Istnieją na świecie rzeczy niezmienne. Istnieją i takie, od których uciekamy, by potem do nich wrócić. Kierując się sentymentem, potrzebą odzyskania przeszłości, ciekawością, chęcią schowania się przed wielkim światem. I Marta wracała. Do Roztocza, magicznej krainy, która kiedyś wydawała jej się ciasna i nieatrakcyjna, rodzinnego domu, który tak szybko chciała przed laty opuścić, do smaków dzieciństwa i natury.
Chciała na nowo odnaleźć wszystko to, co wydawało się, że czeka na nią w wielkim świecie. - Byłam niemal na wszystkich kontynentach, smakowałam dań tak oryginalnych, że nie pamiętam nawet ich nazw, widziałam rzeczy niezwykłe, by w końcu paradoksalnie zatęsknić za __tym, co znane - mówi.
Co swojskie, dobre i zdrowe. I w tym wszystkim Marta schowała się jak w kokonie. A słowo kokon za chwilę w tej historii nabierze całkiem nowego znaczenia.
Tylko maszyny nie zepsuj
Lasy sosnowe. Jawor, buk, także lipa. No i kasza jaglana. To pamięta dokładnie. Zresztą, gdy Marta siądzie w swojej pracowni i zacznie wspominać, historie z dzieciństwa wracają do niej wyjątkowo łatwo. Jakby tylko czekały na moment, jakiś impuls. Są podszyte nostalgią i sentymentalizmem. Bo jak inaczej nazwać to, co kieruje projektantką, gdy mówi: Tam chciałabym żyć, mieszkać. Tamtym powietrzem oddychać.
Sentymentalizm wcale nie musi być zły. W życiu Marty nie jest. Jest, można by nawet pokusić się o takie stwierdzenie, napędzający. Ale o tym później. Na razie czas na maszynę do szycia.
Mama wniosła ją w posagu, w którym najprawdopodobniej była najcenniejszą rzeczą. „Tylko jej nie zepsuj, cały czas słyszałam” - te słowa Marta pamięta do dziś.
Maszyny stały w domu niemalże wszystkich gospodyń z Roztocza. Idealne do szybkich przeróbek, błyskawicznych poprawek, wykończenia firanek czy przeszycia pieluch. Kto by wówczas patrzył na to, jak zmienia się moda, kto by się zastanawiał, jak można się w tej szarej rzeczywistości wyróżnić?
No chyba że Marta. Projektowała w swojej głowie rzeczy, które później na maminej maszynie przybierały realne kształty. Na szarych dresach pojawiały się kolorowe pasy, a proste bluzy zyskiwały kolorowe frędzle.
Właściwie tak do końca nie wie, dlaczego wtedy nie pomyślała, że chce szyć i projektować ubrania. Może nie było to modne, a może to jeszcze nie był ten czas. Wtedy chciała uciec z małej wioski, z domu, do wielkiego świata. - _Miałam kilkanaście lat, kiedy przyjechałam do Krakowa. Zobaczyłam wielki dworzec, tramwaje. „Tak… tu chciałabym zostać” - rozmarzyłam się wówczas -_wspomina.
Kiedy zdała na studia biologiczne poczuła się tak, jakby złapała Pana Boga za nogi. Była jedną z niewielu osób w szkole, która zdecydowała się na studia w wielkim mieście.
Bozzolo znaczy kokon
Materiał był z Łodzi, wielofunkcyjna maszyna do szycia z fabryki Łucznik w Radomiu. - Mama kupiła mi ją na __drugim roku studiów - pamięta dobrze. Studiowała biologię i kroiła marynarki oraz spódnice. Dla całej rodziny. Martwiła się, że jej ścieg nie jest idealny. Nie taki jak ze sklepu - myślała, ucząc się o bakteriach, wirusach, czynnikach etiologicznych chorób. - Ukończyłam studia z __dobrym wynikiem - mówi, choć do końca nie jest pewna, czy ma to znaczenie dla tego tekstu.
A co ma? To, że Marcie rodziły się dzieci, że między jednym, drugim a trzecim maluchem zrobiła studia podyplomowe - genetykę. Pracowała w laboratorium mikrobiologicznym, robiła specjalizację. Nie umiała gotować. A skoro brakowało jej takich umiejętności, zaczęła w kuchni eksperymentować. Z koleżanką z sąsiedztwa zaczęły bawić się ekologią. Bo na początku faktycznie była to zabawa. Kuchnia pięciu przemian, sadzenie własnych ziemniaków i innych warzyw, pieczenie chleba, robienie masła i serów - stało się z czasem tak naturalne, że dziś nie widzi w tym niczego wyjątkowego. Tego, że robi mydło i prowadzi pracownię ekologicznych ubrań, też nie. - Była odpowiedzią na __bieżące potrzeby - mówi o początku swojej firmy, niezrażona, że pijarowsko brzmi to kiepsko. - Ale tak właśnie było - upiera się.
Bozzolo to nazwa pochodząca z języka włoskiego. W dosłownym tłumaczeniu oznacza kokon. Bozzolo to nazwa firmy Marty, w której powstają ubrania wygodne z natury. Otulające ciało. Tworzone z pasją. - Potrzebowałam czegoś dla dzieci, projektowałam i __dawałam krawcowym, które miały lepszy ścieg niż ja - wspomina.
Tyle że ubrania zaczęły się podobać. Rówieśnicy dzieci Marty chciały podobne, obce panie, które widziały Martę ubraną w oryginalne płaszcze i marynarki - też: - Zaczepiali mnie, pytali: „dlaczego Pani nie zacznie tego sprzedawać”.
No to zaczęła. Najważniejsze było dla niej, by materiały pochodziły od polskich producentów, a ubrania powstawały w godnych warunkach, nie na zasadzie niewolnictwa. Powtarza: - Ma być wygodnie, bezpretensjonalnie i naturalnie. To rzeczy, w których można chodzić do pracy, można je także założyć do __teatru.
Są jak Marta. Prawdziwe, indywidualne i szczere. - Nie chcę narazić się na śmieszność, twierdząc, że nie traktuję Bozzolo jak biznesu, ale poza biznesem ważne jest, by w projektach pokazać moje korzenie, moją filozofię życia.
I wszystkie powroty.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?