Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Victor Perez: W szatni Wisły nie ma podziałów

Rozmawiała Justyna Krupa
29-letni Victor Perez zaliczył blisko 50 meczów w hiszpańskiej La Liga i ponad 130 na jej zapleczu
29-letni Victor Perez zaliczył blisko 50 meczów w hiszpańskiej La Liga i ponad 130 na jej zapleczu fot. Anna Kaczmarz
Rozmowa. - W polskiej lidze trzeba walczyć w każdym meczu na śmierć i życie. I to mi się podoba - przekonuje Hiszpan Victor Perez.

- Nie miał Pan wejścia marzeń do drużyny Wisły, delikatnie mówiąc. Tylko debiut zaliczył Pan zwycięski, ale potem przyszły dwie kolejne porażki z Koroną Kielce, w lidze i Pucharze Polski. Nie takiego początku przygody z Krakowem Pan się spodziewał?
- Jako dobra drużyna, musimy sobie umieć radzić z takimi trudniejszymi momentami. To jasne, że odpadnięcie z Pucharu Polski było dla nas ciosem. Chcieliśmy się zrewanżować w kolejnym meczu i nie podoba nam się, że znów zaliczyliśmy potknięcie. Jesteśmy tutaj, by wynieść Wisłę jak najwyżej w tabeli. Musimy pokonać jakoś te trudności i wrócić do odpowiedniej formy.

- Błyskawicznie spadła na Pana barki spora odpowiedzialność, nie było czasu na to, by krok po kroku wdrażać się w funkcjonowanie nowej drużyny.
- Wiedziałem, że przychodzę do ligi, w której rozgrywki trwają już od dobrych kilku kolejek. Przenosiłem się tu by podjąć rywalizację. Nie było czasu na przygotowania, na to był okres przed sezonem. Miałem świadomość, że Wisła to klub, w którym są wysokie wymagania, że oczekuje się tu konkretnych wyników. Muszę być na to gotowy. Teraz mamy na szczęście szansę, by choć trochę zrehabilitować się po tych porażkach - mecz u siebie w najbliższą sobotę [z Jagiellonią - przyp.].

- Po meczu w Kielcach mieliście poważną „pogawędkę” z kibicami, pod sektorem. Zdziwiło to Pana?
- To normalne, że w takim klubie jak Wisła kibice mają wymagania. Tak, jak po ostatnim meczu u siebie, wygranym 2:0, mogliśmy się cieszyć wraz z fanami, którzy śpiewali na naszą cześć, tak po porażce również trzeba wysłuchać, co kibice mają do powiedzenia. Wtedy, gdy są niezadowoleni z przebiegu meczu. Jeśli w sobotę wygramy, poprawimy im nieco humory.

- Polska ekstraklasa czymś Pana zaskoczyła?
- Wybrałem ofertę z Polski, bo chciałem rywalizować na odpowiednim poziomie. Inne ligi, z których miałem propozycje, być może nie są tak wymagające...

- Miały to być oferty z Australii czy Indii.
- I być może takie miejsca są lepsze, by cieszyć się urokami spokojnego życia, ale w Polsce naprawdę rywalizuje się na odpowiednim poziomie. Trzeba walczyć w każdym meczu na śmierć i życie, gra jest bardzo kontaktowa, wymagająca fizycznie. To się podoba piłkarzom i dlatego też zdecydowałem się tu przyjść.

- Wisła ostatnio ma spore problemy z rozegraniem piłki w ataku. Kiedy trafił Pan do Wisły, zapowiadano, że jest Pan zawodnikiem mogącym grać nawet na pozycji numer dziesięć. Czy rzeczywiście?
- Grałem na „dziesiątce” parę meczów w swojej karierze, ale bardziej widzę się jako zawodnik na pozycji numer sześć lub osiem. To w takiej roli grałem przez znaczną większość spotkań w karierze. I myślę, że to na tych pozycjach mogę dać z siebie więcej.

- Piłkarskiego fachu uczył się Pan w Akademii Realu Madryt.
- Tak, trenowałem tam za młodu przez kilka lat. To gigantyczny klub, to była wspaniała przygoda. Później jednak trudno się tam przebić.

- Na początku kariery piłkarskiej próbował Pan ponoć łączyć futbol z farmaceutyką. Rozpoczął Pan studia na kierunku farmacja. Kiedy okazało się, że piłka wygrała z edukacją?
- Od dziecka gramy w piłkę i tylko niektórym z nas udaje się uczynić z tego zawód. Ja zdecydowałem się na tę dodatkową drogę, bo mój ojciec był farmaceutą. Przyszedł jednak moment, kiedy musiałem dokonać wyboru, bo kariera piłkarska stała się zbyt poważną sprawą w moim życiu. W pewnym sensie, człowiek jest na tym skoncentrowany 24 godziny na dobę. A studiowanie farmacji też jest przecież bardzo wymagające, jest tam mnóstwo zajęć praktycznych. Jednak nie wykluczam, że po karierze zawodniczej znów wrócę na jakieś studia, bo później człowiekowi zostaje jeszcze spory kawałek życia. Chcę dbać o to, by być aktywnym również mentalnie.

- Studia w jakiś sposób pomogły Panu w piłkarskiej karierze?
- Nie udało mi się w pełni opanować programu studiów, bo edukację zakończyłem na drugim roku. Ale dowiedziałem się sporo z zakresu anatomii. Pewne informacje pomogły mi też, gdy chciałem bardziej świadomie się odżywiać jako sportowiec. Wiedziałem, czego unikać, co mi może zaszkodzić.

- W Hiszpanii było więcej takich przypadków piłkarzy - studentów. Sporo mówiło się o Pablo Alfaro, byłym graczu Sevilli, który skończył… medycynę.
- Tak, a potem na boisku grał wyjątkowo ostro i bez przebaczenia (śmiech). Miałem okazję go poznać tego lata i to świetny facet.

- Ma Pan w CV prawie pół setki spotkań rozegranych w Primera Division. Najwięcej w barwach Realu Valladolid w czasach, gdy trenerem był tam Miroslav Djukić. Co sprawiło, że to właśnie pod jego wodzą grał Pan najlepszą piłkę?
- To właśnie w tamtym okresie najbardziej cieszyłem się futbolem. Nie tylko mnie Djukić uczynił lepszym piłkarzem, ale 90 procent tamtej drużyny. Jego rola w naszych sukcesach była fundamentalna. Potem zmienił się trener i sprawy nie miały się już tak dobrze, choć zawodników mieliśmy praktycznie tych samych. Dzięki temu, jak Djukiciowi udało się rozwinąć ten zespół, awansowaliśmy do Primera Division, a potem z takim samym pomysłem na grę, bez strachu przed faworytami, walczyliśmy w ekstraklasie. On miał taki charakter, że łączył silną osobowość zwycięzcy z osobowością trenera, który jest blisko piłkarzy. Sam jako zawodnik dochodził do wielkich rzeczy, do finału w Lidze Mistrzów. I dzięki temu potrafił zarządzać naszą szatnią.

- Ta pewność siebie, którą natchnął was Djukić chyba przydawała się, gdy podchodził Pan do strzelania „jedenastek” w starciach z takimi firmami, jak Valencia CF czy FC Barcelona. Jak wielką presję człowiek czuje w takiej sytuacji?
- To wyjątkowe momenty. Cały wielki stadion na ciebie patrzy i od ciebie zależy odmiana losów meczu. Najważniejsze, by w takiej chwili czuć wewnętrzny spokój. Trzeba mieć ten moment strzału pod kontrolą. Pewność siebie też swoje robi.

- W tamtym okresie musiał być Pan dość istotną osobą w ekipie z Valladolid, skoro był Pan regularnie egzekutorem „jedenastek”.
- Udało nam się w tamtym okresie stworzyć naprawdę świetny zespół. To prawda, że w tamtym czasie grałem bardzo regularnie, niemal w każdym meczu. Czułem się ważną częścią tej drużyny. Ale najważniejsze było to, że wszyscy dzieliliśmy i rozumieliśmy tę samą ideę.

- W Wiśle też byłby Pan gotowy egzekwować „jedenastki”?
- To zależy od sztabu trenerskiego. Poza tym, jako nowy gracz, muszę uszanować hierarchię strzelców w zespole. Jeśli jednak ktoś zapytałby mnie o to, czy jestem gotowy strzelać karne, to oczywiście jestem do dyspozycji drużyny.

- Czyli nie tak, jak Neymar?
- Że niby wezmę sobie piłkę tylko dla siebie? (śmiech) Nie, jako nowy człowiek w tej drużynie muszę się wykazać szacunkiem dla tego, co było ustalane.

- Które z tych meczów rozegranych w Hiszpanii były dla Pana spotkaniami z gatunku takich, o których po latach opowiada się wnukom?
- Na pewno pamiętne dla mnie są te mecze, w których strzelałem bramki znanym ekipom. Kiedy remisowaliśmy z Valencią 1:1, czy gdy rozgrywaliśmy dobry mecz przeciwko Barcelonie, choć ostatecznie przegrany 1:2. Ponadto, rozegraliśmy swego czasu dobre spotkanie na Santiago Bernabeu, gdy strzeliliśmy trzy gole. Ale najlepiej wspominam ten moment w karierze, kiedy wywalczyliśmy awans do Primera Division. Kibice szaleli, wszyscy szaleliśmy ze szczęścia.

- Czego w takim razie zabrakło, by na dłużej zadomowił się Pan na poziomie hiszpańskiej ekstraklasy?
- Przeniosłem się do Levante, gdzie trenerowi zależało na sprowadzeniu mnie, bo pasowałem mu do konkretnego sposobu gry. Dla mnie to dużo znaczyło. Ale mieliśmy na początku bardzo wymagający terminarz - graliśmy z Barceloną, Realem. W pierwszych kolejkach nie zebraliśmy zbyt wielu punktów i włodarze się zdenerwowali, zwolnili trenera. Od tego momentu moja sytuacja w klubie zupełnie się zmieniła. Nie mogłem liczyć na stabilizację.

- Później była m. in. krótka przygoda z ligą MLS w Stanach Zjednoczonych. Ostatecznie zagrał Pan w Chicago Fire zaledwie… kilka minut. Co poszło nie tak?
- Wolałbym wtedy zostać wypożyczony na cały sezon, a nie na trzy miesiące. Wtedy mógłby zademonstrować swój potencjał w pełni. W związku z moją sytuacją w Levante chciałem iść na wypożyczenie, ale do końca sezonu zostało wtedy niewiele czasu. Wydawało mi się, że Chicago to dobra opcja, bo to świetne miasto, klub miał wspaniałą, nowiutką infrastrukturę. Inwestuje się tam w futbol dość spore pieniądze. Ale miałem za mało czasu, by coś tam naprawdę zdziałać.

- Teraz dołączył Pan do zespołu Wisły w trudnym momencie, gdy drużyna wpadła w dołek, nie gra dobrze, a na trenerze i całej ekipie ciąży coraz większa presja.
- Nie postrzegam tego jako presji z gatunku: „o Boże, co się stanie, jeśli nie wygramy”. Przeciwnie, teraz mamy szansę wrócić na zwycięską ścieżkę. Sobotni rywal jest oczywiście mocny, ale zwycięstwo pozwoli nam zapomnieć nieco o tym, co działo się w poprzednim tygodniu.

- Jest Pan siódmym Hiszpanem, który w tym roku trafił do krakowskiej drużyny. Ostatnio aż huczy od pogłosek o podziałach w waszej szatni, właśnie na tle narodowościowym. Czy rzeczywiście jest tak trudno o integrację z resztą ekipy?
- Jestem tu krótko, ale nie zauważyłem żadnych podziałów w szatni. Koledzy bardzo dobrze nas przyjęli. A my staramy się szanować panujące w tym zespole zwyczaje. Ale nie widzę w naszym zespole problemów. Ostatecznie, nieważne, skąd jesteś - najważniejsze dla każdego z nas jest to, by Wisła była najwyżej, jak to możliwe. Cel mamy wspólny.

Sportowy24.pl w Małopolsce

#TOPSportowy24

- SPORTOWY PRZEGLĄD INTERNETU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski