- Miał Pan trochę kłopotów z założeniem swej pracowni - dlaczego?
- Dlatego że sztuka akademicka ma tę cechę, iż oparta jest na prostej reprodukcji wiedzy i umiejętności, a więc także i kompetencji posługującej się starym modelem typu mitrz-uczeń.
- Czyżby zatem nie istniała możliwość porozumienia się sztuki akademickiej ze sztuką interaktywną medialnie, którą tworzy Pan ze studentami?
- Obecny akademizm jako epigon modernizmu jest bezradny wobec sztuki interaktywnych mediów i nie pozostaje mu nic innego, jak uznać ją za niesztukę. Odrzucenie zamiast poznania to jedna z głównych cech akademizmu. Sztuka aktualna zawsze potrafiła rozumieć akademizm, akademizm sztuki aktualnej - nigdy.
- Wyjaśnijmy może wreszcie, co to jest sztuka interaktywna medialnie?
- To nic trudnego do zrozumienia. Proszę posłuchać radiowej audycji na żywo. Tworzą ją zarówno słuchacze, jak i prowadzący. Prowadzący mają za zadanie wywołanie dyskusji, sprowokowanie słuchaczy do wypowiedzi, czyli inaczej mówiąc stworzenia pewnych warunków medialnych, w których możliwe będzie powstanie nowej sytuacji intelektualnej nie dającej się z góry przewidzieć. Media, czyli radio, telewizja czy też komputer są tu przekaźnikiem. Tak więc sztuka interaktywna medialnie radykalnie różni się od sztuki tradycyjnej. W tej pierwszej artysta jest tylko inspiratorem mającego powstać w przyszłości dzieła sztuki. Bez udziału odbiorcy takie dzieło powstać nie może. W sztuce akademickiej jest odwrotnie, natchniony czy też tylko pewny siebie, artysta narzuca widzom swoje przesłanie i oburza się, kiedy ktoś chce coś zmienić w jego dziele.
- Jak na razie sztuka akademicka ma się całkiem dobrze...
- Tylko na razie, w społeczeństwach postindustrialnych technika staje się bowiem siłą determinującą rozwój, w tym również sztuki. Środowiskiem właściwym zastępującym naturę staje się środowisko biotechniczne (przynajmniej w strefach zurbanizowanych). Nie ulega więc wątpliwości, że również kształcenie artystyczne powinno podlegać eksperymentom i przekształceniom, a byłoby dobrze, by kierowało się przy tym potrzebami edukacyjnymi kolejnych generacji studentów oraz aktualną sytuacją sztuki, a nie interesem akademizmu, który zawsze przemienia uczelnie w kulturowy zaścianek. Zaścianek jest tu rozumiany jako granice między uczelnią a światem zewnętrznym (światem sztuki współczesnej), gdzie stosowane są odrębne kryteria wartości, nasze i cudze, z tym że "nasze" akademickie są lepsze, a cudze gorsze. W takiej sytuacji "nasze" obecne osiągnięcia porównywane być mogą jedynie z "naszymi" wcześniejszymi osiągnięciami, a nie z tym, co w tym czasie osiągnęli inni.
- Jest Pan wrogiem akademizmu?
- Ależ skąd, już to na początku wyjaśniałem, idzie mi o to, aby to co nowe i inne było rozumiane przez przedstawicieli sztuki akademickiej.
- Tylko rozumiane?
- Jeżeli się coś zrozumie, oswoi umysłowo, nie można już tego traktować jako coś całkowicie obcego. Można natomiast wchodzić z tym nowym w nieznane do tej pory relacje.
- Jednakże takie relacje mogą kiedyś doprowadzić do śmierci sztuki akademickiej?
- Nie przesadzajmy. Fotografia nie zabiła malarstwa, nadal maluje się portrety i pejzaże. Telewizja nie zabiła kina, a komputer nie zniszczy czytelnictwa książek i pisarstwa. Nie oznacza to jednak, że sztuka nie powinna się zmienić, uwzględniać nowych rodzajów przekazu artystycznego i związanej z tym wszystkim sytuacji pomiędzy twórcą a odbiorcą.
- Artyści niechętnie rezygnują z roli mentorów...
- To prawda. Proszę jednak baczniej przyglądnąć się i posłuchać telewizyjnych programów typu talk show. Jest ich sporo, twórcy chętnie biorą w nich udział, bo jest to rodzaj reklamy zarówno ich samych, jak i tego, co tworzą. Niestety, oni właśnie mówią niesłychane banały. Rozumny człowiek nie może tego słuchać.
- Z tego nie wynika przecież, że tak samo banalni są w swojej sztuce...
- Niestety, dla ludzi młodych i myślących tak samo banalni, pewni siebie, zatroskani o popyt na tworzone przez nich dzieła sztuki. Niejeden z widzów najchętniej wdałby się w polemikę z tymi natchnionymi pięknoduchami. Czasem telewizja taki dialog publiczności umożliwia, ale to tylko sterowana namiastka.
- Pańscy studenci całkowicie zdają się na odbiorcę?
- W dużej mierze tak. Nie mają ambicji wieszczów, chcą tworzyć sytuacje artystyczne wespół z kimś obcym. Przy takim postępowaniu zaciera się granica między odbiorcą a twórcą. Obaj biorą udział w procesie twórczym, wzajemnie się uzupełniają, nawzajem uczą się czegoś nowego.
- We współczesnej sztuce, mocno zindywidualizowanej, i tak panuje już ogromny chaos. Odbiorcy nie mogą się połapać w przenikających się wzajemnie trendach artystycznych. Czy zatem sztuka interaktywna medialnie nie powiększa jeszcze tego zamieszania?
- Chaos panuje nie tylko na terenie sztuki, także w ogromnej ilości dostarczanych nam w rozmaity sposób informacji. Jedne są prawdziwe, inne specjalnie preparowane, jeszcze inne podawane do wierzenia.
- Poprzez sztukę, którą uprawia Pan ze studentami, da się uporządkować tę informacyjną kakofonię?
- Tak sądzę. Jeżeli artysta wraz z odbiorcą, który wie, o co chodzi w sztuce interaktywnej medialnie, wspólnie stworzą jakąś sytuację artystyczną, obaj będą pewni, że jest ona prawdziwa, bo obaj będą jej twórcami.
- Jaka jest zatem przyszłość sztuki w ogóle?
- Nie jestem prorokiem. Odnoszę jednak wrażenie, że jeszcze długo istnieć będą obok siebie dwa rodzaje sztuki: akademicka i nowoczesna. Idzie jednak o to, by tak twórcy, jak i odbiorcy rozumieli się wzajemnie. Zrozumienie prowadzi bowiem do powstawania nowych jakościowo działań artystycznych.
- Pan nie uważa się za mistrza? Przecież jest Pan profesorem, kieruje Pan pracownią, ocenia studentów?
- Obejmując w roku 1990 prowadzenie pracowni rysunku na Wydziale Rzeźby krakowskiej ASP, zachęcałem studentów do tego, aby spróbowali uświadomić sobie, czego najbardziej chcieliby doświadczyć w studiowaniu sztuki i na tej podstawie stworzyli własne programy. Z czasem zainteresowania studentów przekroczyły nie tylko domenę rysunku, ale często również doświadczenia sztuk wizualnych, przechodząc w twory wielomedialne. To uświadomiło mi, że i ja mam prawo tworzyć takie programy i formy kształcenia, których środowisko Akademii nie oczekuje albo które uważa za wręcz nieodpowiednie. Pomógł mi wówczas dziekan Wydziału Rzeźby prof. Jerzy Nowakowski.
- Nie odpowiedział Pan na moje pytanie, czy czuje się Pan mistrzem?
- Pośrednio odpowiedziałem. Mistrz nie uczy się tego, co ma robić, od swoich studentów, nie pyta ich, czego oczekują od nauczyciela. Ja tak właśnie postąpiłem. I nadal nieustannie pytam, czego chcą się uczyć, jakich narzędzi przekazu używać... Wspólnie tworzymy więc nową sztukę.
- W opozycji do tej akademickiej?
- To nieporozumienie. Część studentów wybiera moją pracownię, inni traktują pobyt w niej jako zajęcia dodatkowe, nikt nie lekceważy tradycyjnej sztuki, najzwyczajniej w świecie wybiera to, co go najbardziej interesuje i pociąga.
- Może więc Pańscy studenci będą mniej bezradni wobec współczesnych problemów cywilizacyjnych niż ci wychowani tylko przy sztalugach czy rzeźbiarskich konstrukcjach?
- Trafił pan w dziesiątkę. Tego właśnie pragnę. Nie jestem żadnym saperem podkładającym miny pod sztukę tradycyjną. Pomagam swoim studentom rozumieć rozmaite aspekty sztuki i komunikowania się z odbiorcą. Chcę, aby weszli w dorosłe życie artystyczne świadomi tego, że wraz z naszym światem zmienia się także podejście do spraw sztuki, chcę, aby potrafili posługiwać się sprawnie zarówno rzeźbiarskim dłutem, jak i kamerą wideo czy komputerem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?