Otóż Jonasz, nigdy nie umiał odmówić kolegom i na domiar kłopotliwości miał słabą głowę. Nie do pozazdroszczenia są to cechy, owszem. Lecz z drugiej strony - w momentach śmiertelnego zagrożenia, potrafił budować ze słów cudowne, ocalające obrazy. Kiedy więc koledzy zaprosili - Jonasz się poddał i rozpoczął konsumpcję. Po czym kolejny raz w życiu jego zadziałała słynna fraza wielkiego poety: „Chwilo trwaj! Jesteś piękna!”... Trwała doby trzy. Po powrocie do domu - niby co miał rzec kobiecie swojego życia? Prawdę? Marquez powiada tak: „Fikcja została wynaleziona w chwili, kiedy Jonasz wrócił do domu i powiedział swojej żonie, że spóźnił się trzy dni, bo połknął go wieloryb”. I ocalał Jonasz!
Jego poetycki obrazek był tak hipnotyczny, że gdyby jednak tuż po nim wyznał prawdę - żona by nie uwierzyła. A nawet jeśli - przy metaforze Jonasza, łagodnie odbanalniającej codzienny szary, płaski banał świata, lita prawda o chlaniu męża wydałaby się jej żałosna, zbędna zupełnie.
Jonasz - poeta. Pierwszy Jonasz. A po nim, do dziś nieprzeliczone rzesze Jonaszów o różnych nazwiskach, obu płci i we wszystkich kolorach skóry. Legiony poetów. Na przykład - Bronisław Maj. Ostatni Salon Poezji - „Antologia osobista” - był jego Salonem. Był bolesną godziną, ulepioną z ulubionych polskich wierszy Maja, które czytali: Anna Dymna, Anna Radwan, Krzysztof Orzechowski i Jerzy Stuhr, w chwilach przerwy słuchając muzyki duetu: Halina Jarczyk na skrzypcach oraz Jacek Bylica na fortepianie.
O godzinie bolesnej mówię, gdyż Maj musiał wybierać. W zagajeniu wyznał, że na początku miał wierszy ponad 1000. Płacząc okroił ten ogrom do setki, lecz i to było przecież za dużo. Jeśli dobrze pamiętam - skończył na sztukach 37. Nie wymienię ani tytułów, ani nazwisk poetów - zbyt wiele miejsca by to zajęło. Wszystkie epoki wybrzmiały - tyle niech starczy. I co chyba oczywiste - nie będę się też silił na sztuczne konstruowanie jednego sensu, jednej idei spajającej te 37 objawień.
Niby jakim sensem zlepić spiżowego Cypriana Kamila Norwida z pastelowym Jeremim Przyborą, niczym towot gęstego Bolesława Leśmiana z krańcowo kostycznym Tadeuszem Różewiczem, albo barytonowe ciemności Rafała Wojaczka z lotnymi niby konik polny frazami Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego?
Dokładniej mówiąc, był jeden, dla tego typu poetyckich składanek oczywisty, a niechby i banalny sens, lecz, rzekłbym, sens nie ze zbioru filozoficznego, nie z planety treści. Same słowa mianowicie. Zdumiewający taniec słów, pląs metafor odbanalniający łagodnie banał zdań człapiących dzień po dniu ulicami, po kuchniach i sypialniach, nad ladami urzędów, sklepów i barów. „Kochanie! Nie gniewaj się! Wieloryb mnie połknął!” Sensem bolesnej godziny Maja był stareńki poetycki gest Jonasza. Pokaz 37 nic wspólnego z wielorybem nie mających ech tego gestu, ech na wiele tematów.
Przypomina się fundamentalne zdanie o teatrze. Że jest on miejscem, gdzie „iluzja realności zmienia się w realność iluzji”. Wiersz - to scena słów samych.
Wcale często bywa, że realność tańczących w nim obrazów jest tak hipnotyczna, iż prawda przestaje się liczyć. Żona uśmiecha się wtedy ciepło. I szepce: Nie przejmuj się, Jonaszu!... Nie martw się, Bronku! Rano będzie lżej!...
WIDEO: Karol Estreicher - polski obrońca dzieł sztuki
Źródło:Dzień Dobry TVN, x-news
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?