Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W góry nie pchała mnie miłość. Tylko zwykła, sportowa ambicja

Rozmawia Katarzyna Kachel
Fot. Anna Kaczmarz
To nie brzmi romantycznie, ale wspinałem się, bo chciałem się liczyć w środowisku. Brać udział w prestiżowych wyprawach. Proszę posłuchać innych alpinistów. Ile w ich wypowiedziach podniosłości, patetyzmu – mówi prof. Andrzej Matuszyk, taternik, alpinista, instruktor.

– Człowiek w górach czuje się samotny?

– To trudne, prawie filozoficzne pytanie.

– Czyli i takich przeżyć można się spodziewać podczas wspinania?

– Niektórzy faktycznie odnoszą wrażenie, że w górach są bliżsi zrozumienia świata i swojego w nim miejsca.

– Pan nie?

– Nigdy nie określałem tego w tak patetyczny sposób.

– Człowiek, który się nie wspina, nie przekracza tak zwanej granicy śmierci wysokościowej, może zrozumieć to, co dzieje się w mózgu alpinisty?

– Nie. Bo po przejściu pewnej granicy wysokości człowiek zachowuje się właściwie już tylko instynktownie. Dlatego tak problematyczne jest jednoznaczne potępianie niektórych zachowań alpinistów. Wojciech Kurtyka, wybitny alpinista, słusznie pytał kiedyś: czy mam pozostać z chorym partnerem i umrzeć razem z nim, czy ratować swoje życie? I dodawał, że dziękuje Opatrzności, że nigdy nie znalazł się w sytuacji, w której musiałby dokonywać takiego wyboru.

– Mamy zatem nie powracać uparcie do etosu polskiego himalaizmu, do braterstwa liny?

– Nie, to zawsze obowiązuje. Ale trzeba zrozumieć, że nie możemy oceniać zachowań ludzi na wysokościach ok. 8 tys. metrów w sposób analogiczny do tego, jaki robimy to tu, na dole.

– Co pcha ludzi w wysokie góry. Co pchało Pana do wejścia na wysokość 7 tys. metrów?

– Dawniej bym się do tego nie przyznał. Ale dzisiaj już mogę. W wysokie góry ciągnęła mnie sportowa ambicja. Tylko. Chciałem się liczyć w swoim środowisku, brać udział w prestiżowych wyprawach.

– Wstydzi się Pan tego?

– Nie brzmi to chyba zbyt romantycznie?

– Rywalizacja sportowa nie jest czymś złym.

– Tak, ale w moim samookreślaniu się świadomie nie używam słów odnoszących się do wzniosłych stanów ducha i dotykających spraw związanych z sensem życia. Proszę posłuchać moich kolegów, którzy wypowiadają się na temat swojego wspinania, ile w ich wypowiedziach podniosłości, podkreślania wielkiej miłości do gór…

– A Pan się chciał tylko ścigać?

– Sprawdzić się. Powalczyć ze sobą i przeciwnościami. Z czasem doszedłem do wniosku, że bardziej odpowiada mi wspinaczka w skałach.

– Nie szukał Pan nigdy mistycznych przeżyć?

– Pewnie ich doznawałem, ale nie chciałem, nie umiałem ich wyrażać we wzniosły sposób.

– Alpinizm to egoizm?

– Jest taka książka Marii Coffey „Mroczna strona gór”. Autorka, związana życiowo z wybitnym wspinaczem Joe Taskerem, który zginął na Evereście, pyta w imieniu tych wszystkich, którzy pozostali w górach, i tych, którzy się wspinają, czy warto? Czy to ma sens? I gdzie jest ich poczucie odpowiedzialności przed rodziną za podejmowanie ryzyka. Pracując nad tą gorzką książką, Coffey przeprowadziła setki wywiadów z alpinistami i ich najbliższymi. Poruszające, że wielu wspinaczy przysięgało swoim żonom i dzieciom, że to już ostatni raz. Zawsze jednak wracali w góry.

– Uzależnienie?
– Od adrenaliny, endorfin, sławy. Brak narkotyku, który wytwarza się w organizmie podczas dłuższego stresu, sprawia, że nie byli oni, nie są w stanie zerwać ze wspinaczką. No i ta sława. I nikt mi nie wmówi, że wracali tylko z czystej miłości do gór.

– Niektórzy himalaiści mówili wręcz, że ich powrót o domu, to czas, który poświęcają na przygotowania do kolejnej wyprawy. Po co się wiązać z takimi ludźmi?

– Coffey zadawała takie pytania. Odpowiedzi były różne. Kobiety pytane, czy znając cierpienie czekania na powrót partnera i permanentnego lęku, jeszcze raz związałyby się z alpinistą, mówiły: nigdy w życiu. Ale nie wszystkie.

– Panie Profesorze, po co pchać się w te góry, kiedy przeżycia ponad „strefą śmierci” są nieprzyjemne. Bolesne i przykre.

– Prawda? To jest cierpienie. Niektórzy, jak Kurtyka, powiedzą, że wspinaczka wysokogórska to „sztuka cierpienia”.

– Masochizm?

– Może i można tak to nazwać. W tym sensie mówił o tym profesor Zdzisław Jan Ryn, który badał polskich himalaistów, bo chciał się dowiedzieć, dlaczego euforyczne przeżycia na szczycie, w stanie ekstremalnego wyczerpania stają się ważniejsze niż życie.

– Nigdy Pana to nie kusiło?

– Nigdy nie byłem wspinaczem pierwszej ligi. Gdy znalazłem się na wysokości 7 tys. metrów pod szczytem Tiricz Mira, w zespole, który był wyżej, zmarł człowiek. Bardzo ambitny, bo nie przyznał się kierownikowi wyprawy, że choruje na serce. Młody, uzdolniony zawodowo, w domu żona i dwoje dzieci, zaczął umierać na chorobę wysokościową. Nie było szans na pomoc. Kierownik odwołał wyprawę. Schodziłem bez żalu. I nigdy już nie zaszedłem wyżej.

– Nie jest Pan wysokogórskim wariatem?

– Nie, bo zawsze bardziej imponował mi Kurtyka ze swoimi skalnymi osiągnięciami niż, na przykład, Kukuczka. Wspinanie się w śniegu i lodzie, gdzie o zwycięstwie decyduje siła fizyczna i odporność, nie było dla mnie. Wspinaczka w skałach wymaga więcej finezji i sztuki.

– Wyobrażał sobie Pan swój świat bez gór?

– Całe moje życie związane było z górami. Mógłbym powiedzieć, że one mnie wiele nauczyły. Pochodzę z Tymbarku, z Beskidu Wyspowego, w którym zawsze przed oczami miałem postrzępiony horyzont. I chociaż to nie moje określenie, lubię je przytaczać. Gdy jadę pociągiem do Warszawy i patrzę przez okno, dopada mnie okrutne uczucie. Bo jak świat może być tak brzydko płaski?

– Praca w Zakładzie Alpinizmu AWF to było spełnienie pragnień?

– Był to okres, kiedy się intensywnie wspinałem. Kiedy dostałem propozycję, by pracować nad rzeczami, które mnie fascynowały, poczułem się, jakbym złapał Pana Boga za nogi.

– I nie puścił Go Pan Profesor.

– Nie, bo tu, prowadząc zajęcia wspinaczkowe, życiowo się spełniłem. Wydaje mi się, że byłem dobrym instruktorem, może nawet, patrząc od strony zasobów mojej „miłości pedagogicznej” – charyzmatycznym. I tym naprawdę mogę się pochwalić. Po 50 latach wciąż dostaję kartki z życzeniami od byłych kursantów. Dowiaduję się z nich, że odegrałem jakąś rolę w ich życiu. Mogę powiedzieć, że nauczyłem ich gór. Chcieli tam wracać, coś ich tam ciągnęło.

– A Pana co tam wciąż ciągnęło?

– Nie wiem.

– Nie zadawał Pan sobie tego pytania?

– Zadawałem, ale chyba z kiepskim efektem.

– Nadal się Pan Profesor wspina?

– Już nie, przeszkadzają mi paskudne choroby.

– Brakuje tego?

– I to jak. Gdy poszedłem niedawno odwiedzić kolegów-instruktorów w czasie zajęć na ściance wspinaczkowej, musiałem połykać łzy. Bo wspinać się już nie będę. Co najwyżej spacer z kijkami pod niewielką górę w Beskidach.

***

ANDRZEJ MATUSZYK urodził się w 1936 roku. Taternik, alpinista, z wykształcenia polonista, wieloletni kierownik Zakładu Alpinizmu AWF w Krakowie. Pod koniec lat 60. i w latach 70. XX wieku intensywnie uprawiał taternictwo i alpinizm, wspinając się m.in. w Górach Spitsbergenu, Hindukuszu, Kaukazie i Górach Ałtaju.

Miał uprawnienia starszego instruktora taternictwa, a następnie trenera alpinizmu, aktywnie zajmował się także działalnością szkoleniową w zakresie wspinaczki skałkowej i górskiej. Jest autorem szeregu opracowań, esejów i artykułów na tematy alpinistyczne, związane ze sportami przestrzeni i turystyką górską.

Niezwykle ciekawy, a równocześnie erudycyjny charakter miała jego praca habilitacyjna pod tytułem Humanistyczne podstawy teorii sportów przestrzeni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski