Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W bajkowym klimacie

Redakcja
Iowa na pasie Fot. z archiwum zespołu
Iowa na pasie Fot. z archiwum zespołu
Nowy album grupy IOWA SUPER SOCCER przynosi wyraźne zmiany w brzmieniu muzyki zespołu. O powstawaniu "Stories Without Happy Ending" rozmawialiśmy z liderem formacji - MICHAŁEM SKRZYDŁO.

Iowa na pasie Fot. z archiwum zespołu

- Po wydaniu debiutanckiego krążka zmienił się prawie cały skład Iowy. Czy miało to duży wpływ na charakter drugiej płyty?

- Często się nad tym zastanawiam. Myślę, że kierunek byłyby ten sam. Bo od początku chciałem, żeby na drugim albumie większą rolę pełniła Natalia. I tak też się stało. Ale z drugiej strony brzmienie muzyki mogłoby być inne - bo przecież nagrywaliby ją inni ludzie.

- Od początku działalności grupy za muzykę i teksty odpowiadają dwie osoby: Ty i Natalia Baranowska. Jak to wygląda w praktyce?

- Ja komponuję melodie, tworzę szkielet utworów, a potem podrzucam je Natalii. Ona trochę podciąga je pod swoje możliwości wokalne, no i dopisuje teksty. Aranżacje również są moje - przykładam do nich dużą wagę. Reszta zespołu po prostu gra. Iowa jest od początku pod moją kontrolą - na próbach, koncertach i poza nimi. Jeśli trzeba coś załatwić, gdzieś pojechać, sam się tym zajmuję. Wiem, że to brzmi nieskromnie, ale taka jest prawda.

- Po raz pierwszy nowe piosenki zagraliście podczas występu na ubiegłorocznym Open`erze. Jak zostały one przyjęte?

- Mam wrażenie, że bardzo pozytywnie. Nasza pierwsza płyta nie była łatwa, trzeba się było w nią wgryźć. Ta nowa jest bardziej piosenkowa. Natalia wypełnia ją swoim urokiem. Piosenki łatwo przebiją się do ludzi. Nawet, jeśli ktoś ich wcześniej nie znał, może je podchwycić podczas koncertu.

- Ostatnio w modzie jest wynajmowanie znanych producentów, aby odświeżyli brzmienie zespołu. Nie miałeś takiej pokusy?

- Trochę tak. Miałem nawet zamiar oddać ten materiał komuś z zagranicy. Ale stwierdziłem, że taka produkcja na odległość nie jest dobrym rozwiązaniem. Wszystkie niuanse najlepiej się koryguje na miejscu. Dlatego kręciliśmy gałkami w katowickim studiu we trzech: ja, realizator Kuba i właściciel Zbyszek. Ten ostatni miał zupełnie inne spojrzenie na muzykę niż my: takie oczywiste, nie alternatywne, dlatego czasem zbijał mnie z tropu, rzucając konkretne uwagi: "Tu jest za cicho, a tu za głośno". I bardzo się one przydały.

- Tym razem trudno powiedzieć o "Stories Without Happy Ending", że to alternatywne country. Choć są tu utwory w tym stylu, jak piękna "Suzanne", to więcej na płycie indie-popu.

- Nie chcę szufladkować naszej muzyki. Takie etykietki są dobre na jeden album. Przede wszystkim chodziło nam, żeby utrzymać charakter piosenek - sennych, trochę rozmarzonych, nawet w przypadku szybszych utworów.

- Tym razem w waszych nagraniach wiodącą rolę odgrywają subtelne dźwięki gitary. Skąd ten pomysł?

- Ponieważ piosenki miały być bardziej melodyjne, wysunęliśmy na przód partie Wojtka Sawickiego. I okazało się, że świetnie pasują, tworząc trochę bajkowe, przestrzenne brzmienie. W ten sposób wraz z tekstami, okładką i wideoklipem do promującego płytę "My World" składają się na spójną całość.

- W nowych piosenkach dominuje głos Natalii. Dlaczego zrezygnowaliście z waszych wokalnych duetów?

- To była moja koncepcja. Natalia początkowo nie była do niej przekonania. Ale wiedziałem, że lubi śpiewać, ma w tym lekkość, jest naturalna i nic nie robi na siłę. Dlatego z czasem przekonałem ją do tego pomysłu. Bo dlaczego nie, skoro tak jej fajnie szło? Tylko dlatego, że na pierwszej płycie były duety? I ostatecznie okazało się, że oddanie jej pola było dobrym posunięciem.
- Utwory z "Stories Without Happy Ending" są bardziej pogodne - nawet, jeśli są spokojne, to jest w nich przyjemna melancholia, a nie smutek. Coś zmieniło się w waszym życiu?

- Właściwie nic. (śmiech) Po prostu mamy bogaty wachlarz zainteresowań. Myślę, że nie raz jeszcze zaskoczymy naszych słuchaczy...

- ...i krytyków, którzy wychwalają Iowę od początku. Nie obawiasz się, że w końcu zagłaskają Was na śmierć?

- Jestem na to odporny. Znam mankamenty pierwszej i drugiej płyty. I jak mi ktoś je wytknie - nie będę się wkurzał. Mam po prostu dystans do muzyki, którą tworzę. Myślę, że "Stories Without Happy Ending" to płyta jakich wiele na świecie. Ale nie musimy się jej wstydzić - jest na przyzwoitym poziomie.

- Co potwierdza fakt, że jest ona dystrybuowana na Zachodzie poprzez cenioną wytwórnię Glitterhouse.

- To dla nas zaszczyt. Pamiętam, jak kiedyś przeglądałem jej katalog i widziałem w nim moje ulubione zespoły - The Walkabouts czy Cowboy Junkies. Fajnie być dzisiaj z nimi w jednej wytwórni.

Rozmawiał PAWEŁ GZYL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski