Do papyrolizy na razie nie doszło, jest jednak możliwa, o czym świadczą pracujące pełną parą w wielu bibliotekach odkwaszacze papieru.
Wyjściem z tego cywilizacyjnego zagrożenia miało być – już w tzw. realu, nie w literaturze – wprowadzenie cyfrowego zapisu informacji. Ale i on, okazało się, może podlegać degradacji, czyli samoistnemu zanikowi. Jednak ani papyroliza, ani cyfroliza nie są dla naszej cywilizacji największym zagrożeniem. Znacznie większym jest prąd. To znaczy – jego brak. O takim właśnie zaniku elektryczności opowiada powieść Marca Elsberga zatytułowana „Blackout”.
W pierwszej warstwie to klasyczna powieść sensacyjna. Opętanym ideą „powrotu do korzeni” terrorystom (jedna z ich firm nazywa się Utopia Enterprises) udaje się doprowadzić do wyłączenia niemal wszystkich elektrowni na terenie Europy (potem także Ameryki). Panuje kompletny chaos – brak żywności, wody w kranach (nawet zimnej), ogrzewania, możliwości komunikacji. Szybko dochodzi do rozprzestrzeniającej się przemocy, czyli – walki o przetrwanie. Świat ratuje samotny bohater, kompetentny fachowiec, początkowo nieufnie traktowany przez struktury państwowe i podległe im służby. Czyli – typowy schemat. W tej powieści ważniejsza jest jednak diagnoza, jaką autor stawia naszej cywilizacji.
I nie chodzi tu tylko o totalne uzależnienie od elektryczności, czy – szerzej – dostaw energii. To, przy takiej liczbie ludzi zamieszkujących naszą planetę, jest nie do uniknięcia. Znacznie groźniejsze jest inne zjawisko, nazwijmy je globalizacją – połączenie w jeden system dostaw energii: elektrowni, źródeł napędzających je surowców, sieci przesyłowych, transformatorów itd., itp. System zarządzany przez nową elitę władzy, fachowców potrafiących obsługiwać skomplikowane urządzenia i programy komputerowe, z racji ezoteryczności swej wiedzy niepodlegających jednak żadnej kontroli. To oni są nie tylko władcami ale i solą tej ziemi, przyszłością cywilizacji, a nie coraz liczniejsi telemarketerzy z wielkich korporacji, sprzedający nam natrętnie pakiety „internet plus telefon”.
Ale ów jednorodny, ponadpaństwowy system, z racji swej tajemniczości, scentralizowania i komplikacji podlega równie wielkim jak on sam zagrożeniom. Wystarczy w jednym punkcie zainfekować sieć komputerową, by cały system padł, przynosząc opisane wyżej skutki. A to okazuje się dziecinnie łatwe – jak udowadnia Marc Elsberg, który pisząc tę powieść, konsultował się z fachowcami. Niepotrzebne stają się już nawet bomby atomowe – ten sam efekt można osiągnąć w znacznie prostszy sposób…
Dlatego nie tylko jedna z firm terrorystycznych nazywa się Utopia. Utopią jest także świat, w którym żyjemy wierząc, że został nam dany raz na zawsze. Świat niezwykle kruchy, acz przecież zbudowany przez nas samych, Ludzkość, z kruchości swej konstrukcji niezdającą sobie sprawy.
W powieści Elsberga piętą achillesową systemu okazują się tzw. inteligentne liczniki prądu zainstalowane w każdym mieszkaniu. Poprzez nie bez problemu można dostać się do systemu, infekując go niszczącymi, a niezwykle prostymi programami zakłócającymi jego pracę.
Jak Państwo być może wiedzą, Unia Europejska zaleca już powszechne wprowadzenie takich liczników…
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?