Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Van Der Graaf Generator. "Still Life”.

Redakcja
Van Der Graaf Generator powstał w kolebce angielskiej awangardy – Manchesterze, w 1967 r.

Jerzy Skarżyński Radio Kraków: NIEZAPOMNIANE PŁYTY HISTORII ROCKA SUPLEMENT (67)

Wtedy to trzech studentów miejscowego uniwersytetu: Peter Hammill (gitara i śpiew), Nick Pearne (organy) oraz Chris Judge Smith (perkusja i instrumenty dęte) postanowiło założyć zespół, który grałby muzykę z pogranicza rocka, bluesa i jazzu. Po okresie prób trio zarejestrowało taśmę demo, która okazała się na tyle interesująca, że zaowocowała podpisaniem kontraktu z Merkury Rec. W 1968 r. został wydany debiutancki longplay grupy (która później wielokrotnie zmieniała skład) – "The Aerosol Grey Machine”, a w rok później drugi – "The Least We Can Do It Wave To Each Other”. Ponieważ ten album został świetnie przyjęty przez krytykę, to zaraz potem powstały następne – "H to He, Who Am The Only One” (70) i "Pawn Hearts” (71). Okazało się jednak wtedy, że mimo przychylności recenzentów i części słuchaczy, formacja wciąż borykała się z kłopotami finansowymi, co sprawiło, że Hammill zdecydował się na odejście i na karierę solową. Jednak w trzy lata później Van Der Graaf się reaktywował i nagrał najpierw krążek "Godbluff” (1975), a potem, w 1976 r., kolejny – "Still Life”.

"Still Life” zaczyna dość spokojna kompozycja – "Pilgrims”. Efektowne organy podbudowują melodyjną i liryczną partię wokalną, która w pewnym momencie zostaje wchłonięta przez bliską jazzowi solówkę na dęciakach (David Jackson). Gdy ta nagle się urywa, pełen bólu śpiew (znów na tle organów) rozpoczyna dramatyczny i po chwili – to już za sprawą perkusji (Guy Evans) – się urockowiający temat tytułowy płyty. Jest pięknie. Tak się składa, że ten ostatni przymiotnik, idealnie pasuje także do pierwszych (z dziesięciu) minut utworu numer 3., czyli do pieśni "La Rossa”. W warstwie rytmicznej jest tu nieco hiszpańsko, bo daje się wyczuć wpływ flamenco, natomiast w melodycznej niepokojąco i dramatycznie. Znów zachwycają organy (Hugh Banton) i bezlitośnie wbijające się w uszy instrumenty dęte. Po takiej dawce ekstazy należy się odpoczynek. I nadchodzi, bo numer czwarty, to wręcz ażurowa kompozycja "My Room (Waitng For Wonderland)”. Zaczynają ją śliczne, wysokie, wijące się solówki saksofonu sopranowego i dopasowany do nich, delikatny oraz miękki wokal Hamilla. A jakby tego było mało, pod nimi czarują nienachalne podgrywki fortepianu. W sumie to 8 min rozkoszy, która daje wytchnienie przed finałem longplaya, czyli przed 12–min "Childlike Faith In Childhood’s End”. Ten utwór, to właściwie esencja tego, co dotąd na tym albumie się pojawiło, a więc jest i liryzm, i nerwowość, i hipnotyzm, i drapieżność, i..., i..., i...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski