Prezydent Francji Francois Hollande wzbudził dość powszechne kontrowersje opinii publicznej, gdy ogłaszał, że Władimir Putin dostał zaproszenie na obchody historycznego lądowania aliantów w 1944 roku.
Czołowi politycy europejscy protestowali znacznie mniej. Dlaczego? Dzisiaj ten obraz jest bardziej wyraźny, jeśli popatrzymy, z jaką ostrożnością nie tylko Hollande, ale też kanclerz Merkel, premier Cameron czy przewodniczący Van Rompuy podchodzą do "kwestii rosyjskiej". W największym uproszczeniu - taktyka, aby nie drażnić niedźwiedzia zdaje się na każdym kroku brać górę. Każdy ma bowiem jakieś interesy.
Francuzi właśnie potwierdzili z pełną stanowczością, że zamówione przez Rosjan okręty wojenne Mistral zostaną dostarczone (wartość kontraktu to 1,2 mld euro), ponieważ "podpisane zobowiązania powinny być wykonane". Londyn też nie jest skory do zaostrzania sytuacji, bo finansowe City niemało korzysta na transakcjach, w których podmiotami są spółki rosyjskie.
Niemcy raz za razem wysyłają sygnał, że nie mają zamiaru nadszarpywać wymiany handlowej, ani rezygnować z potężnych zysków koncernów energetycznych, które prowadzą interesy z Gazpromem. Wymownym symbolem podejścia władzy w Berlinie do Putina - przy całej niechęci Merkel wobec rosyjskiego prezydenta - jest jej pobożne życzenie, aby "Rosja przyczyniła się do stabilizacji na Ukrainie".
Ta sama Rosja, która wykorzystuje każdy pretekst, aby sytuację zdestabilizować. Co więcej, we francuskiej telewizji rosyjski prezydent oskarżył właśnie Zachód o kryzys na Ukrainie.
Stawką, jak twierdzą przywódcy europejscy, jest teraz przekonanie Putina, aby uznał Petro Poroszenkę za legalnego prezydenta Ukrainy. W praktyce oznacza to kolejne obniżenie poprzeczki, nawet jeśli tu i ówdzie pojawia się zapowiedź następnych mglistych sankcji wobec Rosji. W takiej atmosferze jest niemal pewne, że jednoznaczne i publiczne głosy potępienia za aneksję Krymu - choćby takie jak Warszawska Deklaracja Wolności, poparta przedwczoraj przez Baracka Obamę - nie zostaną wygłoszone.
Na tym tle polityka Waszyngtonu i twardszy ton (prezydent USA uważa, że gesty w stronę Rosji są przedwczesne) jednak się wyróżnia. Administracja Obamy dość skrupulatnie przestrzegała, aby nie godzić się na spotkanie na najwyższym szczeblu; sekretarz stanu John Kerry nie krył też irytacji na myśl o sprzedaży Rosjanom Mistrali.
Najwyraźniej jednak Amerykanie nie mają już takiej mocy sprawczej, aby wpłynąć na sojuszników.
A Putin na pewno się tym nie zmartwi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?