida.

– Zbyszek był wspaniałym człowiekiem. Zawsze był sobą. Miał świetny kontakt z młodzieżą. Lubił muzykę. Kochał ludzi i zwierzęta – mówi pani Kasia.

Nie mieli dzieci. Domownikami w ich domu były dwa koty.

Pani Katarzyna nie łączy bezpośrednio lipcowego wypadku ze zgonem męża. – Doznał naciągnięcia mięśnia w szyi i uszkodzenia ręki – mówi. Gdy doszło do wypadku, była w Polsce. Po wypadku jej mąż zamiast specjalistycznych badań, przeszedł tylko test na zachowanie równowagi. Nie pojechał do szpitala. – Ludzie po wypadku są w szoku. Bronią się przed zabraniem ambulansem, jeśli dają radę ustać na nogach – mówi żona piłkarza.

4 października Polonia Ha­milton, w której Hnatio kiedyś grał, świętowała 50-lecie. Na ju­bileusz przylecieli m.in. byli gracze Górnika Zabrze: Zygfryd Szołtysik, Włodzimierz Lubań­s­ki i Józef Kurzeja. Dwaj ostatni zagrali w ekipie gwiazd przeciw dawnym graczom Polonii. Hna­tio nie wystąpił. Był osłabiony, ale tańczył z żoną na bankiecie.

Wyglądał, jakby sobie spał

Hnatię bolały plecy. Chodził na zabiegi i masaże. Z tygodnia na tydzień czuł się jednak gorzej. Miał odwodniony organizm, pojawiły mu się skrzepy w nogach.

– Trzy tygodnie temu nie poszedł już do kościoła. Córka znajomych, która pracuje w szpitalu, załatwiła przyjęcie męża. Pojechał do szpitala 13 października. Zbyszek się śmiał, że lekarze szukają u niego czegoś, czego nie ma. Gdy jednak zrobili mu biopsję, mówili, że przyjechał za późno, bo ma uszkodzoną wątrobę i nerki – opowiada żona piłkarza.

Nie była z nim w chwili jego śmierci. Odwiedziła go dzień wcześniej, potem długo rozmawiała z nim przez telefon.

– W szpitalu robiono mu testy na świadomość. Pytano go, czy wie, gdzie jest, jak się nazywa. Wszystko wiedział. Gdy zapytali go, dlaczego jest w szpitalu, powiedział: „Podobno umieram, ale nie wiem dlaczego, bo nic mnie nie boli i nigdy mnie nie bolało”. To było w piątek o godzinie 17, a zmarł w sobotę o godzinie 6. Po śmierci wyglądał, jakby sobie spał – opowiada jego żona.

Ojciec zabrał syna do klubu

Hnatio urodził się 18 marca 1953 roku w Krakowie. Od najmłodszych lat uganiał się za piłką na placykach dzielnicy Rakowice. Jego smykałkę do gry odkrył Tadeusz Hnatio, ówczesny działacz Wisły, który zaprowadził 7-letniego wtedy syna do klubu.

Trafił do trampkarzy. Już wtedy wybijał się w gronie rówieśników. Szybko awansował do drużyny juniorów, gdzie tre­nował pod okiem Mariana Kurdziela.

27 września 1979 roku zadebiutował w ekstraklasie w wyjazdowym meczu z Zagłębiem Wałbrzych (1:1). Był rezerwowym, zmienił Tadeusza Polaka. Miał wtedy zaledwie 16,5 roku. Szansę gry dał mu węgierski trener Gyula Teleky. W następnej kolejce, w meczu w Krakowie z Zagłębiem Sosnowiec (0:3), Hnatio w 71 minucie zastąpił kontuzjowanego Zbigniewa Krawczyka.

Do 18. roku życia nosił nazwisko mamy – Stachel. – Wychowywała go mama i Wisła – mówi pani Katarzyna. Gdy osiągnął pełnoletność, przejął nazwisko po ojcu.

W Wiśle grał do 1971 r. Po latach opowiadał, że Kurdziel zrezygnował z niego za rzekome prowadzenie niesportowego trybu życia. Lubił się bawić, tańczyć, ale zaprzeczał posądzeniom o picie mocniejszych trunków. Poczuł się niepotrzebny i przez pół roku nie grał w piłkę.

„Biały Lis” z Mielca

Na powrót na boisko namówił go ówczesny trener III-ligowej Stali Stalowa Wola Jerzy Kopa. I zmienił mu pozycję – ze skrzydłowego na pomocnika. Hnatio czuł się w swoim żywiole. Pomógł Stali w awansie do II ligi i trafił do rep­rezentacji młodzieżowej Andrzeja Strejlaua, strzelając gola w debiucie. W „młodzieżówce” w latach 1974-76 rozegrał 11 meczów.

W 1975 roku znalazł się w Stali Mielec, w której grał m.in. z Zygmuntem Kuklą, Krzysztofem Rześnym, Henrykiem Kas­per­czakiem, Janem Domarskim i Andrzejem Szarmachem. Redakcja „Piłki Nożnej” uznała go za „Odkrycie Roku” (1975).

W 1976 roku „Biały Lis” (miał długie blond włosy, był sprytny na boisku) zdobył z kolegami (jeszcze bez Szar­macha) mistrzostwo Polski. Tego samego roku, 6 maja w Atenach, rozegrał jedyny mecz w reprezentacji, z Grecją (0:1). Kazimierz Górski wprowadził go na boisko w 66 minucie za Lesława Ćmikiewicza.

Potem jego klubowej drużynie wiodło się różnie (brąz w 1979 i 1982 roku, czwarte miejsce w 1977, dalsze lokaty w innych latach, spadek w 1983 roku).

Niski (169 cm), szybki, mocny fizycznie, o potężnie zbudowanych nogach pomocnik dobrze sobie radził w towarzystwie sławniejszych kolegów ze Stali.

– Technicznie był bardzo dobry. Dużo biegał. Jego słabą stroną była skuteczność. Strzelał mało bramek. Zaliczał natomiast asysty – wspomina Lato.

Znów grał z Rześnym i Latą

Były prezes PZPN cenił Hnatię także jako człowieka: – Był bardzo wesoły, szczery. Bardzo szybko zadomowił się w Mielcu. Lubił muzykę, zbierał płyty, ubierał się młodzieżowo. Pamiętam, że palił dużo papierosów.

Bilans Hnatii w Stali to 238 meczów w ekstraklasie, 17 w Pucharze Polski, 13 w europejskich pucharach i 4 w Pucharze Ligi. Zdobył w nich tylko 4 bramki (wszystkie w ekstraklasie).

Po spadku Stali trafił do Cra­covii, z którą... spadł najpierw (1984 rok) do II, a potem do III ligi, rozgrywając odpowiednio 26 i 11 spotkań (jeden gol w II lidze).

Marzył, by grać jak Guenter Netzer, ale nie osiągnął w piłce tyle, ile mógł. Karierę w Polsce zakończył w Góralu Żywiec. Po wyjeździe do Kanady grał w Ha­milton, m.in. z Rześnym i Latą.

– To był amatorski klub. Zawodnicy pracowali, po meczach szli na piwko i pizzę – wspomina Lato. I dodaje: – Zbyszek z Kasią, którą pamiętam jako bardzo sympatyczną, miłą kobietę, tworzyli przykładne małżeństwo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski