Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uzdrowiona jak 2 miliony Polaków. Lekarze ZUS w roli cudotwórców

Zbigniew Bartuś
FOT. 123RF
Pół wieku temu Marii wysiadło serce i – za Gomułki – dostała trzecią grupę inwalidzką. Potem jej stan się pogarszał – za Gierka dostała drugą grupę, a w wolnej Polsce – pierwszą. 18 lat temu doktor orzekł, że doszło u niej do „trwałej utraty zdrowia”. Wyleczył ją... sąsiedzki donos.

Rozalia Skrzekut, kierowniczka inspektoratu ZUS w Nowym Targu, dostała list następującej treści: „Informujemy, że Pani Maria G. (…), w opinii naszej oraz okolicznych sąsiadów, w sposób rażący korzysta z przyznanego jej prawa do pobierania świadczeń rentowych z tytułu niezdolności do pracy. Wzmiankowana widziana była wielokrotnie, gdy wykonywała wysiłkowe prace domowe, przydomowe, przykładowo trzepanie dywanów, przycinanie z drabiny gałęzi drzew na swojej posesji i in. Co więcej, widziana była również kilkakrotnie w lokalnej restauracji w stanie głębokiego upojenia alkoholowego, awanturującą się i wdającą się przy takich okazjach w niewielkie konflikty z użyciem argumentów fizycznych. Powyższe informacje potwierdzić mogę ja, członkowie mojej rodziny, jak również (…) oraz (…).”

Dalej czytamy: „Celem naszym, w postaci niniejszego pisma, nie jest uprawianie donosicielstwa. Jako dla przedsiębiorcy prowadzącego działalność gospodarczą, cyniczna i oszukańcza postawa Pani Marii G. jest rażącym wykorzystywaniem istniejącego systemu ubezpieczeń społecznych. Jesteśmy bowiem jego częścią, leży on nam na sercu, dostrzegamy w tym żywotny interes, aby był on wydolny i działał sprawiedliwie, bez tolerowania nadużyć. Prosimy o wnikliwe zajęcie się sprawą.” Podpisał pan M., znany w okolicy nie tylko z biznesu, ale i oddania Kościołowi: przez lata służył do mszy jako ministrant. Bardziej prywatnie – toczy on od lat sąsiedzkie wojny z Marią i jej synem. Na dowód nadużyć przedstawił nagrane przez siebie wideo, na którym Maria grabi liście koło studni.

Z obywatelską argumentacją w kwestii awanturującej się po pijaku i trzepiącej dywany oszustki trafił wspaniale. Dziura w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych jest już tak ogromna, że część fizyków podejrzewa, iż może to być poszukiwana od czasów Einsteina czarna dziura. Rośnie i wsysa nasze podatki, bo pod koniec minionego i na początku obecnego stulecia lawinowo przybywało nam emerytów i rencistów, malała natomiast liczba opłacających ZUS.

Gdy dekadę temu okazało się, że mamy trzy razy wyższy odsetek inwalidów niż reszta krajów Europy – wyższy nawet, niż mieliśmy po II wojnie! (patrz ramka obok), politycy postanowili z tym coś zrobić. W lipcu 2004 roku lewicowy rząd wprowadził przepisy, w myśl których ZUS może odebrać świadczenie, jeśli uzna, że przyznając je przed laty, orzecznicy się pomylili.

Za sprawą owych przepisów – zakwestionowanych potem przez Trybunał Konstytucyjny (bo odbierały prawo nabyte) – doszło w Polsce do cudów na skalę niespotykaną od czasów biblijnych. Rzekomo nieuleczalni zaczęli gremialnie zdrowieć, a kiedy ten potencjał się wyczerpał, ZUS potrafił dowieść kolorowo (od pieczątek) na białym, że bez rąk i nóg też można pracować. Zarazem otrzymanie renty też zaczęło być równoznaczne z cudem. Inwalidom nie pomogła, niestety, Justyna Kowalczyk, która nie dość, że nie chciała czekać (jak wszyscy) w kolejce do RTG (najbliższy termin: październik) i pojechała sobie prześwietlić stopę w Soczi, to jeszcze biegała ze złamaniem. Wobec uzbrojonych w taki argument orzeczników ZUS przeciętny Polak jest bezradny.

Orzeczenie o trwałym inwalidztwie pani Marii, byłej nauczycielki, datowane jest na 6 czerwca 1994. Wydała je obwodowa komisja lekarska w Opatowie (kobieta mieszkała wtedy w Stalowej Woli). Lekarze uznali, że „istniejące schorzenia kwalifikują ją do pierwszej grupy inwalidzkiej” oraz że „wymaga ona opieki osób drugich”. W rubryce „Wskazania do zatrudnienia” wpisali: „żadna praca”. Maria miała wtedy 54 lata. Kiedy do ZUS wpłynął cytowany donos pana M., skończyła 72.

ZUS błyskawicznie skierował Marię do lekarza konsultanta w Nowym Sączu – z pytaniem „Czy istnieje niezdolność do samodzielnej egzystencji z przyczyn kardiologicznych”. W opinii po badaniu można się dowiedzieć, że kobieta choruje na serce od półwiecza, przeszła liczne operacje i hospitalizacje (ostatnio w 2008), jest przewlekle leczona farmakologiczne, ma wszczepione sztuczne zastawki oraz kardiostymulator (ostatnio wymieniany), nieustannie cierpi na bóle i skurcze, ma silną arytmię, utrwalone migotanie przedsionków, do tego schorzenia bioder i kręgosłupa utrudniające normalne poruszanie oraz czynności higieniczne (jak kąpiel)... Pod spodem dopisek: „nie pali, alkohol neguje”.

W rubryce: „zdolna do pracy” kardiolog Paweł Koprowski zaznaczył: „nie”, podobnie w punkcie „czy wskazana jest rehabilitacja lecznicza”. Natomiast w podsumowaniu stwierdził (pisownia oryginalna): „Pacjentka zdolna do samoobsługi i do zaspokajania potrzeb społecznych. Aktualny stan układu sercowo--naczyniowego nie uzasadnia uznania badanej za niedolna do samodzielnej egzystencji z przyczyn kardiologicznych”.

Półtora miesiąca później Maria stanęła przed komisją lekarską ZUS w Krakowie. Tworzące ją trzy lekarki potwierdziły ustalenia kardiologa Koprowskiego. Odnotowały, że pod koniec lat 60. minionego wieku, a więc za Gomułki, po blisko 9 latach pracy w szkole i przedszkolu, Maria tak zaniemogła na serce, że przyznano jej trzecią grupę inwalidzką; w kolejnych latach jej stan się pogarszał, więc za Gierka dostała drugą grupę, aż wreszcie – w wolnej Polsce – pierwszą. Z dalszych adnotacji krakowskiej komisji laik mógłby nieopatrznie wywnioskować, że dzisiaj kobieta jest zdrowsza niż za Gomułki. W załączonej do opinii „Oceny pacjenta wg. zmodyfikowanej skali Barthel” (standardowy druk ZUS), w której szacuje się możliwości samodzielnej egzystencji (spożywania posiłków, poruszania się, utrzymania higieny, korzystania z WC), Maria „zdobyła” 90 punktów – na 100!

Na tej podstawie ZUS w Nowym Sączu pozbawił ją – w trybie natychmiastowym – dodatku pielęgnacyjnego, czyli 178 złotych miesięcznie (dziś, po waloryzacji, byłoby to 203,50 zł), czyli jednej trzeciej dochodów.

Zdumionej inwalidce ustalenia orzeczników wydały się na tyle niedorzeczne, że napisała do centrali ZUS. Anna Dec, lekarz inspektor Nadzoru Orzecznictwa Lekarskiego, odpowiedziała, że „po wnikliwej analizie dokumentacji medycznej (…), uzupełnionej o opinię kardiologa konsultanta Zakładu, stwierdzono, że orzeczenie Obwodowej Komisji Lekarskiej (…) z 1994 roku o trwałym inwalidztwie I grupy budzi zastrzeżenia co do zgodności z zasadami orzecznictwa lekarskiego obowiązującymi w dacie jego wydania”.

Maria odwołała się do Sądu Okręgowego w Nowym Sączu. Jednocześnie poprosiła miejscowy komisariat policji o przedstawienie „wykazu podejmowanych działań i interwencji” w związku z jej „głębokimi upojeniami alkoholowymi”. Zawnioskowała też o przedstawienie wyników jej ewentualnych „badań na zawartość alkoholu we krwi”. Wiedziała, że żadnych interwencji, ani badań nie było.”

„No, chyba że jakieś przeoczyłam. W upojeniu, ma się rozumieć” – dodała ironicznie.

Sąd zajął się sprawą, gdy Maria skończyła 73 lata. I skierował ją na badania… psychiatryczne. Maria żaliła się lekarce, że „od tej całej sytuacji nie chce jej się żyć” i chyba właśnie o to chodzi, żeby ją wykończyć. Biegła sądowa psychiatra Grażyna Zimka rozpoznała „zaostrzenie przewlekłego zespołu lękowo-depresyjnego u osoby z przewlekłymi schorzeniami somatycznymi.” Dodała, że pacjentka jest „osobą w wieku emerytalnym, całkowicie niezdolną do pracy. Stan psychiczny powoduje konieczność opieki drugiej osoby przez okres co najmniej roku tj. do maja 2014”.

ZUS się z tym nie zgodził. Zasiłku nie przywrócił. Ale zasiłek będzie się Marii należał – ustawowo – kiedy ta skończy 75 lat. Jeśli dożyje.

A na razie syn, który się nią opiekuje, bierze kartkę i liczy: od chwili odebrania zasiłku do ukończenia przez kobietę 75. roku życia minie 29 miesięcy, co oznacza, że przez ten czas cały zasiłek wyniósłby 5,8 tys. zł. To jakieś pół miesięcznej pensji lekarza orzecznika.

– I na pewno dużo mniej niż kosztowała cała ta szopka – komentuje syn.

Niedawno Maria znowu wylądowała na kardiologii – w klinice UJ. Badający ją prof. Roman Pfitzner napisał: „schorzenia [tu wyliczanka na całą kartkę] powodują istotną niesprawność i konieczność stałej opieki drugiej osoby”.

***

Polacy byli jeszcze niedawno najbardziej schorowanymi ludźmi Europy. Pod koniec lat 90. było u nas blisko 2,8 mln rencistów. Teraz jest ich zaledwie milion. Cud? Nie. Zaostrzenie przepisów. Rząd Jerzego Buzka chciał weryfikować wszystkie renty wstecz, nawet te przyznane osobom beznadziejnie – zdaniem orzeczników – niepełnosprawnym (dawnej I grupie inwalidzkiej). Wyszedł z założenia, że w latach 90., w imię walki z bezrobociem, rozdawano ludziom renty zbyt liberalnie. Trzeba zatem sprawdzić, czy rzekomo utracone ręce i nogi przypadkiem rencistom nie odrosły oraz czy nieuleczalne parę lat temu schorzenia są nadal nieuleczalne. Wprawdzie rząd Leszka Millera odwołał masową akcję weryfikacyjną, ale – tylko oficjalnie. Bo w praktyce – ZUS zaczął sprawdzać.

Ok. 30 tys. osób rocznie odwołuje się od decyzji ZUS dotyczących rent – jedna trzecia wygrywa. Przez kilka lat najbardziej bulwersowały przypadki zabierania przyznanych wcześniej prawomocnie rent. Dwa lata temu Trybunał Konstytucyjny, na wniosek rzecznika praw obywatelskich, uznał takie działanie za bezprawne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski