Wrażenie, że wybory do dzielnic były bardziej emocjonujące niż zwykle wynika z faktu, że przeprowadzono je w innym terminie niż głosowanie na radnych miejskich i prezydenta Krakowa. Kiedy cztery lata temu wybory odbywały się w tym samym dniu, mało kto zwracał uwagę na to, jak wygląda rywalizacja o miejsca w radach dzielnic. Teraz, kiedy tylko ona była widoczna, kilka incydentów można uznać za coś wyjątkowego.
Z drugiej strony nie można pominąć faktu, że kampania wyborcza coraz częściej toczy się w wirtualnej rzeczywistości. A ponieważ wybory do dzielnic są bardziej personalne, nie tak polityczne jak do Rady Miasta, komunikaty od konkretnych kandydatów były bardziej widoczne w mediach społecznościowych i kierowane były do tych, którzy rzeczywiście mogli zdecydować o zwycięstwie lub przegranej.
Ale jak widać po frekwencji, te komunikaty nie były na tyle emocjonujące dla większości krakowian, by zdecydowali się pójść w ostatnią niedzielę do urn. Frekwencja na poziomie 12 proc. to porażka demokracji na poziomie jednostek pomocniczych, a możliwość zostania radnym dzielnicy dzięki kilkunastu głosów (najmniejszą liczbą wystarczającą okazała się 17) to dowód, że wielu mieszkańców uważa, że dzielnice nie mają żadnego sensu.
I to jest prawdziwe wyzwanie dla naszych samorządowców. Skoro bowiem tylko 12 proc. krakowian przykłada wagę do tego, co dzieje się na poziomie dzielnic, to aż 88 proc. się tym nie interesuje, nie chce się interesować, nie wie i nie chce wiedzieć, że dzielnice istnieją i mają jakiś wpływ na ich życie.
Można powiedzieć, że nieobecni nie mają głosu. W wielu dzielnicach małe lokalne grupy mieszkańców mobilizowały się, by mieć własnego przedstawiciela w dzielnicy, by był on ich głosem sprzeciwu albo poparcia dla jakiejś inwestycji czy inicjatywy. Przez to, że wybory do dzielnic były organizowane w innym terminie niż samorządowe, wyniki są mniej przypadkowe (mimo zastrzeżeń o małej liczbie głosów wystarczających do zdobycia mandatu). Cztery lata temu wiele osób szło głosować na radnych dzielnic niejako z rozpędu po głosowaniu na radnych miejskich i prezydenta, nie wiedzą tak naprawdę, na kogo głosują. Teraz poszli ci, którzy rzeczywiście chcieli wybrać konkretną osobę. Chodzi o to, by takich głosujących było jak najwięcej.
O tym, jak wiele jest jeszcze do zrobienia, dowiedziałem się wyciągając z mojej skrzynki ulotkę jednej z kandydatek. Jak napisała - chce zostać radną miasta dzielnicy (tu numer dzielnicy). Jeżeli nawet kandydaci nie wiedzą, o co walczą, to trudno mieć pretensje do wyborców.
KONIECZNIE SPRAWDŹ:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?