Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uczelnie nie mogą być fabrykami

Rozmawiała Agnieszka Maj
fot. Michał Okła
Rozmowa. Prof. Piotr Sztompka z Instytutu Socjologii UJ mówi o kryzysie kształcenia na uniwersytetach i o nowej polskiej elicie

– Na początku lat 90. w Polsce studiowało ok. 400 tys. osób; teraz – ponad 2 mln. Umasowienie uczelni jest główną przyczyną spadku jakości kształcenia na uniwersytetach?

– W życiu nigdy nic nie jest za darmo. Wielki sukces lat transformacji, polegający na podniesieniu liczby absolwentów szkół wyższych z kilku do około 40 proc. sprawił, że mamy do czynienia z istotnym pogorszeniem jakości kształcenia. To wiąże się przede wszystkim z tym, że poza uniwersytetami publicznymi powstało mnóstwo szkół prywatnych. Według mnie tylko 10 z nich – na ponad 100 – to są szkoły na poziomie uniwersyteckim. Należy do nich m.in. Akademia Leona Koźmińskiego czy Szkoła Wyższa Nauk Społecznych w Warszawie.

– Spadek jakości kształcenia dotyczy jednak także uniwersytetów publicznych.

– Na uniwersytetach nagle sale wykładowe zapełniły się setkami studentów, co zabiło istotne dla uniwersytetów relacje pomiędzy studentami a wykładowcami. Uniwersytety zaczęły działać jak fabryki produkujące absolwentów. Chcą ich mieć jak najwięcej, ponieważ dotacja zależy od liczby studentów, magistrów, doktorantów. Mało kto zastanawia się nad jakością. To zepsuło relację między profesorem a studentem, która dawniej była bardziej bezpośrednia.

Wykładowca mógł być dla studenta wzorcem osobowym, a nie tylko maszynką do opowiadania tego, co można przeczytać w książkach. Teraz ta relacja jest totalnie anonimowa. Prawie już nie ma egzaminów ustnych, nie ma więc kontaktu z człowiekiem. Profesor nie może więc – tak jak dawniej – odegrać roli wychowawczej.

– Udaje się te relacje zachować w innych krajach zachodnich, gdzie jest podobny wskaźnik studiujących – ok. 40 proc.?

– Tak. Dotyczy to uniwersytetów, które mają ogromne pieniądze od fundacji albo wysokie nakłady od państwa. Ale obniżenie jakości kształcenia to faktycznie nie jest tylko nasz problem, także dotyczy innych krajów, na całym świecie. W Wielkiej Brytanii poziom trzymają dwa, trzy uniwersytety, we Francji też kilka. Reszta ulega umasowieniu, czego skutkiem jest pogorszenie jakości.

– Może więc powinno się jednak przyjmować mniej studentów?

– Trzeba raczej stworzyć mechanizmy konkurencyjności, takie jak w gospodarce. To wcale nie znaczy, że musi być mniej studentów. Chodzi o to, aby wyrobić w nich poczucie, że edukację należy zdobywać z trudem, a nie jest to jedynie papierek, który otrzymujemy od władz państwa i nie ma on znaczenia na rynku pracy.

– Studenci mają wciąż złudzenie, że dzięki temu papierkowi dostaną pracę.

– Zwłaszcza ci po licencjacie. System boloński polegający na podziale studiów na licencjackie i magisterskie jest absurdalny, powoduje produkowanie niedouczonych niby-magistrów. Opowiem pewną anegdotę. Na egzaminie na trzecim roku miałem studenta, którego pytałem o zjawisko charyzmy w polityce. Wymieniał m.in. Baracka Obamę. Pytam, czy w kraju mieliśmy kogoś takiego, kogoś, kto 25 lat temu doprowadził do upadku komunizmu. Student mówi „Wiem, ale nie mogę sobie nazwiska przypomnieć”. Podpowiadam – Lech Wałęsa. Na co student mówi: „Pamiętam! Był na koncercie Eltona Johna w Sopocie!”.

– Bezrobotnych produkują przede wszystkim kierunki humanistyczne, takie jak m.in. politologia, filozofia. Może tam powinno się ograniczyć przyjmowanie studentów?

– To fundamentalne nieporozumienie. W szkołach zawodowych trzeba się nastawić na zdobycie konkretnych umiejętności zawodowych. Uniwersytet ze swojej natury to miejsce, które ma kształcić nie pracowników najemnych do określonych funkcji, tylko światłych obywateli.

– Tylko że potem nie mogą znaleźć pracy.
– To nieprawda. Miałem okazję rozmawiać z liderami polskiego biznesu na ten temat. Oni twierdzą, że mogą przyuczyć każdego pracownika w pół roku, natomiast poszukują kogoś, kto ma wyobraźnię innowacyjną i wiedzę humanistyczną. Pracodawcy poszukują ludzi z szerokimi horyzontami. Nie tylko tych, którzy potrafią składać telefony, ale także takich, którzy potrafią je wynaleźć.

My jesteśmy jednak krajem, gdzie, niestety, dominują firmy, w których tylko się składa. Kilka lat temu wykładałem w Niemczech na uczelni, która ma kształcić elity dla biznesu i polityki. To są studia pomagisterskie. Egzamin wstępny polegał na tym, że kandydatów pytano nie o to, czy potrafią konkretną rzecz wykonać, tylko czy byli w teatrze, na czym, jaką powieść przeczytali, jaki film obejrzeli. Dlatego trzeba powrócić do fundamentalnych wartości i reguł życia uniwersyteckiego w nowych warunkach Nie chodzi o to, aby wrócić do średniowiecza, lecz do pewnych standardów. Konieczne jest odnowienie uniwersytetu, ale w oparciu o tradycję.

Podobnego zdania są Amerykanie. Uważają, że wykształcenie o charakterze zawodowym jest potrzebne, ale na niższym szczeblu. Według nich główną siłą napędową rozwoju ekonomicznego w naszym stuleciu był i będzie rozwój innowacji. Amerykańskie uczelnie są w pierwszej dziesiątce na świecie. Nasze wśród pierwszych 400. Ich przewaga wynika jednak m.in. z tego, że dostają więcej pieniędzy od państwa.

– Polskie uczelnie narzekają na brak pieniędzy, ale może niekoniecznie potrzebują więcej, tylko powinny je inaczej wydawać. Skoro mamy niż demograficzny i mniej studentów, to dlaczego nie zwalnia się pracowników uczelni?

– To kwestia wewnętrznej organizacji i efektywności pracy. Na uniwersytecie nie tylko się wykłada. Cała idea polega na tym, że łączy się badania i nauczanie. Naucza się tego, co się samemu odkryło, osiągnęło, a nie tego, co wydrukowano w podręczniku 10 lat temu.

– Na uczelniach zagranicą pracownicy muszą się bardziej wykazywać niż u nas?

– Tam panuje nieporównanie większa konkurencja. U nas wciąż dominuje opiekuńczość, jest typowa dla wielu dziedzin. Jeśli ktoś zacznie karierę na uniwersytecie, to na ogół w tym miejscu ją kończy. Moim marzeniem jest jednak, aby nie chodziło o to, by jakoś przeżyć na uczelni, ale by doskonalić się, być coraz lepszym. Praca naukowa ma jedną cechę, która jest dla mnie fundamentalna: wymaga bycia coraz lepszym w swojej roli zawodowej. Jeśli jest się górnikiem czy pilotem, wystarczy być dobrym i rzetelnie wykonywać swoje zadania. W nauce to za mało.

– Jednak sporo jest na uczelniach ludzi, dla których praca tam jest tylko ciepłą posadką, z niewielką liczbą godzin nauczania w tygodniu.

– To smutna grupa. My nie jesteśmy elitą finansową, ani biznesową, ani władzy. Nasze zarobki są śmieszne w porównaniu z tym, co można osiągnąć w innych dziedzinach. Mimo to uniwersytet powinien być instytucją elitarną. Musi powstać poważny ruch w środowisku akademickim, który doprowadzi do opamiętania i przypomnienia o tym, czym naprawdę są uniwersytety.

– Według szacunków Ministerstwa Nauki w 2020 r. na uczelniach publicznych będzie tyle miejsc ilu maturzystów. Prawie każdy absolwent szkoły średniej będzie mógł studiować. Czy wyższe wykształcenie będzie oznaczać więc w dalszym ciągu przynależność do inteligencji?

– Inteligencja to pojęcie wieloznaczne. Możemy mówić o niej jako o grupie ludzi z wyższym wykształceniem albo o grupie ludzi, która może coś wnieść do życia kraju. Kiedyś inteligencja tworzyła jądro narodu, który był w stanie w trudnych warunkach walczyć o swoje. Teraz jest ogromna różnica między tymi, co skończyli studia, a prawdziwą elitą.

– Młodzi ludzie mają teraz bardzo praktyczne podejście do życia: wolą należeć do grupy biznesmenów, a nie inteligentów. To źle?

– Nie niepokoi mnie to zjawisko. W moim pojęciu obywatela, który zastępuje pojęcie inteligenta, umieszczam także tych, którzy radzą sobie w biznesie. Oni teraz należą do elity, ale nie tylko. Także artyści, naukowcy i wybitni ludzie z różnych dziedzin. Zdarzają się wśród nich – co prawda, rzadko – politycy. To grupa, która pcha naród naprzód. Należenie do elity nie zależy od dyplomu, ale od takich cech, jak: kreatywność, innowacyjność, gotowość do wyrzeczeń na rzecz przyszłych osiągnięć i poczucie, że jest się członkiem jakiejś większej sprawy, na przykład sprawy swojej firmy, którą się rozwija, siedząc po 12 godzin w pracy. I jest się obywatelem, który zwraca uwagę na sprawy publiczne i gotów jest w nich uczestniczyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski