Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Van Halen "Van Halen”

Redakcja
26.01.1955 r., w Holandii, w Nijmegen, urodziło się chłopię, któremu nadano imiona Edward Lodewijk. Jego drugie imię, wzięło się stąd, iż tata delikwenta – Jan Van Halen, będąc zawodowym muzykiem jazzowym, postanowił w tak specyficzny sposób uczcić swego idola – Ludwika van Beethovena. Trzeba tu jeszcze dodać, że dwa lata wcześniej, Eugenia Van Halen, czyli mama Edwarda, powiła jego starszego brata Alexandra Arthura.

Jerzy Skarżyński: NIEZAPOMNIANE PŁYTY HISTORII ROCKA SUPLEMENT (78)

W lutym 1962 r. Jan, wraz z całą rodziną, przeniósł się na stałe do Pasadeny w Kalifornii. Tu obaj chłopcy chadzali do szkoły, a po lekcjach poznawali tajniki gry na fortepianie. Później zajęli się instrumentami mniej dostojnymi. Po graniu w różnych formacjach amatorskich, w 1972 r., z basistą Michaelem Anthonym założyli trio, które nazwali Mammoth. I jeszcze jedno – w owym czasie rolę wokalisty grupy spełniał (bez przekonania) Eddie Van Halen. Po pewnym czasie Eddie jednak zrezygnował z głosowania (dawania głosu) i... zaoferował stanowisko śpiewaka znajomemu – Davidowi Lee Rothowi. Wtedy też przechrzcili się na Van Halen i zarejestrowali swój pierwszy album – "Van Halen” (1978).

"Van Halen” ma tak naprawdę jedną wadę – cały trwa zaledwie 35 i pół minuty! No cóż, nie wysilili się! Ponieważ tym prostym sposobem, marudzenie mam już za sobą, to teraz szybciutko przejdę do zachwytów. I tak pierwszy pojawia się już w 20 sek. od wystartowania płyty, gdyż to właśnie wtedy po raz pierwszy odzywa się gitara Eddiego. Brzmi tak soczyście i ekspresyjnie, że nawet dobry śpiew oraz bardzo solidna sekcja rytmiczna się nie liczą. Aha – utwór ma tytuł "Runnin’ With The Devil”. Następny temat, blisko 2–min "Eruption”, to jeden wielki popis wioślarstwa solowego. O Jezu! Natomiast gdy zaczyna się trójka, już od pierwszego dźwięku rozpoznajemy, że będziemy obcować z rockową klasyką, bo to nowa wersja przeboju The Kinks – "You Really Got Me”. Po tym cover–hicie dostajemy kolejny, tyle tylko, że już własny Van Halenu. Niesamowita gitara zaczyna porywającą pieśń "Ain’t Talkin’ ’Bout Love”. Arcyarcydzieło ze świetnym śpiewem Rotha. Utwór nr 5 to szaleńczy w tempie (ależ po bębnach daje Alex) rock’n’roll – "I’m The One”, a nr 6. – "Jamie’s Cryin” – melodyjny i rytmiczny lekko upopowiony hard rock. Później: w "Atomic Punk” (7) muzycy gnają jak upojeni adrenaliną dawcy organów; w "Feel Your Love Tonight” (8) brzmią jak śpiewający na głosy, a występujący w stalowni The Beach Boys; w "Little Dreamer” (9) jest melodyjnie i nastrojowo; w "Ice Cream Man” (10) najpierw akustycznie, a potem rock’n’rollowo; no a w finałowym "On Fire” (jak podpowiada tytuł) prawdziwie ogniście.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski