Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ubodzy krewni

Redakcja
Do inwestowania i odkładania sporych kwot przyznaje się zaledwie 1 proc. Polaków

JACEK ŚWIDER

JACEK ŚWIDER

Do inwestowania i odkładania sporych kwot przyznaje się zaledwie 1 proc. Polaków

Jest lepiej - od ubiegłego roku rośnie liczba osób, które deklarują możliwość odkładania jakichkolwiek, nawet najmniejszych kwot! Tak wynika z danych przekazywanych przez instytucje badające nastroje konsumenckie. Tak twierdzą też bankowcy, choć tym ostatnim bardziej zależy na klientach zaciągających pożyczki.
Radość z deklarowanej przez Polaków chęci oszczędzania mąci jeden istotny szczegół: oszczędności statystycznego Polaka sięgają co najwyżej 1,5 tys. dolarów (niespełna 6 tys. złotych), podczas gdy "uśredniony" Brytyjczyk ma odłożone mniej więcej ok. 60 tys. USD. To porównanie jest tylko "statystyczne", ale akurat ta jego cecha może jeszcze bardziej martwić. Znając moc naszych domowych budżetów wszyscy wiemy, że nawet owe 6 tys. złotych oszczędności dla większości polskich rodzin jest wartością czysto teoretyczną.

W czasach kryzysu

   Chęć oszczędzania to jedno, a rzeczywisty stan oszczędności - to drugie. W ubiegłym roku ok. 80 proc. Polaków deklarowało, że nie ma żadnych oszczędności. W 1998 r. wskaźnik ten wynosił 70 proc. Kilka kryzysowych lat wystarczyło, aby do zera stopniały niewielkie kwoty odłożone przez najuboższych oszczędzających.
   Szacuje się, że w ciągu kilku ostatnich lat ok. 3 milionów Polaków wykorzystało swoje rezerwy finansowe. Były to najczęściej osoby, które miały odłożone kwoty jedynie kilka razy przewyższające ich comiesięczne dochody. Ekonomiści i bankowcy zgodnie potwierdzają, że cechą czasu kryzysu jest wykorzystywanie odłożonego pieniądza. Kredyty zaciąga się, gdy nadchodzą lata tłuste, gdy rośnie wiara, że będziemy mieli je z czego spłacać.
   Drenaż portfeli Polaków w ostatnich pięciu latach zasadniczo różnił się od wielu finansowych "zakrętów" z przeszłości. Tym razem to nie hiperinflacja spowodowała, że z dnia na dzień zbiednieliśmy. To nie złodziejska wymiana pieniędzy zniweczyła wiarę w rodzimą walutę i powagę państwa. Tym razem zaufanie do złotówki nawet wzrosło, a inflacja została zdławiona. Warto pamiętać, że w przeszłości zazwyczaj bywało inaczej.
   W zimie 1989 r. mięso kupowaliśmy na kartki, stojąc po nie w kilometrowych kolejkach, sklepy świeciły pustkami, brak było dosłownie wszystkiego. Kwitł handel wymienny, a galopująca hiperinflacja, przekraczająca 600 proc., zgarniała potworne żniwo - z dnia na dzień drenowała nasze portfele i niweczyła wieloletnie oszczędności.
   Najbardziej ucierpieli ci, którzy oszczędzali w zorganizowanych przez PRL formach (przedpłaty samochodowe, książeczki mieszkaniowe, polisy posagowe zakładane jeszcze w czasach Gierka). Do dzisiaj nie ustaje dyskusja o radykalnym planie Balcerowicza. Zdaniem jednych plan doprowadził do pieniężnej normalności, ratując resztki stanu posiadania Polaków. W opinii innych doprowadził głównie do zubożenia społeczeństwa przez uszczuplenie oszczędności (krytykom warto przypomnieć, że te pozostałe z czasów PRL oszczędności były liczone przy fikcyjnym kursie złotego w stosunku do walut wymienialnych).
   Hiperinflację pamiętają niemal wszyscy. Dla odmiany tylko nieliczni wciąż mają w pamięci dawniejsze zdarzenia niweczące i posiadane przez Polaków oszczędności, i jakąkolwiek chęć oszczędzania. Prawdziwym trzęsieniem ziemi pod stopami ciułacza była wymiana pieniędzy w 1950 r. Doprowadziła do spadku siły nabywczej złotówki o przeszło 60 proc. Z dnia na dzień dwie trzecie odłożonych pieniędzy diabli wzięli. Państwo wyprowadziło z rynku ok. 700 mln dolarów.
   Każda pogłoska o ewentualnej wymianie pieniędzy wywoływała później paniczny strach. W latach 60. Polacy rzucali się do fatalnie zaopatrzonych sklepów kilka razy, choć do wymiany nie dochodziło. Z czasem obywatele zrozumieli, że oszczędzanie w złotówkach nie ma wielkiego sensu. Pęcznieć zaczęły skarpety pełne zielonych banknotów z wizerunkiem Waszyngtona. Ponieważ socjalistyczne państwo długo nie mogło się pogodzić z faktem posiadania przez obywateli waluty politycznego wroga, większość dolarów trzymano w domach. Szacuje się, że takie domowe oszczędności mogły w Polsce sięgnąć nawet od 2 do 5 mld USD.
   Choć w maju staniemy się członkiem Unii Europejskiej, jeszcze wiele lat poziom naszych oszczędności będzie odbiegał od europejskiej średniej. Wśród państw Unii Europejskiej oszczędności obywateli stanowią przeciętnie ok. 200 proc. PKB (produkt krajowy brutto). W przypadku Polski ten wskaźnik wynosi niecałe 30 proc. Porównanie poziomu oszczędności z PKB jest najwłaściwsze - bierze pod uwagę gospodarcze uwarunkowania.

Z pustymi kieszeniami

   Gdybyśmy zapisali obok siebie bezwzględne liczby obrazujące oszczędności w Polsce i w Europie Zachodniej, moglibyśmy wpaść w uzasadnione kompleksy. Wspomniane na początku 1,5 tys. USD "uśrednionych", oszczędności przeciętnego Polaka wypada blado nie tylko na tle zasobnego Brytyjczyka, ale także Niemca (ok. 30 tys. USD), a nawet Hiszpana, który statystycznie ma odłożoną równowartość kilkunastu tysięcy dolarów. O oszczędnościach, zwłaszcza emerytalnych, Amerykanów lepiej nie wspominać, choćby dlatego, że za oceanem struktura i sposoby oszczędzania są zupełnie inne.
   Prognozy nie są optymistyczne. Czeka nas długie dochodzenie do oszczędnościowego poziomu UE. Przede wszystkim z powodu różnic w dochodach. Płace brutto są w Polsce ok. 5 razy mniejsze niż na Zachodzie. Do tego mamy niezwykle kosztowny system ubezpieczeniowy i podatkowy - wszystko razem powoduje, że przeciętny Polak, nawet jeżeli w tych trudnych czasach ma pracę, nie ma z czego odkładać. Cóż z tego, że ekonomiści przewidują systematyczny wzrost płac po wejściu Polski do UE. Ceny także będą rosły - przede wszystkim ceny towarów i usług, bez których nie można się obejść. Jakby tego było mało, ci sami ekonomiści przewidują, że apetyt Polaków na konsumowanie efektów swojej pracy będzie wciąż wzrastał - wszak właśnie różnice w poziomie życia między Polską a UE są najbardziej rażące.
   Dane z badań zachowań konsumentów, jakie prowadzone były w ubiegłym roku, nie pozostawiają wątpliwości. Do inwestowania i odkładania sporych kwot przyznaje się 1 proc. Polaków! Jak już wspomniano, drobne kwoty odkłada niewiele ponad 10 proc. obywateli. Znacząca większość społeczeństwa twierdzi, że jej dochody "wystarczają na życie", a spora - kilkunastoprocentowa grupa przyznaje się, że wydaje oszczędności bądź ma rosnące długi, nie mając żadnych oszczędności. Nic dodać, nic ująć...

Książeczki do muzeum

   Wódka drogo kosztuje! Nie wydawaj lekkomyślnie pieniędzy na alkohol. Zamiast napełniać kieliszki, wypełniaj systematycznie książeczkę PKO - to zdanie nie jest nieświeżym żartem z podrzędnego kabaretu. Powyższy tekst pochodzi z tzw. banknotu propagandowego wydanego w 1960 r. Miał nominał 50 złotych i był sygnowany przez Społeczny Komitet Przeciwalkoholowy. Prócz zachęcania do oszczędzania w PKO treść zapisów na banknocie sugerowała porządne zakupy. Zamiast wódki należało więc kupować: bieliznę, krawat, szalik, pończochy, wieczne pióro, książki, bilety do teatru i na imprezy sportowe. Numery z takich banknotów brały udział w losowaniu atrakcyjnych nagród, ale pod warunkiem systematycznego oszczędzania na książeczce PKO.
   Dzisiaj albo naród mniej trunkowy, albo książeczka mniej atrakcyjna. W ubiegłym roku na książeczkach swoje oszczędności przechowywało ok. 19 proc. oszczędzających (tak wynika ze statystyki i deklaracji respondentów pytanych przez ośrodki badania opinii publicznej). Znacznie więcej zaufało bankowym lokatom (ok. 30 proc.). Największą popularnością cieszyły się zaś indywidualne rachunki bieżące (50 proc.). Te ostatnie, jeśli nie są internetowe, mają zazwyczaj bardzo niskie oprocentowanie, więc ich popularność wynika raczej z faktu, że Polacy mają niewielkie, uszczuplane na bieżąco oszczędności.
   Oczywiście stosunkowo mniejszą popularnością cieszyły się takie formy lokowania pieniędzy, jak: fundusze powiernicze, nieruchomości, dzieła sztuki, akcje czy nawet obligacje. Ekonomiści są zgodni - w Polsce jeszcze długo bank będzie darzony największym zaufaniem, choć daje niewielkie odsetki. Pierwsze lata współczesnego polskiego kapitalizmu nauczyły nas ostrożności. Wciąż wierzymy, że nie ma jak w banku. Tylko leciwe książeczki, na których można systematycznie odkładać po parę groszy i które dają poczucie posiadania fizycznego potwierdzenia wpłat, powoli będą odchodzić do lamusa. Choć w PKO wciąż stoją kolejki emerytów, aby dopisać "procenty" (wcale nie muszą tego robić - kapitalizacja odsetek następuje automatycznie), zielona książeczka oszczędnościowa wypełniona kolejnymi wpisami potwierdzonymi podpisem kasjerów będzie coraz mniej popularna. Czas najwyższy - aż wstyd przypominać, że pierwsze karty kredytowe pojawiły się u nas kilkadziesiąt lat później niż np. w Stanach Zjednoczonych.
   Jak będą wyglądały oszczędności Polaków za dziesięć, dwadzieścia lat? Na takie pytanie spróbowali odpowiedzieć bankowcy, korzystając z doświadczeń polskich, ale także krajów Zachodu - jak Hiszpania - które wiele lat goniły najbogatszych. Najkrótsza odpowiedź brzmi: mniej bankowych depozytów, więcej kapitałowych inwestycji, szczególnie takich, które będą finansowym zabezpieczeniem starości. Najbardziej optymistyczny wariant sugerowany przez analityków Pekao SA zakłada, że już za 10 lat oszczędności Polaków z obecnych ok. 200 mld złotych wzrosną do 700 mld złotych. Najbogatszych i tak więc nie dogonimy, ale przynajmniej zmniejszymy ogromny dystans.
   Stopniowo będziemy odchodzić od lokat przede wszystkim dlatego, że jeszcze bardziej spadnie ich atrakcyjność (oprocentowanie). Koniecznością stanie się angażowanie pieniędzy na rynkach kapitałowych, a ponieważ niewielu Polaków odważy się na samodzielną giełdową grę, wzrośnie popularność funduszy inwestycyjnych. Obligacje - dzisiaj dość popularne - staną się swoistą przystanią dla pieniędzy na "czarną godzinę". Obecnie w Polsce obligacje są lepiej oprocentowane niż niejedna bankowa lokata, ale w krajach rozwiniętych obligacje to przede wszystkim bezpieczeństwo, a nie zysk.
   Tak czy inaczej - zdaniem specjalistów od inwestowania - najważniejszy dla nas będzie powrót do wiary, że "oszczędnością ludzie się bogacą". Wciąż bowiem sporo osób swej finansowej szansy upatruje raczej w wygranej na liczbowej loterii niż w systematycznym odkładaniu pieniędzy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski