Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tylko nas nie opuszczajcie

Redakcja
Ksiądz Aleksy Miciński w swojej parafii w Kazachstanie FOT. MICHAŁ GAWLIK
Ksiądz Aleksy Miciński w swojej parafii w Kazachstanie FOT. MICHAŁ GAWLIK
ROZMOWA z księdzem ALEKSYM MICIŃSKIM, pełniącym duszpasterską posługę misyjną w Kazachstanie

Ksiądz Aleksy Miciński w swojej parafii w Kazachstanie FOT. MICHAŁ GAWLIK

- Ludzie, wśród których Ksiądz pracuje, to głównie potomkowie zesłańców?

- W Kazachstanie było kilka punktów, do których dowożono deportowanych pociągami. Dla północnej części kraju ostatnią stacją byłaTajynsza, gdzie dziś pełnię posługę duszpasterską. Stąd rozwożono ludzi ciężarówkami do istniejących już osad lub po prostu, jak mówią, wyrzucano ich na stepie. Przeważnie jedynym punktem orientacyjnym był wbity w ziemię palik z napisaną cyfrą. To był tak zwany "punkt", w kórym mieli od teraz żyć. Obecnie Tajynsza liczy piętnaście tysięcy mieszkańców, z których większość stanowią potomkowie zesłańców różnych narodowości. Około trzydzieści procent z nich to ludność polskiego pochodzenia, deportowana tu w 1936 r. na rozkaz Stalina, z terenów dzisiejszej Ukrainy.

- W jakich warunkach żyją?

- Na terenie naszej parafii są wioski biedniejsze, gdzie ludzie utrzymują się tylko z gospodarstwa albo zasiłku, ale też bogatsze, których sytuacja finansowa jest lepsza, głównie dlatego że należą do kołchozu. Dużym problemem jest alkoholizm, prostytucja, brak pracy, środków do utrzymania. Bardzo często, szczególnie młodych ludzi, nie interesuje nic poza szkołą i gospodarstwem. Brakuje im jakiegoś hobby czy chęci zrobienia czegoś ponad to, czego wymaga np. program nauczania.

- Nie mają szansy na zdobycie wykształcenia?

- Przeważnie jak zapłacisz, to się wykształcisz, nie zapłacisz - nie będziesz miał wykształcenia. Tak mniej więcej wygląda tu edukacja. Jeśli rodzice mają pieniądze, mogą sfinansować dziecku studia, nawet wyjazd na uniwersytet za granicę. Najczęściej do Rosji albo do Polski, ostatecznie do innego miasta w Kazachstanie. Dwóm młodym osobom z naszej parafii udało się np. dostać na uczelnie w Bydgoszczy, gdzie jedna z nich studiuje teraz ekonomię, a druga administrację. Są zadowolone, coraz lepiej mówią po polsku, dorywczo pracują.

- Wielu mieszkańców Tajynszy stara się dziś o powrót do Polski?

- Aktualnie żyje tu już czwarte pokolenie zesłańców - praktycznie nie mówią po polsku. Język przetrwał jednak w modlitwach, których uczyli się w domu. Ich wiedza o losach przodków w dużej mierze zależy od tego, jak tę historię przekazywało się w rodzinie. Wiele osób próbuje wrócić do Polski. Niektórzy szukają lepszych warunków życia lub nie widzą dla siebie przyszłości w Kazachstanie. Inni wracają, bo w Polsce jest ich ojczyzna. Bywa i tak, że córka z zięciem wyjeżdżają za granicę, a matka zostaje sama i umiera ze świadomością, że dzieci są gdzieś daleko, a ona nie potrafi zmagać się z chorobą bez niczyjej pomocy. Jednego roku z Tajynszy wyjechało do Polski siedem rodzin, ale przecież nie wszyscy wyemigrują.

- Ci, którzy zostają, mają możliwość nauczyć się języka polskiego?

- W Tajynszy mamy gabinet, gdzie wykłada jedna nauczycielka, ale staramy się też umożliwić naukę osobom mieszkającym w pozostałych czterech wioskach, należących do naszej parafii. Dlatego, kiedy jadę odprawić mszę świętą, zabieram ze sobą nauczycielkę, która po skończonym nabożeństwie prowadzi lekcje języka polskiego, a ja w tym czasie jadę do kolejnej wioski spotkać się z wiernymi. Potem miejscowi ludzie przywożą ją do następnej wioski, gdzie zazwyczaj kończę już mszę świętą i wtedy ona zaczyna prowadzić zajęcia. Ja w tym czasie odwiedzam chorych albo jadę w odwiedziny do innego księdza. Innej możliwości na razie nie ma. W jednej wiosce jest może z piętnaście, w drugiej z dwadzieścia osób, które tak regularnie chcą się uczyć.
- Dużo jest katolików w Kazachstanie?

- Kazachstan to państwo islamskie, ponad dziewięć razy większe od Polski, gdzie około pięćdziesiąt dziewięć procent stanowią muzułmanie. W tym, liczącym ponad piętnaście milionów obywateli kraju żyje około sto tysięcy katolików. A służy może z siedemdziesięciu księży. Są wioski, w których wiara znana jest tylko Bogu, bo ukryta w sercu pojedynczych ludzi, w skromnej chacie, gdzie modli się na różańcu chora babcia. Potem, gdy ona umiera, ktoś z rodziny przychodzi do księdza, by przyjechał pomodlić się za zmarłą, bo była katoliczką. Nie zawsze chcą, by ksiądz był na cmentarzu na pogrzebie, ale zawsze proszą o poświęcenie garści ziemi na grób, przyniesionej w chusteczce.

- Musi mieć Ksiądz zgodę na działalność duszpasterską?

- Przez lata komunizmu wiara na tych terenach była czymś zakazanym. W szkołach wprost mówiono dzieciom, że Boga nie ma. Dlatego bardzo ważną rolę w jej zachowaniu odegrała rodzina. Można powiedzieć, że w Kazachstanie panuje teraz wolność wyznawania, są otwarte kościoły, w mniejszych wioskach są kaplice. Co roku musimy jednak występować o zgodę do państwa na działalność duszpasterską dla danego księdza, oddajemy Pismo św. i mszały do cenzury. Na południu czy zachodzie Kazachstanu zdarzają się i bardziej radykalne przypadki. Natomiast w centralnej części kraju i na północy jest w miarę spokojnie. Mimo wszystko musimy na każdym kroku uważać, bo mogą nie dać nam wizy albo zgody na działalność misyjną - takie życie.

- Pomaga Ksiądz osobom, które chcą wrócić do Polski?

- Nie stawiam sobie tego za główne zadanie, ale nie wykluczam budowania tożsamości u osób, które czują się Polakami. Kocham ten kraj i lubię w nim przebywać. Polsce dużo zawdzięczam, tutaj zacząłem studia i je skończyłem, otrzymałem tytuł naukowy. Ale najważniejszym zadaniem księdza nie jest to, żeby krzewić jakąś narodowość, ale głosić Chrystusa. Miejscowej ludności czymś normalnym wydaje się, że Polak to katolik, Rosjanin - prawosławny, a Kazach - muzułmanin. A my staramy się przekonywać, że Kościół jest powszechny i mogą do niego przychodzić nie tylko Polacy. Dlatego odprawiamy mszę w języku rosyjskim i raz w tygodniu w języku polskim.

- Ma Ksiądz jeszcze kogoś do pomocy?

- Jest jeszcze ze mną mój współbrat, o. Stefan Wysocki.

- W jakich warunkach księża mieszkają?

- Bardzo skromnych. Dom jest stary, wszystkie jego kąty już popękały i odchodzą od pozostałej części budynku, dach też nie jest najlepszy, bo dziurawy i przecieka. Jednak są i takie domy, w których nie ma ani łazienki, ani kanalizacji, które już sypią się ze starości.

- Pogoda w Kazachstanie pozwala na życie w takich warunkach?

- Kazachstan to kraj o zupełnie odmiennym klimacie niż klimat Polski. Od jednego końca horyzontu do drugiego ciągną się tu rozlegle stepy, zimą temperatura spada do minus czterdziestu pięciu, minus pięćdziesięciu stopni Celsjusza, podczas gdy latem osiąga nawet plus pięćdziesiąt. Zamiecie, wąskie i dziurawe drogi, to wszystko powoduje, że bywa niebezpiecznie...
- Jak duże odległości dzielą wioski?

- Nieraz, żeby spotkać się z drugim księdzem, odprawić mszę świętą albo wyspowiadać wiernych, musimy pokonywać dziesiątki lub setki kilometrów. Odległości są różne: od stu czterdziestu - stu pięćdziesięciu kilometrów w jedną stronę. Zdarzało się już, że ktoś z nas, jadąc nocą, usnął za kierownicą, wpadł w poślizg albo pobłądził w stepie. A przy minus trzydziestu już nie działa telefon, wtedy trzeba wierzyć w Opatrzność, że ona prowadzi.

- A Księdzu zdarzyło się już zabłądzić?

- Kiedyś, wracając z jednej parafii, utknąłem gdzieś w środku stepu. Chciałem ominąć dziurawą drogę, ale widocznie musiałem zboczyć z trasy. I po pewnym czasie miałem już nad sobą tylko gwiaździste niebo, mróz ponad dwadzieścia stopni, a przede mną na horyzoncie nie było widać nic, tylko ciemność.

- A znaki drogowe?

- Jakie tam znaki! Mniej szczęścia mieli kiedyś księża z innej parafii, którzy wracając ze spowiedzi, przebili dwa koła i stanęli w stepie na dobre. Utknęli około trzydzieści pięć kilometrów od Tajynszy. Dwunasta w nocy, a ja pukam do naszego sąsiada Andrieja, który jest miejscowym wulkanizatorem i mówię: "Ratuj pan, bo tam chłopy w środku stepu siedzą". A on powiada, żeby spróbować założyć im koła spod naszego samochodu. Więc ruszyliśmy do nich z odsieczą. Dwaj księża czekali na pomoc w stepie od dobrej godziny. Na szczęście było tylko około minus dwadzieścia pięć stopni Celsjusza. W sumie cała akcja trwała ze trzy godziny. Potem zabraliśmy ich na parafię i rano pojechali już do siebie, kolejne sto pięćdziesiąt kilometrów.

- Dlaczego zdecydował się Ksiądz żyć w takich warunkach i po studiach w Polsce mimo wszystko wrócić do Kazachstanu?

- Żeby Wschód zrozumieć, trzeba go pokochać. Ja stamtąd pochodzę, tam się urodziłem i wychowałem, tam też na własne życzenie wróciłem. Poza tym Pan Bóg wzywa do konkretnych miejsc, warunków i okoliczności. I ja odczytałem Jego głos właśnie tak, żeby wyjechać do Kazachstanu. Tam, gdzie na mnie czekają ci ludzie, których zostawiłem i do których właśnie teraz powróciłem.

- Myśli Ksiądz, że obecność kapłana jest tym, czego teraz najbardziej potrzebują?

- Ci ludzie, pozbawieni przez lata opieki duszpasterskiej, potrafią docenić jej wartość i widać w nich głęboki szacunek dla Kościoła. Potrzebują obecności księdza na dobre i na złe, księdza, który się z nimi spotka i ich wysłucha, który będzie miał dla nich czas i który będzie mógł dzielić z nimi trudy i cierpienia. Ludzie, wśród których pracujemy, często powtarzają proste, ale dające dużo do myślenia słowa: "Tylko nas nie opuszczajcie".

Rozmawiała MAŁGORZATA PROCHAL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski