Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uniwersytety przeżywają kryzys. Zaczynają przypominać fabryki

Rozmawiał Arkadiusz Maciejowski
Profesor Piotr Sztompka
Profesor Piotr Sztompka FOT. MICHAŁ OKŁA
Rozmowa. Profesor Piotr Sztompka, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego mówi o tym, że uczelnie humanistyczne przestały wypełniać swoją misję. Powinny dawać szeroką wiedzę, a nie konkretne umiejętności, tak jak uczelnie techniczne czy zawodowe.

– Panie Profesorze, dlaczego uniwersytety stały się fabrykami bezrobotnych?

– Nie do końca zgodzę się z tą tezą, ale faktycznie uniwersytety przeżywają obecnie poważny kryzys. Głównie dlatego, że odchodzą od swojej misji. Powinny dawać szeroką wiedzę, a nie konkretne umiejętności, tak jak uczelnie techniczne czy zawodowe. Uniwersytety muszą uczyć kreatywności, niestandardowego myślenia, innowacy­jności itd. Absolwent powinien rozumieć np. mechanizmy rządzące światem.

– Tylko że pracodawcy teraz oczekują właśnie konkretnych umiejętności, a nie abstrakcyjnego myślenia.

– I tu się pan myli. Odbyłem bowiem wiele rozmów z przywódcami wielkich światowych przedsiębiorstw. Mam też badania przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych na grupie 700 szefów dużych firm. Wniosek z tych badań jest taki, że większość z tych szefów – ponad 80 procent – chce mieć w swoim zespole ludzi światłych, niestandardowych, z szerokim wykształceniem.

Przyuczyć pracownika do wkręcania śruby czy obsługiwania Excela to oni mogą w góra kilka miesięcy. Nigdy nie nauczą jednak tego, co powinien dawać uniwersytet, czyli jak już mówiliśmy, kreatywności, poczucia estetycznego i etycznego, wrażliwości itd. Właśnie dlatego na rozmowach kwalifikacyjnych pytają np., czy chodzisz do kina, jaką książkę ostatnio przeczytałeś, co sądzisz o wydarzeniach na Ukrainie itd.

– No tak, ale to są realia amerykańskie. Nie spotkałem się jeszcze w Polsce z pracodawcą, który pytałby swojego przyszłego pracownika, czy czyta książki. Takie pytanie pada ewentualnie podczas rekrutacji do biblioteki czy jakiegoś wydawnictwa.

– Dzieje się tak, bo niestety wiele polskich firm ma jeszcze archaiczne myślenie. Generalnie jako kraj mamy trochę tak, że wydaje nam się, iż doganiamy nowoczesność, tylko że to, co ścigamy, w innych krajach było nowoczesne już wiele lat temu. Powtarzam, firmy, którym zależy na rozwoju, na osiąganiu sukcesu, już zrozumiały, że nie jest im potrzebny pracownik, który tylko umie skręcić Ipada, bo tego można się szybko nauczyć i bez technicznego wykształcenia.

One potrzebują kogoś, kto wymyśli Ipada, kogoś, kto wymyśli nowy produkt lub usprawni jakiś proces. Do tego jednak potrzeba kreatywności, a nie konkretnych umiejętności. Mam nadzieję – nawet taka nasza rozmowa może pomóc – że ktoś się nad tym zastanowi. Jeśli przedstawiciele biznesu nie zmienią swojego myślenia, to cała nasza gospodarka wciąż będzie tylko odtwórcza.

– Oczekujemy od pracodawców, aby patrzyli na to, co człowiek ma w duszy, a nie co konkretnie umie. Dlaczego więc uniwersytety, przyjmując studentów np. na politologię, nie pytają ich, czy chodzą do kina i co myślą o syryjskim dyktatorze, tylko patrzą na wyniki z matury?

– Oczywiście uważam za błąd to, że odeszło się od rozmów kwalifikacyjnych podczas rekrutacji na większość kierunków. Prowadzimy teraz wiele debat w środowisku akademickim (m.in. podczas niedawnego Kongresu Kultury Akademickiej) i to będzie jeden z postulatów, aby już od przyszłego roku akademickiego wprowadzić chociażby na UJ rozmowy kwalifikacyjne. Warto bowiem wysłuchać przyszłego studenta i sprawdzić, co sobą reprezentuje.

– Wracając jeszcze do kwestii pracodawców, chce Pan profesor powiedzieć, że firmy techniczne powinny się bardziej otworzyć na humanistów?

– Tak, bo bez nauk humanistycznych ciężko zrozumieć mechanizmy rządzące światem, ale powinno to też działać w drugą stronę. Generalnie zaś uważam, że już na etapie studiów kwestie techniczne z humanistycznymi powinny się bardziej zazębiać. Według mnie student historii powinien mieć część zajęć np. z informatyki, anatomii czy fizyki, a student fizyki powinien mieć trochę socjologii czy historii.

Po to właśnie, aby mieć szerokie horyzonty. To już nie są czasy, że jak ktoś raz został urzędnikiem, to był nim przez całe życie. Ludzie teraz muszą bardzo często zmieniać zawód i do tego trzeba się przygotować i mieć właśnie rozległą wiedzę. Wracając do uczelni, to trochę te dwa światy się faktycznie do siebie już zbliżają, bo np. na AGH jest znakomity wydział nauk społecznych.

– Sęk chyba jednak w tym, że ta integracja nie jest jeszcze zbyt rozwinięta

– To prawda. Student mechaniki z naukami społecznymi ma podczas studiów niewiele styczności. Tu jeszcze jest wiele do zrobienia, wierzę jednak, że ten model nauczania będzie się zmieniał i dojdzie do zbliżenia techniki z humanistyką, co będzie przyszłością edukacji.

Mielibyśmy wtedy jednocześnie studenta z konkretnymi umiejętnościami, a zarazem z szeroką wiedzą, kreatywnego i po prostu lepszego obywatela. Moim zdaniem fakt, że ponad 70 proc. Polaków woli iść na grilla niż na eurowybory, to efekt często nawet małej świadomości geograficznej, nie mówiąc już o geopolitycznej.

– Widzi Pan duże zagrożenie w tym, że uniwersytety coraz bardziej zaczynają przypominać przedsiębiorstwa czy korporacje?

– Niestety tak się dzieje i zdecydowanie uważam to za duże zagrożenie. Uniwersytety stały się fabryką, która niczym na taśmie ma masowo wyprodukować jakichś specjalistów. Mówi się już, że uniwersytet wykonuje usługi edukacyjne na rzecz swoich klientów, czyli studentów. To zaburzenie idei i wartości uczelni wyższej. Uczniowie przychodzą i mają żądania, obrażają się, jak ich się obleje. Zgłaszają jakieś reklamacje do mnie tak jak w sklepie, że są niezadowoleni.

– A co z relacją mistrz–uczeń?

– Coraz rzadziej możliwa jest ta relacja właśnie ze względu na masowość. Szalenie trudno jest teraz wykładowcy być w jakimś osobistym kontakcie ze studentami, bo jest ich po prostu zbyt dużo. Często na sali mam 100 czy nawet 200 studentów.

Kontakt ogranicza się więc do sprawdzenia testu i ewentualnie, jak jest dobry system wewnątrz uczelni, to przy wpisywaniu ocen widzę zdjęcie studenta. Oczywiście, z jednej strony można się cieszyć, że doszliśmy do poziomu, w którym połowa absolwentów szkół średnich idzie na studia. Z drugiej zaś strony, efekt jest taki, że właśnie uniwersytet zaczyna przypominać fabrykę.

– Biorąc pod uwagę bilans zysków i strat, to lepiej jest teraz, kiedy dużo młodych osób studiuje? Czy też lepiej byłoby, gdyby uczelnie wyższe były bardziej elitarne, tylko dla najlepszych?

– To nie jest proste pytanie ale uważam jednak, że kryteria przyjmowania studentów na uniwersytety powinny być wyższe, a to automatycznie przełożyłoby się na ich liczbę. Podam taki przykład. Mamy wyprawę na Mount Everest i bieg na 1500 metrów. W pierwszym przypadku cała grupa musi dostosować się do najsłabszego, a w drugim grupa stara się nadążyć za najmocniejszym.

Dziś na uniwersytety trafiają cudowni i zdolni młodzi ludzie ale też grupa osób, których miejsce jest gdzieś indziej niż na uczelni wyższej. I niestety często ta grupa ciągnie w dół. Gdyby kryteria przyjmowania na uniwersytety były wyższe, przynajmniej na niektórych kierunkach, to studenci – tak jak w biegu na 1500 metrów – ciągnęliby do najlepszych.

– Chyba dużo łatwiej dziś zrobić karierę naukową niż jeszcze kilkanaście lat temu?

– Nie wiem, czy karierę ale faktycznie bardzo są zaniżane standardy. Dla przykładu – doktoraty są coraz słabsze. To skutek zmian, które doprowadziły do tego, że dziś o tym, czy komuś przyznaje się doktorat czy nie, o co się go pyta na obronie, decyduje bardzo wąskie grono pracowników z danego instytutu.

Dawniej siedzieli przedstawiciele innych wydziałów i kontrola zewnętrzna była dużo większa. Podobnie jest w przypadku habilitacji. To wszystko bardzo obniża rangę uczelni wyższych i konkretnych tytułów. I to jest kolejna rzecz, którą trzeba zmienić.

– Z wykładowcami akademickimi nie dzieje się przypadkiem to co np. z lekarzami, że skupiają się na robieniu kariery, mają po kilka etatów i nie mają czasu dla studentów, bo po wykładzie biegną już na kolejną uczelnię?

– Na szczęście wykładowcy nie mogą już mieć etatów np. na pięciu uczelniach, tylko co najwyżej na dwóch i to za zgodą rektora. Problem w tym, że pracownicy uczelni wyższych, w tym profesorowie, zarabiają nieporównywalnie mniej niż mogliby zarobić w prywatnych firmach. Dlatego też szukają dodatkowego dochodu.

Mam nadzieję, że w tej kwestii się coś poprawi i faktycznie wykładowcy będą mieli więcej czasu np. na konsultacje ze studentami. Inną sprawą jest to, że studenci nie garną się jakoś szczególnie, aby przychodzić na takie konsultacje.

– A uważa Pan za błąd to, że studenci muszą płacić, jeśli chcą studiować drugi kierunek?

– To jest fundamentalny błąd. Narzekamy bowiem na obniżanie standardów, a jednocześnie zamykamy drogę rozwoju najzdolniejszym młodym ludziom, którym się chce, ale często ich nie stać po prostu, aby zapłacić za drugi kierunek studiów. Ja sam skończyłem socjologię i prawo, na szczęście za darmo. To jest więc ta trzecia zmiana, o którą będę apelował.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski