Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uciekła przed wojną do Krakowa, a teraz stara się od nowa ułożyć życie

Piotr Drabik
Piotr Drabik
Iryna Dudko wraz z Kartą Polaka, którą otrzymała w 2013 roku
Iryna Dudko wraz z Kartą Polaka, którą otrzymała w 2013 roku Fot. anna kaczmarz
Ludzie. Blizna na prawej ręce Iryny Dudko przypomina, jak dramatyczna była podróż z ogarniętego konfliktem zbrojnym Donbasu do naszego kraju. 57-latka z Kartą Polaka w kieszeni przyjechała do naszego kraju na własną rękę, przez co teraz nie może starać się o mieszkanie socjalne.

- O, tutaj kiedyś był nasz dom - mówi przez łzy Iryna Dudko, pokazując na komputerze zdjęcia zniszczonych przez pociski bloków mieszkalnych. Jej rodzinne miasto Jasynuwata (15 km na północ od Doniecka), w lecie 2014 znalazło się w samym środku walk pomiędzy prorosyjskimi separatystami, a ukraińskimi żołnierzami. Zdążyła z mężem wyremontować praktycznie całe mieszkanie, gdy spadły pierwsze bomby. Teraz cały blok mieszkalny to sterta gruzu. - Nie mamy tam do czego wracać. Kraków jest dla mojej rodziny nowym domem - podkreśla 57-latka.

Iryna do ostatniego momentu wierzyła, że nie będzie musiała opuszczać rodzinnego Donbasu. Jak wspomina 57-latka, ich wcześniejsze życie na Ukrainie było skromne, ale spokojne. - Mama w dzieciństwie nas nauczyła, że jak chcemy jeść chleb z masłem to musimy na niego zapracować - opowiada Iryna.

Najpierw ukończyła Instytut Transportu Kolejowego w Charkowie, a potem przez prawie trzy dekady pracowała jako ekonomistka w spółce kolejowej. Przed wybuchem wojny, była samodzielną księgową. Pracę na kolei podjęła również jej córka Jana. Mąż Wiktor był elektrykiem, a syn prowadził własną firmę. Ponadto obydwoje aktywnie uprawiali sport. Mąż Iryny trenował aikido, a syn wybrał karate.

Ukrainka z polskimi korzeniami

Iryna dopiero kilka lat temu dowiedziała się o swoim prawdziwym pochodzeniu. - W Związku Radzieckim w moich dokumentach widniała narodowość „rosyjska”. Nie rozumiałam tego, bo ojciec był przecież Ukraińcem. A mama przez całe życie ukrywała, że jej rodzice byli Polakami - wspomina.

Okazało się, że dziadkowie Iryny trafili ze Lwowa do Donbasu za pracą i już tu zostali. Ze strachu przed represjami, ukrywali swoje pochodzenie.

57-latka postanowiła lepiej poznać ojczyznę dziadków. W 2011 roku zapisała się do Towarzystwa Kultury Polskiej i rozpoczęła kurs nauki języka swoich przodków. Certyfikat potwierdzający znajomość języka polskiego, to jeden z niewielu dokumentów, jaki udało jej się przywieść z Donbasu. Iryna posiada również Kartę Polaka.

Po raz pierwszy przyjechała do Polski na rekolekcje, zorganizowane przez doniecką parafię. - To co zobaczyłam, przerosło moje wszelkie oczekiwania. Wszędzie porządek, zadbana zieleń, zupełnie inaczej niż u nas - wspomina. Następnym razem trafiła do kraju przodków, w znacznie mniej sprzyjających okolicznościach.

- Nie mogliśmy żyć w strachu, wśród bomb i wybuchów - podkreśla Iryna. Pierwsze odgłosy walk słyszeli w kwietniu 2014 roku, ale mimo to starali się funkcjonować normalnie. Z czasem stało się to jednak niemożliwe. - Pociski uderzały w bloki mieszkalne, a my musieliśmy się ukrywać w piwnicy. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Szukaliśmy jedzenia, a woda dostępna była tylko co kilka dni - wspomina łamiącym głosem.

Jako pierwsza, teren objęty konfliktem, opuściła jej córka. - Za oszczędzone pieniądze, wyjechałam na urlop do Polski. Z rodzinnych terenów mogłam wydostać się tylko jednym mostem, który nie został zniszczony w walkach. Gdy przekroczyłam granicę z Polską usłyszałam przez telefon od mamy, że nie powinnam wracać do Donbasu - wspomina 36-letnia Jana. Z poznaną w podróży koleżanką, wynajęła w Krakowie mieszkanie i zaczęła szukać pracy.

Z linii frontu do ojczyzny przodków

W międzyczasie życie w Jasynuwacie było coraz trudniejsze. Iryna wraz z mężem zdecydowała się na wyjazd w sierpniu 2014 roku. Nie ukrywa, że to był dla nich ostatni moment na ucieczkę. - Nikt wtedy nie myślał o ewakuacji Polaków, nie mieliśmy na co czekać - dodaje. Najpierw mieli problem z wyrobieniem wizy w polskim konsulacie w Doniecku, dlatego musieli wracać do rodzinnej miejscowości.

- Co krok separatyści ustawiali punkty kontrolne. Pokonanie nawet krótkich odcinków było wyzwaniem - opowiada 57-latka.

Gdy już udało się załatwić wszelkie formalności, ruszyli w stronę Słowiańska. Zabrali ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Zapomnieli nawet o akcie małżeństwa.

- Trafiliśmy w sam środek walk, kule latały w powietrzu. Mąż prowadził samochód, a ja białą chustką wymachiwałam przez okno. Jeden z pocisków rykoszetem zranił mnie w rękę. Dopiero po dłuższej chwili zauważyłam, że krwawię - opowiada ze łzami w oczach Iryna. Blizna na prawej ręce przypomina o tym zdarzeniu.

Małżeństwo chciało wyjechać z Donbasu z psem, przyjacielem rodziny. - Nie mogliśmy go zostawić, ale z drugiej strony przez niego sporo ryzykowaliśmy - podkreśla kobieta. Najpierw ze zwierzęciem na wschodzie Ukrainy został mąż Iryny, który musiał jeszcze czekać na dopełnienie formalności wizowych. Wraz z psem ukrywał się z dala od frontu, w miejscowości Konstantynówka, w połowie drogi między Słowiańskiem a Donieckiem.

W tym czasie dzięki Karcie Polaka, Iryna trafiła do Krakowa, gdzie najpierw zamieszkała u koleżanki na ul. Długiej. - Gdy za oknem przejeżdżał tramwaj, odruchowo chowałam się myśląc, że to bombardowanie - opowiada 57-latka. Iryna w nowej rzeczywistości starała się ułożyć życie na nowo. - Znalazłam pracę w pracowni krawieckiej. Zostałam tam przez dwa tygodnie, za 3 zł za godzinę. Właściciel nawet tego nie chciał zapłacić - wspomina.

Potem pracowała jako pomoc kuchenna w galerii handlowej, ale ze względu na stan zdrowia musiała zrezygnować. Obecnie jest zarejestrowana jako bezrobotna.

Mąż przyjechał do Krakowa dopiero w listopadzie 2014 roku, kiedy Iryna otrzymała kartę stałego pobytu w Polsce. Teraz jedyne ich źródło utrzymania to pensja męża, pracującego na budowie.

Karta Polaka kontra biurokracja

57-latka nie ukrywa, że praktycznie wszystkie pieniądze idą teraz na wynajem dwupokojowego mieszkania. Dlatego wystąpiła z wnioskiem do magistratu o przyznanie lokalu socjalnego. Pomimo, że ma Kartę Polaka nie mogła liczyć na jego pozytywne rozpatrzenie. - Uprawnionymi do otrzymania gminnego lokalu są m.in. osoby repatriowane z terenów byłego ZSRR i zaproszone uchwałą Rady Miasta Krakowa w celu osiedlenia się na stałe na terenie miasta - wyjaśnia Katarzyna Bury, dyrektor Wydziału Mieszkalnictwa UMK.

Wyjaśnia również, że pani Iryna mogłaby otrzymać mieszkanie socjalne, w sytuacji jeśli trafiłaby do Krakowa w ramach ewakuacji Polaków z Donbasu, organizowanej przez rząd. Jednak pierwszą z nich przeprowadzono dopiero w styczniu 2015 roku, czyli prawie pół roku po ucieczce rodziny Dudko ze wschodniej Ukrainy. - Nie mieliśmy na co czekać, mogliśmy zginąć w każdej chwili - tłumaczy decyzję o wyjeździe Iryna. Dodaje, że w Donbasie nie mieli na kogo liczyć. - Nawet na księdza Wołodymra z parafii w Doniecku, który zawsze nam pomagał, ale został on zatrzymany przez separatystów - wspomina Iryna.

Jednocześnie dodaje, że nie chce finansowo obciążać swoich dzieci. Jej córka Jana również mieszka w Krakowie, podobnie jak syn Olek. Teraz wyjechał właśnie do Kijowa, gdzie jest jego własna rodzina i od miesięcy stara się ją sprowadzić do Polski.

W ojczyźnie dziadków, rodzina Dudków może liczyć na pomoc i życzliwość miejscowych. - Nie wiem, czy tylko ja miałam takie szczęście, ale za każdym razem spotykałam tutaj dobrych ludzi - przyznaje 36-letnia Jana.

Wśród tych osób znajduje się Maria Kwaśniewska-Nowak, która na co dzień wykłada na krakowskiej Akademii Muzycznej. - Poznałam Irynę przypadkowo, podczas spaceru z psem. Jak tylko usłyszałam jej dramatyczną historię, od razu postanowiłam pomóc - wspomina. Polka pomogła swojej sąsiadce wypełnić niezbędne dokumenty i nawet ją zameldowała na swój adres.

Pomimo, że życie w Krakowie stwarza im wiele trudności, rodzina Dudków nie zamierza wracać do Donbasu. - Z tego co opowiadają nasi znajomi, tam nic się nie zmieniło. Nikt nie remontuje zniszczonych podczas walk budynków, czasami nie są wypłacane pensje - wskazuje Iryna.

Miasto Jasynuwata znajduje się obecnie pod kontrolą prorosyjskich separatystów, a obowiązujący od zeszłego roku rozejm między stronami konfliktu jest przestrzegany tylko na papierze.

Mimo to 57-latka nie ma do nikogo żalu, za to co ją spotkało.

- Przez te wszystkie lata żyliśmy obok siebie, Ukraińcy i Rosjanie. Najważniejsze, aby ta wojna po prostu się skończyła - podkreśla kobieta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski